Maciej Balcar: Myślą, że jestem synem Riedla

Archiwum zespołu
Maciej Balcar
Maciej Balcar Archiwum zespołu
Rozmowa z Maciejem Balcarem, wokalistą zespołu Dżem

- Od kilku tygodni piosenka "Partyzant" Dżemu jest na pierwszym miejscu listy przebojów radiowej Trójki, wyrasta na wielki przebój. "Wolność" Marka Grechuty z twojej solowej płyty "Ogień i woda" pnie się w górę i jest już dziesiąta. Duma cię rozpiera?
- Pewnie, to dla nas ważne, że ludzie stoją murem za zespołem i głosują. To wielka nagroda za naszą pracę. A cieszy tym bardziej, że to pierwsze miejsce na liście Trójki nie jest same sobie. Na koncerty Dżemu przychodzi masa ludzi, a płyta "Muza", z której jest ten kawałek, jest złota i niezmiennie zmierza w kierunku bycia platynową...

- Twój solowy album też ma się tak dobrze?
- Moja solowa działalność jest raczej marginalna i ambicjonalna. Płyta "Ogień i woda" to coś w rodzaju mojej wizytówki. Są na niej piosenki niemieszczące się w "dżemowym" nurcie. Ciążyły mi na dnie szuflady i mocno chciałem je wydać. Nie sądziłem, że przy zerowej promocji i słabym nazwisku jestem w stanie powalczyć o miejsce w rankingach popularności.

- Z tym słabym nazwiskiem chyba kokietujesz...
- Nie, od 10 lat pracuję przede wszystkim na markę Dżemu. Mimo że to szmat czasu i ludzie powinni się do mnie przyzwyczaić, do dziś pojawiają się tacy, którzy po koncercie proszą mnie o autograf i mówią "panie Jacku", myśląc, że jestem Jackiem Dewódzkim, pierwszym wokalistą zespołu po Ryśku Riedlu. Jest też całkiem sporo osób, które myślą że jestem synem Riedla.

- Wkurza cię to?
- Nie, nie mówię tego, żeby się skarżyć. To po prostu znaczy, że wszyscy solidnie pracujemy na markę Dżemu, ale jako pojedynczy muzycy pozostajemy anonimowi. Może poza Beno Otrębą, który jest tak charakterystyczny ze swoją długą brodą i imagem a' la ZZ Top, że trudno go z kimś pomylić.

- A nie jest tak, że pradoksalnie, będąc Dżemem, zderzacie się z jego legendą?
- Na pewno też. Wierzę, że z tej konfrontacji wychodzimy obronną ręką.

- Mówicie sobie teraz, śledząc notowania choćby tej Trójkowej listy: no, wreszcie, coś zatrybiło. Przez ostatnie kilkanaście lat trudno wam było się przebić.
- Dla mnie ten wynik na liście to potwierdzenie tego, że idziemy w dobrym kierunku. Pierwszym sygnałem był sukces piosenki "Do kołyski" sprzed kilku lat, która też bardzo długo trzymała się na liście. Wtedy miałem tak długo wyczekiwane poczucie spełnienia. W skrytości ducha, kiedy zostałem wokalistą grupy, marzyłem, żeby Dżem znów święcił triumfy.

- Solo śpiewasz o wolności. Kiedy czujesz się wolny?
- Poczułem się tak niedawno, kiedy zacząłem jeździć na motocyklu.

- Na harleyu, którego kupiłeś kilka miesięcy temu?
- Tak, ale marzył mi się długo wcześniej. Całe lata odkładałem decyzję o jego kupnie. Trzeba mieć trochę pieniędzy, by zainwestować w dobrą maszynę, a potem trochę czasu, żeby się nią zająć. Taki harley nie może być meblem w garażu. Ostatnio poczułem, że mam coraz mniej czasu dla siebie i że tracę go na sprawy mało istotne. No i uznałem, że to jest właśnie ostatni moment na spełnienie motorowego marzenia.

- Zainicjowałeś już w tym roku sezon? Ruszyłeś w trasę?
- Chciałem to zrobić w ubiegłym tygodniu, ale byłem lekko podziębiony, więc odpuściłem. Ale jak tylko zjadę teraz z kilkudniowej trasy, to przejadę się choćby do sklepu po bułki...

- Gdzie można cię spotkać na trasie?
- W okolicach Wrocławia, gdzie mieszkam, jadąc w kierunku na Jelenią Górę i Wałbrzych. Omijam główne drogi. Jeżdżę raczej polnymi, dobrze utrzymanymi. Tam właśnie, nie rozwijając zbyt wielkich prędkości, jadąc dostojnie i mając czas na to, żeby się rozejrzeć, doświadczam prawdziwej wolności.

- Śpiewasz z Dżemem, solo, występujesz w musicalu "Jesus Christ Superstar" i w rock operze "Krzyżacy". Jak to wszystko godzisz?
- Nad jedną i drugą płytą, które pojawiły się w ubiegłym roku, pracowałem wcześniej. Niemal cały materiał solowy powstawał na przestrzeni kilku lat. Płyta Dżemu rodziła się przez cztery lata w różnym tempie. Wszystko zatem było rozsądnie rozłożone w czasie. Z kolei "Jesus Christ Superstar" gramy już 11 lat, więc nie muszę się specjalnie przygotowywać do kolejnych występów. A "Krzyżacy" to był bardzo szybko zrealizowany spektakl. Pomysł pojawił się w wiosną ubiegłego roku. Pewnie bym się go nie podjął, gdyby nie Hadrian Tabęcki, kompozytor materiału. Przyjaźnię się z nim od lat i przez cały ten czas obiecywaliśmy sobie, że zrobimy coś razem. Nadarzyła się okazja, więc nie mogłem z niej nie skorzystać.

- Wolisz magię teatrów i granych w nich musicali, klimatyczne koncerty Dżemu w towarzystwie starych oddanych fanów czy solowe projekty, w których sam sobie jesteś sterem, żeglarzem i okrętem?
- Cały dowcip polega na regularnym mieszaniu tego wszystkiego i poruszaniu się na przemian w tych różnych formach. Jedno napędza drugie. Kiedy jestem po kilku dobrych spektaklach "Jesus Christ...", chętnie ruszam w trasę z Dżemem. Jak zagram cykl koncertów z Dżemem - z przyjemnością przerzucam się na występy solowe. Najwięcej oczywiście jest koncertów "dżemowych". Reszta jest odskocznią, ale bardzo potrzebną - tworzy dystans i nie pozwala się znudzić.

- A starcza ci czasu, żeby odrobić lekcje z synami, pobyć z córką, która ci się urodziła kilka miesięcy temu?
- Niestety, zawsze go mało. Jak wracam do domu na trzy dni, to okazuje się, że trzeba pojechać do lekarza, coś kupić, naprawić dziurę w płocie, zrobić pranie, popłacić rachunki albo pójść do urzędu. Masę czasu kradnie nam proza życia. Na własne przyjemności, relaks albo to, by naprawdę pobyć z bliskimi, zostają chwile.

- Miałeś w swoim życiu dwa momenty, które już dawno mogły z ciebie zrobić celebrytę. Mam na myśli propozycję współpracy z Robertem Chojnackim i Robertem Jansonem, którzy mają wielki dar promowania gwiazd. Odmówiłeś im. Nie myślisz sobie czasem: mogłem iść z nimi?
- Mój wybór był całkowicie słuszny, ale gdybym miał coś doradzać innym, miałbym problem. Nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi na takie pytanie. Na pewno są osoby, które na współpracy z nimi skorzystały, ale są też takie, które niekoniecznie dobrze na tym wyszły. To, co dla mnie było najważniejsze i co zadecydowało, że się nie podjąłem tej współpracy, to kwestia śpiewania niewłasnych rzeczy. Braku możliwości decydowania o własnym repertuarze. W jednym i drugim przypadku warunek współpracy był taki, że miałem śpiewać coś, co oni napisali i to coś nie mieściło się w mojej estetyce.

- Będąc wokalistą Dżemu, też to robisz - śpiewasz część piosenek z czasów Riedla.
- To prawda. Ale z nimi się identyfikuję, a to podstawa, żeby w coś wejść. Gdy dostaję propozycje gościnnego występu na płycie czy w programie, sprawdzam, czy to jest moje. Jeśli nie, jeśli to nie ten klimat, nie czuję tego, to odmawiam. Tak jest uczciwiej - wobec siebie i wobec innych.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska