Moje Kresy. Dowbusz huculski Janosik

Stanisław S. Nicieja
W trójkącie wschodniokarpackich miast Kołomyja - Peczeniżyn - Kosów, w sercu Pokucia i Huculszczyzny, zrodził się jeden z najbardziej fascynujących mitów, który głęboko wrósł w literaturę polską i ukraińską, a w pewnym stopniu także w węgierską i rumuńską.

Wiąże się on z postacią Aleksego (Ołeksy) Dowbusza, zwanego też Doboszem i po ukraińsku Dowbuszczukiem.

Mit Dowbusza przypomina angielski o Robin-Hoodzie i francuski o Ludwiku Cartouche’u, a z pogranicza polsko-słowackiego - o Janosiku i Ondraszku - szlachetnych harnasiach broniących biedny lud przed butnymi wyzyskiwaczami. Każdy Rusin, Hucuł, Żyd i Polak z Pokucia znał legendę o Dowbuszu. Źródła historyczne dowodzą, że był postacią prawdziwą i miał się urodzić ok. 1710 r. w Peczeniżynie, 16 km od Kołomyi, w rodzinie biednego chłopa.

Od młodości, wspólnie z bratem Iwanem, wykazywał talenty przywódcze. Jego rodzina doznała wielu krzywd, a brat, zamiast zapłaty za ciężką, kilkuletnią pracę u polskiego pana, szlachcica - jak pisze Stanisław Vincenz - wzięty w "wojskowe kamasze" zmarł na obczyźnie z tęsknoty za ziemią rodzinną, za Pokuciem. Bo wiadomo, jak głosiła arcypopularna wówczas pieśń "Czerwony płaszcz" ze słowami Józefa Korzeniowskiego:

Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie,
gdy go losy w doły rzucą - wnet z tęsknoty ginie.

Sława Dowbusza wzięła swój początek, gdy zorganizował kilkunastoosobową watahę opryszków (od łacińskiego oppressor - napastnik, gwałciciel) i korzystając z dzikiej, niedostępnej górskiej okolicy na pograniczu Bukowiny i Czarnohory prowadził rozbój: łupił dwory i pałace, a czasem podgórskie miasteczka, napadał na karawany kupieckie i składy towarów. Przez kilka lat był nieuchwytny dla tropiących go żandarmów, żołnierzy i puszkarów - specjalnych oddziałów pokuckiej i podolskiej szlachty.

O jego sile, przebiegłości i pozycji wiele mówi fakt, że w roku 1740, aby go schwytać, hrabia Józef Potocki wysłał oddział liczący 2500 żołnierzy. Jednak nawet stukrotna przewaga nad watahą opryszków nie przyniosła powodzenia. Dowbusz nie mógłby tak długo bezkarnie krążyć po okolicy, gdyby nie miał wsparcia u miejscowych chłopów, u których niejednokrotnie wzbudzał podziw i przekonanie, że jest ich obrońcą.

Wyczyny Dowbusza mają rozległą literaturę (kilkadziesiąt pozycji), w której pojawiają się przednie polskie i ukraińskie nazwiska. Oto dla przykładu 4 października 1741 r. wataha Dowbusza napadła na podkołomyjski (w Hołoskowie) dworek Andrzeja i Rozalii Karpińskich i to właśnie w chwili, gdy rodził się późniejszy wybitny polski poeta epoki Oświecenia - Franciszek Karpiński (1741-1825), autor sławnych sielanek, popularnych pieśni "Laura i Filon" i "Kiedy ranne wstają zorze". Przestraszony ojciec zbiegł do lasu. Zimną krwią wykazała się natomiast akuszerka, miejscowa chłopka, Hucułka, która trzymając w ręku dopiero co narodzone niemowlę, zwróciła się do Dowbusza: "Miej pamięć na Boga, na tę matkę, jeszcze cierpiącą, i na to niemowlę, a nie rób tu żadnej przykrości, kiedy cię jako dobrego gościa chlebem i solą przyjmujemy". Te słowa miały ponoć zmiękczyć serce rozbójnika, bo nakazał swoim mołojcom odstąpić od rabunku i zasiadł przy stole, aby napić się podanej mu wódki i przekąsić kawałkiem sera. Akuszerce dał trzy czerwone złote, a do obolałej matki powiedział, by na pamiątkę jego "odwiedzin" nadała swemu nowo narodzonemu synowi imię Aleksy.

Tego rodzaju opowieści o wspaniałomyślności i okrucieństwie Dowbusza zachowało się bez liku. Miał to być podobno zbójca wrażliwy, wspaniałomyślny i, co rzadkie u opryszków, ceniący lojalność. Gdy w trakcie któregoś z napadów został ciężko ranny jeden z jego mołojców, Andrij Ławrow, co spowodowało, iż nie mogli dostatecznie szybko zbiec z miejsca akcji i pokrzyżowało im plany, jeden ze zbójców poradził Dowbuszowi: "Uwolnijmy się od niego, odetnijmy mu głowę, żeby nie sypał, gdy wpadnie w ręce pogoni". Dowbusz nie zgodził się na to i ryzykując, wyniósł rannego z okrążenia.

Ławrow potrafił później odwdzięczyć się swemu hersztowi, bo złapany i zmuszany do zeznań torturami (ćwiartowanie żywcem) - w czasie mąk odpowiadał: "Słowem nie powiem". Otrzymał karę śmierci. Egzekucji dokonano w Gwoźdźcu, 30 km od Kołomyi, a zmasakrowane ciało Ławrowa wbito na pal ustawiony przy szafocie. Podobne do opisanej egzekucje innych złapanych członków watahy Dowbusza miały miejsce w Stanisławowie, Kosowie, Kutach i Kołomyi. Okrucieństwo było zarówno po stronie szlachty, jak i górskich zbójników. Nakręcała je wielka bieda i niesprawiedliwość, która dotykała mieszkających tam chłopów - Hucułów.

Nieprzejednany mściciel
Dowbusz około roku 1744 osiągnął szczyty powodzenia i sławy. Hulał swobodnie po całym Pokuciu i daleko poza nim. Zapuszczał się głęboko na Podole. Znana jest jego wyprawa przeciw szlachcicowi Konstantemu Złotnickiemu, zamieszkałemu w Borszczowie. Dowbusz miał ze Złotnickim porachunki osobiste, bo ten tropił go przez wiele lat z oddziałem ochotników po całym Pokuciu - zastawiał nań pułapki. W rewanżu Dowbusz napadł na dwór Złotnickiego, a gdy ten błagał go o darowanie życia i obiecywał, że solidnie się wypłaci, usłyszał w odpowiedzi: "Nie przyszedłem tu po pieniądze, lecz po twoją duszę, byś nie męczył więcej ludzi". Mołojcy Dowbusza zakatowali Złotnickiego, a następnie wycięli w pień jego rodzinę i spalili dworek. Następnego dnia dokonali udanego wypadu na Bohorodczany leżące nieopodal Stanisławowa i tam na zamku zrabowali kilka tysięcy złotych w gotówce, pliki dokumentów, uwożąc z sobą również kosztowności, futra, bogate stroje i broń strzelecką.

Później oddział Dowbusza zapędzał się daleko na północny zachód aż po Stryj, Drohobycz i Turkę. Rabował i czynił porachunki z tymi, którzy odpowiadając na różne apele władz, próbowali zwabić go w zasadzkę i wydać w ręce szlachty. W Mikuliczynie zabił współpracującego z tropicielami Moczarniuka, paląc jego dwór oraz stogi z sianem i zbożem, a bydło uprowadził i rozdał po drodze Hucułom.

Z Mikuliczyna ruszył do Kosmacza, aby rozprawić się z tropiącym go od pewnego czasu Stepanem Dźwińczukiem, i to był kres jego rozbojów. Właśnie w Kosmaczu ten dotąd nieuchwytny watażka poniesie z ręki Dźwińczuka śmierć, która obrośnie później niebywałą legendą i różnymi domysłami, bo nikt do końca nie wie, co tych ludzi doprowadziło do tak wielkiej nienawiści i wzajemnych prób unicestwienia siebie.

Zdrada kochanki
Pieśń ludowa bardzo później popularna na Huculszczyźnie głosiła, że był to splot wielu zbiegów okoliczności. Żona Dźwińczuka, Maryjka - jak głoszą przekazy - niebywale piękna kobieta, co w tych okolicach nie było rzadkością - była kochanką Dowbusza, który potrafił dla niej posunąć się do krańcowego szaleństwa. Ta namiętność uśpiła w nim wrodzony instynkt samozachowawczy. Stanisław Vincenz w swej wielkiej sadze huculskiej "Na wysokiej połoninie", pisząc o kochance Dowbusza, nazywa ją "słodką wiedźmą, miodową jędzą i cukrową bieśnicą" (czyli diablicą), do której chcąc nie chcąc "przylgnął całym sercem", do zatracenia i "wpędził się w zgubę".

Dźwińczuk miał więc podwójny powód, aby zabić Dowbusza - zdobyć wysoką nagrodę, którą obiecywano za głowę watażki, i uwolnić się od przyprawiającego mu rogi rywala. Skomplikowana w całej tej sprawie jest również postawa pięknej Maryjki Dźwińczukowej - kogo kochała prawdziwą, namiętną miłością: męża czy kochanka? Kto był jej bliższy? W każdym razie legenda ludowa głosi, że była obłudna, niewierna i podstępna. I że to ona właściwie zwabiła Dowbusza wieczorem pod swój dom w Kosmaczu.

Stało się to 23 sierpnia 1745 r. Gdy Dowbusz podchodził pod dom Dźwińczuka, ten schował się i zatarasował drzwi. Maryjka, nie chcąc wpuścić do wnętrza kochanka, twierdziła, że nikogo oprócz niej i matki w domu nie ma. Dowbusz, gnany namiętnością, za wszelką cenę chciał spotkania i postanowił wyłamać drzwi. Gdy to zrobił, został ugodzony z pistoletu przez ukrytego w sieni Dźwińczuka. Strzał nie był śmiertelny, ale rana była rozległa i Dowbusz zaczął tracić siły z powodu upływu krwi. Zdążył tylko polecić mołojcom, aby podpalili chatę i kazał wynieść się do lasu, gdzie słabł z każdą chwilą. W pobliskim zagajniku, przykryty gałęziami, przeleżał całą noc. Tymczasem zaalarmowani okoliczni właściciele dworów i duchowni, słysząc, że ranny Dowbusz gdzieś się w pobliżu skrył, ruszyli na poszukiwania. Przetrząsano kopy siana, przeczesywano zarośla i zagajniki. Wreszcie pies wytropił jego skrytkę. Był półprzytomny, stała przy nim konew z mlekiem przyniesiona prawdopodobnie przez jakiegoś Hucuła, który współczuł umierającemu legendarnemu watażce. Konającego Dowbusza przeniesiono do karczmy w Kosmaczu, gdzie opatrzono mu ranę i napojono wódką. Watażka nie odzyskał już przytomności. Następnego dnia jego ciało przewieziono do ratusza w Kołomyi. Po stwierdzeniu tożsamości porąbano je na 12 części i wystawiono na widok publiczny po wsiach, w których najczęściej jego mołojcy rabowali. Głowę Dowbusza wbito na pal i wystawiono na widok publiczny we wsi Zielona. Stepan Dźwińczuk w nagrodę za zabójstwo Dowbusza został uwolniony przez księżnę Jabłonowską z wszystkich powinności pańszczyźnianych i został ogłoszony jako przykład obywatelskich cnót.
Tak mniej więcej w lapidarnym ujęciu wygląda prawda historyczna o Dowbuszu. Mimo że było po nim jeszcze wielu nie mniej krwawych w czynach i barwnych w zachowaniach hersztów, zbójców, rozbójników, opryszków, hajdamaków i watażków, których biografie opisał świetny znawca tego tematu i znakomity historyk Władysław A. Serczyk w książce "Hajdamacy", żaden z nich nie osiągnął tej skali popularności co Dowbusz.

Literacki obraz Dowbusza
Niemal natychmiast po jego śmierci w pieśniach ludu wiejskiego dało się słyszeć szloch po stracie "wolnego sokoła", "hetmana Hucułów" i przekonanie, że "wierchowina (szczyty gór) jego chwałę będzie nieustannie grać". Lirnik przy drogach wiodących na Czarnohorę smutno śpiewał:
"Oj Dowbuszu, ty pane nasz
Wełyka bida ide na nas.
Bo hto zaraz nas obrony".

Imponująca jest literatura, która poniosła daleko i wysoko mit Dowbusza. Pisząc o jego czynach i śmierci, jedni je wychwalali, inni je potępiali. W literaturze ukraińskiej jest przede wszystkim uwielbienie i akceptacja, w literaturze polskiej - nie brak potępienia i negacji.
Postać Dowbusza pierwszy wprowadził do wysokiej literatury polskiej Eugeniusz Brocki, a później trzej romantycy - Kazimierz Władysław Wójcicki, Karol Bołoz Antoniewicz i August Bielowski. A za nimi poszła cała plejada poetów i pisarzy różnej skali talentów, spośród których bodaj najoryginalniej i najpełniej uczynił to Stanisław Vincenz w swej wielotomowej sadze huculskiej "Na wysokiej połoninie".

Każdy z pisarzy ubarwiał na swój sposób biografię Dowbusza. Dla przykładu Wójcicki w swej powieści "Dobosz. Obraz historyczny", pisząc o miłości, która zgubiła watażkę, rysuje scenę w karczmie. Podczas biesiady kochanka Dowbusza zapytała go przewrotnie: Jakaż cię kula zabije? Dowbusz wychylił ze szklanicy miód pitny i ocierając wąs, odrzekł: "Strzelbę trzeba by nabić srebrną kulą, na jej wierzch położyć dziewięć ziaren pszenicy, które by pop poświęcił i odmówił dwanaście ewangelii nad nimi". Rozmowę kochanków podsłuchał mąż Maryjki, Stepan, i przekupiony przez "Lacha" (Polaka) spreparował kulę, o jakiej mówił Dowbusz, która ostatecznie raniła go śmiertelnie.

Wielka księga zbójnictwa prof. Piaseckiego
Takie opowieści, których jest setki, budowały mit Dowbusza, ale też Janosika i Ondraszka. Zebrał je, omówił i uporządkował prof. Zdzisław Piasecki w znakomitej książce "Byli chłopcy, byli... Zbójectwo karpackie - prawda historyczna, folklor i literatura polska". Gdy książka ta, dzięki prestiżowemu Wydawnictwu Literackiemu w Krakowie, trafiła na półki księgarskie w 1973 r., stała się ważnym, szeroko komentowanym wydarzeniem naukowym w Polsce. Recenzowali ją najwybitniejsi wówczas polscy historycy literatury Julian Krzyżanowski, Czesław Hernas, Adam Przyboś, Jan Reychman, Jan Zygmunt Jakubowski, Ludwik Stomma, Jacek Kolbuszewski. Autorem jej był młody wówczas, 40-letni opolanin. Warto dziś przypomnieć tę piękną postać, której od czterech lat nie ma już wśród nas.

Zdzisław Piasecki (1932-2006) urodził się w Horodle nad Bugiem, miejscowości znanej z historii Polski dzięki unii, którą zawarła tam Polska z Litwą. Jego ojciec, Bolesław, był kresowiakiem związanym rodzinnie z Włodzimierzem Wołyńskim. Był spokrewniony z wybitnym polskim pisarzem okresu międzywojennego Sergiuszem Piaseckim, autorem swego czasu bestsellerowej książki "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy".

Zdzisław Piasecki miał zdolności malarskie i jego marzeniem było podjąć studia artystyczne w Lublinie. Z powodów politycznych zmuszony był do wyjazdu z terenów graniczących z ówczesnym Związkiem Radzieckim. Trafił wówczas wspólnie z babką do Brzegu i w tamtejszym liceum uzyskał świadectwo maturalne w 1951 r., po czym podjął studia polonistyczne we Wrocławiu w tamtejszej WSP, która następnie została przeniesiona do Opola. Po studiach pracował krótko w szkołach w Myśliborzu i Raciborzu, a po uzyskaniu tytułu doktorskiego za pracę "Problematyka zbójecka w literaturze polskiej" w 1970 r. osiadł w Opolu i na trwałe związał się z opolską uczelnią. Był jej jednym z najbardziej prominentnych i oddanych pracowników. Przez ponad 25 lat pełnił funkcję prodziekana i dziekana Wydziału Filologicznego. Wykształcił kilkuset magistrów polonistów, którzy trafili do szkół, głównie liceów, nie tylko na Śląsku - wielu z nich zostało dziennikarzami, a kilku profesorami uniwersyteckimi.

Ktokolwiek przewinął się przez opolską uczelnię, musiał zapamiętać tę pełną inteligencji, dostojeństwa i grzeczności postać dziekana, prof. Zdzisława Piaseckiego. O nikim nie umiał powiedzieć źle. Był "rzetelnie wymagający" - tak określił go wrocławski uczony prof. Jacek Kolbuszewski. "Piasek", bo tak nazywali go studenci, ujmująco uprzejmy, łagodny, ocen niedostatecznych stawiać nie lubił, ale od wymagań swoich nie odstępował. Był wzorem profesora i dziekana. Opolska uczelnia wiele mu zawdzięczała. Był jednym z nielicznych opolskich profesorów szeroko w Polsce, dzięki swoim książkom, rozpoznawalnym oraz autentycznym autorytetem.

Jego uczennica, dziś prof. Aneta Mazur napisała, że Piaseckiego wyróżniały dwie cenne, nieczęsto razem występujące cechy: wielka rzeczowość i ciepło charakteru, wyważony, trafny osąd i umiejętność przekazania nawet najbardziej ostrej oceny tak, aby ocenianego nie urazić i nie obrazić. Był to dżentelmen i erudyta w każdym calu.

Książka, która przyniosła mu uznanie, a nawet sławę w kraju, napisana świetnym plastycznym, sugestywnym językiem, w której kilkadziesiąt stron poświęcone jest opisanej wyżej legendzie o Dowbuszu i innych huculskich zbójcach, "harnasiach", w Opolu przeszła bez specjalnego echa. Warto dziś do niej wrócić, bo ma walory ponadczasowe. Świetnie się ją czyta, a jednocześnie uczy mądrości i przywołuje dawny, kresowy świat. "Byli chłopcy, byli, ale sie minyli". My też mijamy niezauważalnie, ale ważne książki i legendy pozostają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska