Samo zło. Dorosłe życie przesiedział za kratami

Archiwum
Sędzia powiedział o nim, że jest zdemoralizowany.
Sędzia powiedział o nim, że jest zdemoralizowany. Archiwum
35-letni Roman J. swoim przestępczym życiorysem mógłby obdzielić kilku bandytów. Skazany był już za morderstwo, włamania, rozboje i molestowanie nieletnich. Na swoim koncie ma też ucieczkę z więzienia.

Oskarżony, mimo przecież swojego stosunkowo młodego wieku, jest osobą zdemoralizowaną - mówił w ubiegły czwartek sędzia Piotr Kaczmarek z Sądu Okręgowego w Opolu, skazując Romana J. na 5 lat więzienia za molestowanie nieletnich chłopców i rozboje. - Oskarżony większość swojego dorosłego życia przesiedział w więzieniach, skazany był za najcięższe przestępstwo. Zabił człowieka.

Do wojska nie zdążył
Roman J. pochodzi ze Zdzieszowic. Do momentu ukończenia przedszkola wychowywała go rodzina jego ojczyma w jednej ze wsi pod Lesznem. Matka z partnerem, czekając na przydział mieszkania, zajmowali pokój w hotelu robotniczym w Zdzieszowicach. Tam nie było warunków do wychowywania dziecka. W podstawówce nie był złym uczniem. Nie powtarzał klas, nie sprawiał problemów wychowawczych. Potem poszedł do zawodówki w Kędzierzynie-Koźlu. Uczył się w nieistniejącej już "kolejówce". To tam zaczęły się kłopoty. Jak mówił policjantom, po alkohol po raz pierwszy sięgnął, gdy miał szesnaście lat. Na początku pił sporadycznie, potem coraz częściej. Zaczęły się wagary. Gdy alkohol nie wystarczał - zaczął wdychać opary. Po kolejnej kłótni z ojczymem wyprowadził się z domu.
Zamieszkał w pustostanie. Żeby mieć z czego żyć, zaczął dorywczo pracować na budowach, przy kopaniu rowów, w koksowni. Pracy nie dało pogodzić się ze szkołą, więc zrezygnował z nauki. Jak wynika z akt, Roman J. nie zamierzał zakładać rodziny - miał żal do kobiet, bo gdy był 17-latkiem zawiodła go dziewczyna, którą bardzo kochał. Po prostu - nie odwdzięczyła się mu uczuciem i odeszła. Ten życiowy moment upamiętnił, robiąc sobie dziarę koło ramienia - literę V.

Jego wielkim marzeniem była natomiast służba w Legii Cudzoziemskiej. Chciał też iść do naszego wojska. Nie zdążył. Miesiąc przed odbiorem "biletu" zatrzymała go policja. Został oskarżony o morderstwo i skazany na 10 lat więzienia.

Uciszył kolegę cegłówką
Był 18 października 1996 roku około północy. Strażacy otrzymali zgłoszenie o pożarze pustostanów przy ul. Rozwadzkiej w Zdzieszowicach. Kiedy przyjechali na miejsce, zabrali się za gaszenie ognia. Po chwili zobaczyli, że kilka metrów od budynku leży ludzkie ciało, półnagie, ze zmasakrowaną twarzą, osmolone od ognia. Wokół było pełno krwi. Mężczyzna nie żył. Policjanci szybko ustalili, że ofiarą jest 21-letni Sylwester R. ze Zdzieszowic. Rozpoznał go ojciec. Okazało się, że chłopak mieszkał na melinie razem z o rok młodszym Romanem J. Sylwek też nie mógł znaleźć wspólnego języka z rodziną, więc się wyprowadził. Z Romanem znali się od lat. Razem imprezowali, pili alkohol, wąchali opary rozpuszczalnika. Urządzili się w niewielkim ceglanym budynku z drewnianym dachem, krytym papą, gdzieniegdzie blachą falistą. Nie mieli elektryczności, więc światło dawała im stara naftowa lampa. Feralnego dnia rano obaj pojechali pociągiem do Kędzierzyna-Koźla. Przez cały dzień pili tam alkohol. Na melinę wrócili późnym popołudniem, coś przekąsili, Sylwek wąchał też rozpuszczalnik.
- W pewnym momencie zaczął mnie wyzywać - mówił policjantom Roman J. - Kazałem mu się zamknąć, ale on nie przestawał. Ubrałem więc kurtkę i chciałem wyjść. To wtedy się na mnie rzucił.

Mężczyźni zaczęli się szamotać. Zahaczyli o stojącą na stoliku lampę naftową, która się przewróciła i rozbiła. Wybuchł pożar. Od ognia zajęło się ubranie Sylwestra R. Obaj mężczyźni wypadli na zewnątrz. Tam Roman J. kopnął kolegę w twarz. Kiedy Sylwester próbował wstać, Roman J. chwycił za leżącą na ziemi cegłówkę i dwa lub trzy razy uderzył kompana w głowę. Mężczyzna przestał się ruszać. Roman J. zabrał jego portfel i odszedł. Jak ustalili biegli, Sylwester R. udusił się własną krwią. Miał też stłuczony mózg, połamane kości twarzy i czaszki.
Roman J. w ręce policji wpadł na drugi dzień. Na komendzie opowiedział kryminalnym jeszcze o dwóch przestępstwach. O włamaniu do sklepu spożywczego, z którego ukradł papierosy i słodycze, oraz o włamaniu do zakładowej stołówki przy koksowni, skąd ukradł takie same fanty. Powiedział też śledczym, że brał udział w gwałcie. Wskazał nawet konkretną kobietę, ale ta wszystkiemu zaprzeczyła, więc dla policji tematu nie było.

Wykorzystał nieletnich

Po wyjściu na wolność Roman J. długo nie cieszył się świeżym powietrzem. Został oskarżony o molestowanie nieletnich chłopców.
8 grudnia 2006 roku do małoletniego mieszkańca Zdzieszowic podszedł nieznajomy mężczyzna. Zagroził mu nożem, naciągnął kaptur na oczy i zaciągnął w ciemne miejsce. Tam molestował go seksualnie. Kiedy skończył, zabrał mu telefon, kazał też zamknąć oczy. A sam odszedł. I wciąż było mu mało. Kilkadziesiąt minut później zaatakował ponownie. Tym razem złapał dwóch małoletnich wracających z kościoła. Ich również sterroryzował, zabrał telefony i znów molestował seksualnie. Policjanci ustalili, że napastnikiem może być Roman J. Potem rozpoznał go jeden z pokrzywdzonych. Ponadto udało się odnaleźć telefon komórkowy, który sprawca zabrał jednej z ofiar. Człowiek, u którego odnaleziono aparat, powiedział, skąd go ma. Kolejna osoba, do której dotarli policjanci, również powiedziała, skąd miała aparat i tak na końcu śledczy trafili do Romana J.

W ucieczce pomógł "Gość Niedzielny"
Mieszkaniec Zdzieszowic trafił do aresztu śledczego przy ul. Racławickiej w Kędzierzynie-Koźlu. To solidny gmach z czerwonej cegły, z kilkumetrowym murem otaczającym teren więzienia. Najwyraźniej mu się tam nie spodobało. Przecież życie na wolności jest o wiele ciekawsze. Roman J. dzielił celę nr 115 z innym bandytą. Mężczyźni obmyślili plan ucieczki: wybić w ścianie dziurę, potem przedostać się na mur otaczający areszt, zeskoczyć na ulicę i już można cieszyć się wolnością. Jak ustalili, tak zrobili. Otwór w murze drążyli kątownikiem wyjętym z więziennej pryczy. Mozolnie, metodycznie, po cichutku, milimetr po milimetrze powiększali swoje "okno na świat". Musieli być ostrożni, bo cele są regularnie sprawdzane przez strażników. Dłubać mogli jedynie 1,5 godziny dziennie, zawsze po apelu wieczornym. Wtedy strażnicy byli zajęci. Dla większego bezpieczeństwa puszczali głośno radio. Robota szybko szła do przodu. Niektóre cegły pozostawili w dziurze, by szybko nie została zdemaskowana. Ale niektórych fragmentów muru musieli się pozbywać. Cegły i zaprawa były kruszone w drobny mak i spuszczane w ubikacji. Efekty swojej roboty maskowali łóżkiem, które przysuwali do ściany, oraz plakatem z... "Gościa Niedzielnego". Osadzeni dostali go, kiedy odwiedził ich ksiądz. Plakat trzymał się ściany na paście do zębów.

Gdy dziura miała wymiary 40 cm na 40 cm i więźniowie mogli się przez nią przecisnąć - dali nogę. Wyszli na dach budynku przylegającego do aresztu. Stamtąd było już tylko kilka kroków do więziennego muru. Skoczyli w dół, z pięciu metrów, prosto na chodnik, naprzeciwko głównego wejścia do aresztu. Była 4 rano, strażnicy więzienni, którzy siedzieli w dwóch wieżyczkach, niczego nie widzieli. Skok z wysokości pięciu metrów na beton nie skończył się pomyślnie. Roman J. skręcił kostkę, ale uciekł. Jego kompan połamał obie nogi. Zaczepił przypadkową kobietę, by wezwała lekarza. Pogotowie zabrało go do szpitala. Tam zatrzymała go policja.
Roman J. pobiegł w kierunku Ciska. W tym czasie ponad setka policjantów i funkcjonariuszy służby więziennej przeczesywała miasto. Pomagali im także strażacy, którzy na łodziach patrolowali Odrę. Dróg wyjazdowych z Kędzierzyna-Koźla pilnowali policjanci z długą bronią. Przeszukiwali samochody, przyglądali się pasażerom aut. Po 14.00 strażnicy więzienni zauważyli podejrzanego mężczyznę. Leżał na wałach w Cisku. Miał dość, nie uciekał, tłumaczył strażnikom, że musiał odpocząć. Za ucieczkę Roman J. też dostał wyrok. W sierpniu 2008 roku Sąd Rejonowy w Kędzierzynie-Koźlu skazał go na rok więzienia.

Wyrok za molestowanie
W ubiegłym tygodniu 35-letni dziś Roman J. usłyszał wyrok za molestowanie małoletnich chłopców. Pięć lat więzienia. Prokurator żądał dla mieszkańca Zdzieszowic 10 lat. Sąd Okręgowy w Opolu, przed którym toczyła się sprawa Romana J., uniewinnił go jednak od jednego zarzutu - napaści i molestowania seksualnego pełnoletniego chłopaka.

- Nie było wystarczających dowodów na udowodnienie winy - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Piotr Kaczmarek. - A wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego.
Chodzi m.in. o to, że rzekoma ofiara nie widziała twarzy oskarżonego i w momencie, gdy miało dojść do przestępstwa, była pijana (1,5 promila alkoholu). Natomiast sąd nie miał wątpliwości, że Roman J. zmuszał do "wykonania innej czynności seksualnej" trzech nieletnich mieszkańców Zdzieszowic. To już trzeci wyrok, jaki zapadł w tej sprawie. W pierwszym procesie Roman J. został skazany, ale wyrok uchylił sąd apelacyjny. W drugim procesie oskarżony został uniewinniony. W apelacji wyrok ponownie uchylono. I tym razem należy spodziewać się apelacji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska