Moje Kresy. Magia Huculszczyzny

Stanisław S. Nicieja
Hucułka i Hucuł na koniu.
Hucułka i Hucuł na koniu.
Huculszczyzna to kraina w Karpatach Wschodnich, gdzie do II wojny światowej Polska graniczyła z Rumunią i Węgrami. Ileż tam powstało legend i mitów! Iluż poetów, pisarzy, malarzy i muzyków szukało tam natchnienia! Dziś, gdy można tam pojechać swobodnie, bo zlikwidowano sowieckie bazy wojskowe, staje się znów celem polskich wycieczek.

Huculszczyzna od pierwszej, odnotowanej w historiografii europejskiej relacji Baltazara Hacqueta (1739-1815), z pochodzenia Bretończyka, profesora nauk przyrodniczych na uczelniach w Lublanie, Lwowie i Krakowie, fascynowała, intrygowała i inspirowała twórców. Globtroterzy, geografowie i reporterzy, którzy docierali w te dzikie, trudno dostępne okolice, przecięte awanturniczymi rzekami Prutem i Czeremoszem, nie szczędzili zachwytów nad pięknem tamtejszych krajobrazów. Ich uwagę przykuwał też dziwny lud, Huculi, pasterze, wyróżniający się strojem, gwarą, mentalnością i sposobem bycia. Hucuł, w lokalnej gwarze rumuńsko-bukowińskiej, znaczyło tyle co zbójnik, rozbójnik, opryszek. Jako mieszkaniec krainy pogranicza, gdzie ciągle zmieniano granice administracyjne państw, miał w sobie krew ruską, cygańską, ormiańską, ale i polską i węgierską. Huculi nie zajmowali się uprawą roli, bo to "raniło ziemię". Za godne zajęcia uważali pasterstwo i rękodzieło.

Tajemniczy zakątek Europy
Huculszczyzna swą tajemniczością i niedostępnością, bo brakowało tam dróg przejezdnych oraz precyzyjnie wykreślonych map i szlaków, kusiła nie tylko Polaków (jednym z pierwszych był Wincenty Pol), ale też licznych cudzoziemców: Niemców, Czechów, Węgrów, Rumunów, Anglików, Szkotów, Szwajcarów, a nawet Amerykanów. Rozpowszechniła się bowiem opinia, że jest to kraina niespotykanych w Europie archaizmów: naturalny skansen zastygłego w ewolucji obyczaju i budownictwa.

Przed dziesięciu laty ukazała się dzięki kilku entuzjastom, z prof. Ryszardem Brykowskim na czele, fascynująca antologia przetłumaczonych z różnych języków tekstów z lat 1795-1939 pt. "Dawne Pokucie i Huculszczyzna w opisach cudzoziemskich podróżników", która daje zadziwiający obraz magicznej siły tamtejszych krajobrazów kuszących wędrowców z całej Europy. Przemierzali oni bezdroża, nie licząc się z przeszkodami i niebezpieczeństwami, czym tylko mogli - od wozów zaprzężonych w huculskie koniki i tratew zbitych z żerdzi sosnowych, po kajaki, narty i rowery.

Szwajcar Hans Zbinden (1893-1971), pisarz, socjolog kultury, profesor uniwersytetu w Bernie, potrafił Huculszczyzną, "ostatnią w Europie oazą archaizmu", zainteresować nawet pisarzy i polityków tej miary co Romain Rolland, Selma Lagerlöf czy prezydenci Czechosłowacji - Tomasz Masaryk i Edward Benesz.
Na temat Huculszczyzny powstało w Polsce i na Ukrainie dziesiątki książek, tysiące opowiadań, reportaży, wierszy, impresji malarskich i muzycznych. Są to dzieła częstokroć pierwszorzędnych twórców: od Wincentego Pola i Mychajły Kociubińskiego, po Stanisława Vincenza i Jarosława Iwaszkiewicza. Huculszczyzna ze swą surową, dziką, nieskażoną cywilizacją przyrodą, jawiła się dla polskich malarzy jako raj i to zarówno dla romantycznych realistów, jak Józef Jaroszyński - autor obrazu "Prut" (ok. 1890 r.), jak i "dotkniętych" impresjonizmem, jak choćby Leon Wyczółkowski. Szczególną sławę zdobyło "trzech huculistów" - Władysław Jarocki, Kazimierz Sichulski, Fryderyk Pautsch (urodzony w Delatynie), którzy na kilka miesięcy zaszyli się w dziewiczych lasach, w niedostępnej leśniczówce i całymi dniami nie wypuszczali pędzli z rąk, tworząc dzieła stanowiące dziś ozdoby najbardziej renomowanych galerii. Nie sposób w impresji historycznej, o ściśle określonej przez redakcję ramach, wymienić z nazwiska setek piewców piękna Huculszczyzny. Skupię więc tylko uwagę na kilku, którzy w moim odczuciu wywarli znaczny wpływ na wyobraźnię rzesz czytelniczych i mieli największy udział w zmitologizowaniu Huculszczyzny.

Piewcy Huculszczyzny
W tym dziele prym wiedzie niewątpliwie Stanisław Vincenz (1888-1971), filozof, wielbiciel i znawca antyku, ale przede wszystkim pisarz wielce oryginalny i mistrz przedniej gawędy o niespotykanym rytmie narracji. Nim nauczył się polskiego, jego pierwszym językiem była gwara huculska, którą poznał dzięki swej niani Hucułce. To ona wprowadziła w świat jego chłopięcej wyobraźni huculskie opowieści i wierzenia. Mimo że później uczył się w renomowanych szkołach, z Uniwersytetem Wiedeńskim na czele, i poznał wiele języków oraz wielu wybitnych artystów i intelektualistów, ten młodzieńczy czas przeżyty na stokach Czarnohory, gdzieś pod Kołomyją i Krzyworównią, wśród lasów i szybów naftowych, zaważył na całym jego życiu i twórczości. Po krótkim epizodzie warszawskim i romansie z polityką (był redaktorem piłsudczykowskiej "Drogi"), w 1930 r. wrócił na swoje huculskie odludzie. Wybudował we wsi Bystrzec, w pobliżu Howerli, dom huculski i stworzył tam dzieło życia, które na trwałe wprowadziło go do literatury europejskiej. Jest to wieloksiąg, noszący tytuł "Na wysokiej połoninie" - swoista saga pasterska, w której Vincenz przekroczył wszelkie granice tradycyjnych form i pisarskich schematów. Zmitologizował Huculszczyznę i tamtejszych pasterzy, zbójców, rzezimieszków, panów. Vincenz stworzył, by użyć określenia najwybitniejszej znawczyni jego biografii i twórczości prof. Mirosławy Ołdakowskiej-Kuflowej, dzieło będące "tyglem gatunków, stylów, odmian i kontemplacji świata".

Jednym z bohaterów tego czteroksięgu, noszącego tytuły: "Prawda starowieku", "Zwada", "Listy z nieba" i "Barwinkowy wianek", uczynił niepiśmiennego Hucuła Tanesija Urszega i wykreował go na podobieństwo Sokratesa. Dziś nie sposób poznać ducha i oryginalności Huculszczyzny, zrozumieć w pełni legend i mitów tej krainy bez zanurzenia się w lekturze Vincenzowskiej tetralogii "Na wysokiej połoninie".

Drugim pisarzem, który w literaturze polskiej wysoko poniósł legendę Huculszczyzny, był Ferdynand Antoni Ossendowski (1876-1945) - jedna z najbarwniejszych postaci polskiego świata literackiego. Podróżnik, awanturnik, wieczny ryzykant, który nie wahał się wkraczać w świat najbardziej ciemnych (łącznie ze szpiegostwem) gier politycznych, a jednocześnie znakomity dziennikarz i reporter o wielkim talencie narracyjnym, zadziwiająco płodny autor 77 książek. Jego skroń została w 1936 r. zwieńczona Złotym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury (za zasługi na polu literatury podróżniczej), m.in. za książkę pt. "Huculszczyzna".

Ferdynand Ossendowski był przed wojną niezwykle popularny, zwłaszcza dzięki dwóm książkom - "Lenin", zbeletryzowanej biografii przywódcy bolszewików, w której przedstawiał barwnie kulisy przejęcia władzy w Rosji przez społecznych radykałów. Światowym bestsellerem była jego książka "Zwierzęta, ludzie, bogowie", przełożona na 20 języków. Opisał tam ucieczkę z ogarniętej chaosem rewolucyjnym Rosji i swoje perypetie na bezkresach azjatyckich od Omska, przez Krasnojarsk, Mongolię, Tybet i Chiny. Ossendowski był bowiem doradcą admirała Kołczaka i barona Romana Ungerna w Mongolii, próbujących zdławić rewolucję bolszewicką. Znał biegle siedem języków, w tym chiński i mongolski. Później był tropiony przez bolszewicką policję polityczną (Czeka) jako "paszkwilant Lenina". Nawet gdy zmarł w styczniu 1945 r. w Żółwinie koło Milanówka, NKWD szukało na cmentarzu jego zwłok, aby upewnić się, czy "osobisty wróg Lenina" na pewno nie żyje.

Dziś przebrzmiała sława Ossendowskiego, ale gdy opublikował swą książkę "Huculszczyzna", świetnie zilustrowaną, w luksusowym, prestiżowym wydawnictwie Rudolfa Wegnera w słynnej serii "Cuda Polski", był u szczytu popularności. Ten niezwykle barwny monograficzny reportaż przedstawiał w sposób sugestywny krajobrazy, wsie, miasta, ludzi Huculszczyzny; przywoływał legendy, anegdoty, odwoływał się do poezji i wydarzeń historycznych, które umacniały tam, w Gorganach, Czarnohorze i na Pokuciu, polską obecność - walki polskich legionistów, działania polskich przedsiębiorców, nafciarzy. Siłą tej książki było i jest do dziś kilkaset unikatowych fotografii. Ma więc Ossendowski duży udział w spopularyzowaniu Huculszczyzny w społeczeństwie polskim.

Jarosław Iwaszkiewicz na Huculszczyźnie
Trudny jest wybór spośród dziesiątków polskich pisarzy - piewców urody Huculszczyzny, ale nie sposób pominąć doznań, jakich doświadczył Jarosław Iwaszkiewicz, odwiedzając Stanisława Vincenza w jego samotni huculskiej. W jednym z opowiadań, "Pod Howerlą" (najwyższym szczytem Czarnohory), Iwaszkiewicz pisał z epickim rozmarzeniem: "Na parę miesięcy pogrążyłem się po uszy w czarach tej egzotycznej krainy. Łagodne góry, niebieskie wąwozy, morza górskich grzbietów pokrytych łąkami, kwiaty, kwiaty i kwiaty - a w tym wszystkim lud osobliwy, inteligentny, ciekawy, malowniczy, posiadający niezwykłą wrażliwość artystyczną. (...) Droga z Kołomyi do Worochty (kilkadziesiąt kilometrów) ciągnąca się cały czas wzdłuż Prutu doliną jego - jest wymarzonym, przedziwnym cudem. Nadbiegające skały, pełne ponurych, sinych cieniów, coraz bardziej zacieśniają dolinę, Prut coraz pienistszy, coraz zieleńszy, coraz bardziej górski i strumykowaty, i przypomina pełne wdzięku starego Wincentego Pola gawędy - tyle o rzece tej cudów opowiadające".

Jest w prozie poetyckiej Iwaszkiewicza fascynujący opis przejazdu pociągiem trasą przecinającą Huculszczyznę. Kolorystyka tego opisu pulsuje wszystkimi barwami i zapachami czarnohorskich krajobrazów: łanami białych pierwiosnków, czerwienią różaneczników alpejskich, koloniami dorodnych żółtych kulczyków pachnących brzoskwiniami i wanilią. Na zboczach okalających wąwozy, którymi przebijały się wiadukty kolei jaremczańskiej była - jak to zapisano w setkach wspomnień, wierszy i opowiadań - "orgia kolorów" i kwiatowe kobierce. Wielu turystów jechało do Czarnohory częstokroć tylko dla tych widoków z okien maleńkich wagoników ciągnionych przez ciuchcie po wiaduktach i mostach Worochty i Jaremcza.
Można by w nieskończoność przywoływać nazwiska pisarzy i cytować ich opisy urody Huculszczyzny. Poświęcił im obszerny tom studiów wrocławski uczony Jan Choroszy, w monumentalnej pracy "Huculszczyzna w literaturze polskiej" (Wrocław 1991). Temat ten jest ciągle aktualny. Dowodzą tego wydane w 2010 r. dwie najnowsze pozycje: "Huculszczyzna. Opowieść kabalistyczna", książka Michała Kruszony, poznańskiego historyka, muzykologa i antropologa kultury, oraz album "Huculszczyzna" - znakomitego fotografika Krzysztofa Hejke. Wielką popularnością cieszy się otwarta 18 marca 2011 r. wystawa "Na wysokiej połoninie" w krakowskim Muzeum Narodowym, pokazująca wielostronny obraz Huculszczyzny.
Huculi na ekranie

Huculszczyzna fascynowała nie tylko poetów, pisarzy i malarzy. Gdy pojawił się film, sięgnięto również po tę tematykę. Pierwszym obrazem w kinematografii polskiej, w którym folklor huculski stanowił tło do rozgrywającego się dramatu miłosnego był film Jana Nowiny-Przybylskiego pt. "Przybłęda", zrealizowany w 1933 r.

Mistrzostwo w ukazaniu folkloru i pejzażu huculskiego osiągnął jednak Ormianin, który pod wpływem fascynacji twórczością Aleksandra Dowżenki głęboko wniknął w kulturę huculską, tworząc film, który dał mu nazwisko wpisane na trwałe do annałów światowego kina. Tym twórcą był Siergiej Paradżanow - artysta niezwykły, niepokorny, szalony, wizjonerski, który spędził wiele lat w sowieckich więzieniach. Jego film "Cienie zapomnianych przodków" z roku 1964, przesiąknięty tradycją, obrzędowością, mitami i legendami huculskimi, przyniósł mu światowy rozgłos i prestiżowe nagrody. Jest to film o uniwersalnym, ogólnoludzkim wymiarze - o wielkiej namiętnej miłości, nienawiści, tęsknocie i śmierci, osadzony w wysmakowanym artystycznie malowniczym pejzażu Czarnohory i Gorganów, z wielkimi rolami Iwana Mikołajczuka i Łarisy Kadoczkinowej.

Huculszczyzna nadal fascynuje i kusi swą magią. Coraz więcej turystów z Polski wybiera tamte szlaki, po których krążyli i mitologizowali je m.in. Vincenz, Iwaszkiewicz, Sichulski i Paradżanow.

Dzwony opolskiej katedry
Po każdym odcinku tego cyklu otrzymuję od czytelników prawie z całej Polski, bo serial przedrukowywany jest w pięciu województwach, wiele listów, e-maili, telefonów z nowymi informacjami, starymi fotografiami i sprostowaniami. Bardzo trudno jest mi utrzymać cotygodniowy rytm tego cyklu, bo od kilku miesięcy nie wychodzę wręcz z bibliotek i domowych archiwów. Ale więź z czytelnikami dodaje mi sił i utwierdza, że jest głęboki sens przywoływać historie tak bliskie potomkom nie tylko Kresowian. Oto kilka nowych informacji z listów czytelników.

Od urodzonego w Kałuszu w 1930 r. inż. Zbigniewa Stokłosy, długoletniego pracownika opolskich biur projektowych, syna Stanisława Stokłosy (1898-1978), który miał sklep kolonialny w Kałuszu, a po wojnie zamieszkał w Prudniku, otrzymałem wiadomość, że słynni kałuscy ludwisarze Felczyńscy odlali dzwony, które od pół wieku (od 1961 r.) wiszą w opolskiej katedrze. Zbigniew Stokłosa był kolegą Felczyńskiego z czasów Kałuskich i świadkiem akcji zawieszenia dzwonów w opolskiej świątyni. Wiadomość tę potwierdził ks. prof. Helmut Sobeczko, długoletni dziekan Wydziału Teologicznego UO, wówczas student ostatniego roku w Seminarium Duchownym w Opolu. Był to czas, gdy funkcję proboszcza w katedrze opolskiej pełnił ks. Karol Knosała (1902-1962), rodem z Żelaznej, poprzednik księży Antoniego Jokiela, Stefana Baldego i prałata Edmunda Podzielnego. Katedra opolska nie miała dzwonów od czasu II wojny światowej, gdy zostały zarekwirowane przez Niemców i wieże kościelne były puste. W 1958 r. biskup opolski Franciszek Jop podjął interwencję u biskupa Kellera w Münster na rzecz odszukania opolskich dzwonów. Nie dało to żadnych rezultatów. Wówczas biskup Jop polecił ks. Knosali, by zamówił nowe dzwony do opolskiej katedry w ludwisarni Franciszka Felczyńskiego. Zamówienie zostało przyjęte i odlano cztery dzwony o imionach: św. Urban (3600 kg), Matka Boska Opolska (1600 kg), św. Jacek (1000 kg) i św. Juda Tadeusz (600 kg), które następnie firma Franciszka Felczyńskiego zawiesiła na wieżach, co wówczas nie było (przy braku odpowiednich dźwigów) zadaniem łatwym. Od pół wieku słyszymy te dzwony przy wszystkich świętach i uroczystościach w mieście.

Do mego artykułu o mieszkańcach okolic Kałusza, którzy osiedli na Śląsku, wkradła się nieścisłość dotycząca rodziny Dworzaków, którą pragnę sprostować. Przed wojną Franciszek Dworzak był leśniczym w podkałuskiej wsi Podhorki. W czasie wojny w kościele w Kałuszu zawarł związek małżeński z Zofią Bałą i po wojnie, uciekając przed banderowcami, osiedli, po krótkim pobycie w Krakowie, na Śląsku Opolskim, gdzie Franciszek został leśniczym w Naroku, a jego żona - nauczycielką historii i dyrektorką szkół podstawowych w Naroku i Niewodnikach. Dworzakowie mieli czwórkę dzieci: dwóch synów - Stanisława, który jest obecnie proboszczem parafii Błogosławionego Czesława w Opolu, i Janusza, który jest proboszczem w Kluczborku, oraz dwie córki - Wandę i Elżbietę, absolwentkę opolskiej WSP, dziś znaną historyczkę w Muzeum Śląska Opolskiego. Zofia Dworzakowa za to, że jej synowie poszli do seminarium duchownego, straciła posadę w szkole, którą przywrócono jej dopiero po interwencji episkopatu w 1974 r.

W artykule o Halszce z Ostroga zbyt pochopnie stwierdziłem, że na Śląsku Opolskim osiadło niewielu wygnańców z tamtych okolic. Natychmiast zareagował pan Stanisław Plutecki, urodzony w 1938 r. we wsi Majki pod Ostrogiem, długoletni pracownik opolskiego "Metalchemu". W liście do mnie stwierdził: "W 1943 r. w czasie zmasowanego ataku banderowców schroniliśmy się z rodziną w klasztorze w Ostrogu, gdzie opisaną przez Pana samoobroną kierował ks. Remigiusz Kranc. W maju 1945 r. załadowano nas do transportu jadącego na zachód i w Gogolinie odczepiono kilka wagonów. W ten sposób około 60 osób spod Ostroga osiadło w Krapkowicach i sąsiednich wioskach. Od roku 1998 utrzymujemy kontakt z obecnym proboszczem parafii w Ostrogu, ks. Witoldem, który przyjeżdżał tu do nas. Zaprosiliśmy też dzieci z Ostroga na odpoczynek. W ostatnich latach bywałem w Ostrogu, m.in. w 2000 r., gdy miasto to obchodziło 900-lecie i starą uczelnię przekształcono w Uniwersytet Ostrogski".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska