Moje Kresy. Kołomyja - stolica Pokucia

Archiwum prywatne
Archiwum prywatne
Kołomyja była zawsze miastem popularnym. Jej nazwę wszyscy znali, choć wprawiała czasem swych mieszkańców w pewne zakłopotanie. Było bowiem coś w tej nazwie jednocześnie tajemniczego i żartobliwego, poważnego i śmiesznego, dumnego i wstydliwego.

Każdy w Polsce znał wierszyk:

Kołomyja nie pomyja,
Kołomyja miasto.
A dziewczyny tam smakują
Jak najlepsze ciasto.

W popularnej przed wojną rewii, a właściwie śpiewogrze "Ekspress Kołomyja - Peczeniżyn", z librettem Stanisława Hotziego, w śpiewanych kupletach powtarzał się refren:

Kołomyja to stolica,
Każdy człek się nią zachwyca,
Zna ją także zagranica,
Kołomyja słynna jest.

Popularny ekspres Kołomyja - Peczeniżyn, zwany też "lokalką", służył do przewożenia ropy naftowej z szybów w Słobodzie Rungurskiej i Peczeniżynie do rafinerii w Kołomyi. Codziennie wolno, majestatycznie przejeżdżał przez centrum miasta: przez rynek, główną ulicę Legionów, następnie Jabłonowskich, pilotowany przez galowo ubranego kolejarza z trąbką i chorągiewką w dłoni. Ciągnąca ekspres lokomotywa z okazji przypadających świąt była różnie przystrajana.

Dla przykładu w dniu święta morza przybierała kształt okrętu z żaglami, w dzień św. Huberta przypominała potężnego jelenia z rogami, w święto lotnictwa miała kształt aeroplanu. Była to atrakcja nie tylko dla turystów. Zachowane fotografie z tego czasu pokazują tłumy przyglądające się temu nie spotykanemu gdzie indziej widowisku.

Kołomyjka

Wyróżnikiem miasta była też kołomyjka z dowcipnymi przyśpiewkami, tak popularna jak polka, mazur, krakowiak czy kujawiak. Był to taniec szybki, ekspresyjny, przyprawiający o zawrót głowy, w którym uczestnicy często wpadali w swoisty trans. Znakomicie uchwycił to Teodor Axentowicz w słynnym obrazie "Kołomyjka" (tańczący Huculi). Szwajcarski socjolog z Uniwersytetu w Bernie Hans Zbinden (1893-1971) tak charakteryzował kołomyjkę: "Taniec nakręca wirująca melodia, która raz wznosi się, to znów opada. Ma on w sobie coś niesłychanie porywającego, fascynującego, jakby jakąś magiczną siłę (...). Wyśpiewywane na przemian w duecie zwrotki stają się coraz żywsze i ciągną się bez końca. Nie milkną ani na chwilę. Dzwonią cymbały, burczy kobza, dźwięczy fujarka, zawodzą skrzypce, a to wszystko odbywa się w zapierającym dech tempie. (...) Nad rozpalonymi czołami goreją chustki. W matowym świetle błyszczą naszyjniki ze szklanych paciorków, a muzyka brzmi ogłuszająco, staje się coraz bardziej dzika, jakby sama siłą rozpędu wprawiała w bachiczne upojenie". Taniec trwał długo, a jego uczestnicy, będąc w transie, nie czuli zmęczenia.

Stąd wzięło się powiedzonko: "ależ kołomyjka" i oznaczało zwykle coś niebywale skomplikowanego, powtarzającego się "w kółko", czego nie sposób było szybko zakończyć i rozwiązać. W mowie potocznej spotyka się jeszcze określenie "ależ kołomyja" bądź "straszna kołomyja", niesłusznie przypisywane dziś nazwie miasta, z którego - jak świadczą powyższe cytaty - kołomyjanie byli dumni.

Adam Wierciński odnalazł historię z XVIII w., która później weszła do przysłowia. Otóż Józef Potocki, starosta halicki i śniatyński, który miał przyjaciół na dworze francuskim w kręgach królowej Marii Leszczyńskiej, żony króla Francji Ludwika XV, posłał pewnego razu do Paryża swego nadwornego kozaka z misją. A gdy ten wrócił, Potocki spytał, jak mu się podobało w stolicy Francji. Kozak po długim namyśle odpowiedział: "Lipsze u nas w Kołomyi".

"Anglik z Kołomyi"

W XIX w. złośliwi szydercy ukuli jednak inne powiedzonko: "Anglik z Kołomyi". Miało to charakteryzować prowincjusza udającego światowca; imitacja blichtru, słoma w butach, ale na głowie najlepszy markowy kapelusz. Ten lekceważący ton, który dawał się słyszeć w głosie warszawiaka, lwowiaka czy krakusa, był jednak wyrazem wyjątkowej ignorancji, bo Kołomyja nie była zapyziałą, ponurą prowincją w Austrii, a później w Polsce. Dzięki odkryciu obfitych złóż ropy naftowej w pobliskiej Słobodzie Rungurskiej w 1879 roku powstały tam setki szybów, które do Kołomyi ściągnęły kapitał angielski. A razem z nim dużą rzeszę autentycznych londyńskich dandysów i dżentelmenów. Anglik z Kołomyi z grubym portfelem w kieszeni był marzeniem dla każdego sklepikarza, hotelarza czy właściciela pensjonatu od Krynicy po Truskawiec, od Kosowa po Zakopane.

Kajetan Abgarowicz (1856-1909), używający pseudonimu Abgar-Sołtan (pisarz, nowelista, zmarły w Truskawcu), na łamach warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego" w sierpniu 1890 r. napisał: "Kołomyja to świat cywilizowany, kto wie, czy nie przecywilizowany. Jakby w jakim lewantyjskim portowym mieście słyszysz wkoło siebie najrozmaitsze języki; oryginalne; nie polskie; nie słowiańskie twarze otaczają cię ze wszech stron; w restauracjach, cukierniach obija ci się o uszy akcent angielskiej mowy - a business! business! grzmi na każdym kroku; on kieruje bezspornie czynami ludzi i panuje jak Bóg i Pan".

Pod koniec XIX w. w Kołomyi na stałe zamieszkał przyjaciel Stanisława Szczepanowskiego, odkrywcy podkołomyjskich złóż ropy naftowej, świetny angielski geolog John Villeneugh z liczną grupą specjalistów, głównie wiertaczy. Anglików odwiedzały ich londyńskie rodziny, które dodatkowo były wabione wycieczkami do Czarnohory i folklorem huculskim.

Wśród odwiedzających była krewna angielskiego nafciarza, pisarka Ménie Muriel Dowie (1867-1945), która w 1891 r. wydała w Londynie książkę "A Girl in the Carpathians" (Panna w Karpatach) cieszącą się dużą popularnością, w krótkim czasie wznowiono ją pięciokrotnie. Dowie, emancypantka, a nawet sufrażystka, paląca papierosy, w szkockim stroju, z krawatem pod szyją, mająca jak na owe czasy bardzo ofensywny stosunek do mężczyzn, szokowała w Kołomyi i okolicach (Delatynie, Kosowie, Mikuliczynie, Kosmaczu) swoim strojem i zachowaniem nie tylko Hucułów.

Faktem było, że niektórzy kołomyjanie naśladowali ubiorem i manierami Anglików przebywających w ich mieście i okolicy. Ale w ironicznym powiedzonku "Anglik z Kołomyi" było więcej złośliwości, zazdrości niż prawdy. Poza tym Anglik z Warszawy czy ze Lwowa bądź Tarnopola brzmiałoby sztucznie i chropowato. A "Anglik z Kołomyi" brzmi bardzo melodyjnie i miękko. Powiedzonko szybko się przyjęło. Mimo że już dawno w Kołomyi zapomniano o Anglikach, nikt ich tam od prawie wieku nie widział, w Polsce współczesnej dalej powiedzonko to funkcjonuje.

Skąd ta nazwa?

Nad etymologią słowa Kołomyja debatują różni badacze od pokoleń. Trudno dziś zliczyć ilość domniemań. Jedna z wersji głosi, że płynącą tamtędy rzekę Prut starzy Huculi zwali Myją. A jej wody, nie mogąc przebić się korytem przez skaliste podłoże, zrobiły w tym miejscu małe zakole - stąd huculska nazwa koło-Myja. Inna wersja sugeruje, że nazwa pochodzi od złej drogi, w której było dużo głębokich dziur napełnionych po deszczu wodą, zwanych kołomyjami. Łamały się na tych kołomyjach koła nie tylko w pańskich karocach, ale i w wozach huculskich oraz żydowskich wehikułach, zwanych bałagułami, służącymi do przewożenia ludzi i towarów. Jeśli ta wersja byłaby prawdziwa, to wiele miejscowości na Pokuciu powinno nosić nazwę Kołomyja. Drogi tam zawsze były i pozostały fatalne.

Z kolei jedna z legend głosi, że Huculi podążający na jarmark od strony bagien Zabłotowa, nim wjechali na plac targowy, musieli obowiązkowo zabłocone koła obmyć, a więc - koła myli. Niektórzy przewodnicy twierdzą z kolei, że była tam niegdyś granica, na której pobierano cło, czyli myto - a więc koło-myta.

Historycy szukający początków miasta w średniowieczu twierdzą, że nazwa pochodzi od węgierskiego królewicza, syna Andrzeja II, Kolomana, domniemanego założyciela Kołomyi, który był ożeniony z Salomeą - córką polskiego księcia, Piasta Leszka Białego w 1205 r.

Hołd mołdawskiego hospodara

Od XIV w. Kołomyja związana jest z historią Rzeczypospolitej. Prawa miejskie uzyskała za czasów króla Kazimierza Wielkiego, a swój złoty okres przeżywała w latach panowania w Polsce trzech pierwszych Jagiellonów. Administracja polska służyła miastu, bo wysunęło się na plan pierwszy, stając się stolicą Pokucia. Odbyło się to kosztem pobliskiego Halicza, który przestał być administracyjnym centrum dawnego księstwa halickiego i stał się prowincjonalnym, niewiele znaczącym miasteczkiem.

W roku 1459 i ponownie w 1485 miały miejsce w Kołomyi ważne akty. Hospodar mołdawski, Stefan III Wielki (Stefan cel Mare) złożył królowi Rzeczypospolitej, Kazimierzowi Jagiellończykowi dwukrotnie hołdy, podczas których w uroczystych, pokornych słowach oddawał "na zawsze" całą Mołdawię pod opiekę i w lenno władcy Polski i jego następcom i przysięgał, że "nigdy nie uzna nad sobą żadnego innego pana i zawsze wystąpi z całą swą siłą przeciw wrogom króla polskiego". W czasie tej pierwszej uroczystości doszło do dodatkowego upokorzenia Stefana Wielkiego. Nie wiemy, czy był to przypadek, czy też chytrze obmyślana inscenizacja, gdyż w momencie składania hołdu przez hospodara rozwarły się ściany namiotu królewskiego i wojsko polskie oraz mołdawskie ujrzało nagle Stefana Wielkiego klęczącego przed Kazimierzem Jagiellończykiem.

W 1497 r. hospodar Stefan Wielki mimo przysięgi na wierność po wieczne czasy wymówił posłuszeństwo kolejnemu polskiemu królowi, Janowi Olbrachtowi, zdradził go i przyczynił się do klęski w bitwie bukowińskiej, po której zostało powiedzenie "Za króla Olbrachta wyginęła szlachta". Tak to już jest w polityce - nic nie jest dane po wieczne czasy. Wkrótce Polska odzyskała swą potęgę i hołd jej nowemu władcy, Zygmuntowi Staremu, musiał złożyć w 1510 r. hospodar Bohdan, syn Stefana Wielkiego. Kołomyja była narażona na częste inwazje Wołochów, Turków i Tatarów, ciągnących w tamte strony. Ale nie mniej groźna dla niej była rzeka Prut, która często - jak pisał kronikarz - "podmywała jej brzegi i zatapiała domostwa".

Pod patronatem króla Kazimierza Jagiellończyka

Hołdy Stefana Wielkiego wpisały się mocno w polską historię Kołomyi, o czym świadczył m.in. wzniesiony z inicjatywy prof. Leopolda Wajgla w 1877 r. na Kosaczowie, przedmieściu Kołomyi, w miejscu, gdzie stał namiot królewski, pomnik w kształcie obelisku, na którym umieszczono inskrypcję: "Tu, w tym miejscu, Kazimierz Jagiellończyk, król Polski, wielki książę litewski, odebrał hołd wierności od Stefana, hospodara Wołoszy i Multan w 1485 roku". Pomnik ten zniszczyły w 1919 r. wojska rumuńskie, które na krótko zajęły Pokucie.

W okresie II Rzeczypospolitej pomnik ten został odbudowany i odbywały się tu regularnie 15 września uroczyste capstrzyki polskich organizacji młodzieżowych i kombatanckich. Ostatecznie monument ten zniszczyli Sowieci po zajęciu Kołomyi pod koniec września 1939 r. Kazimierz Jagiellończyk był w Kołomyi szczególnie popularny. Jego imię nosiło tamtejsze gimnazjum klasyczne, które ukończyło wielu sławnych kołomyjan. Powstało w 1861 r. i kształciła się w nim młodzież polska, żydowska, ukraińska i niemiecka.

W 1875 r. gimnazjum otrzymało nowy, okazały neorenesansowy gmach wzniesiony na fundamentach dawnego zamku kołomyjskiego. Gimnazjum im. Króla Kazimierza Jagiellończyka szczyciło się wysokim poziomem. Wśród profesorów byli członkowie krakowskiej Akademii Umiejętności oraz krajowych i zagranicznych towarzystw naukowych. Był wśród nich profesor Zachariasz Dembitzer - wybitny filolog klasyczny, który uczył młodzież, w tym Stanisława Vincenza, miłości do Homera i czytania w oryginale Platona. Inni znakomici nauczyciele kołomyjskiego gimnazjum to polonista Franciszek Ksawery Kuś, znawca romantyków i twórczości Wyspiańskiego; pochodzący z Brodów germanista Kazimierz Missona, znawca twórczości Richarda Dehmela i Gerharta Hauptmanna, oraz świetny matematyk i fizyk Kazimierz Strutyński.

Barwa Kołomyi

Kołomyja była zawsze miastem tętniącym wyjątkowym rytmem życia. Barwę nadawała jej różnorodność narodowościowa mieszkańców i przybyszów na słynne jarmarki, które według Stanisława Vincenza "były żywymi pokazami dla muzeum etnograficznego, bo każda z przybywających na targ wsi prezentowała nie tylko różne typy ludzkie, różne stroje, różne zaprzęgi, ale nawet niejednokrotnie różniące się od siebie narzecza pokuckie.

To wszystko razem z chałatowcami - Żydami wystrojonymi w swoje święto jak procesje kapłanów wschodnich, zatopione w barwach owoców, jarzyn, kwiatów, wśród różniących się od siebie ras koni i bydła, było niezapomniane. A co najciekawsze, powtarzało się, powracało co jakiś czas, jak gdyby te wszystkie osobliwości wysypywały się z jakiegoś niewyczerpanego źródła".

Austriacki pisarz, urodzony we Lwowie, syn dyrektora tamtejszej policji, Leopold Sacher-Masoch (1836-1895), zwany "Kolumbem wschodu", podróżnik, który napisał 20 tomów "Opowiadań galicyjskich" tłumaczonych na kilka języków, w jednym z nich zanotował: "Jeśli komuś zechce się namalować niewielki obraz Galicji, to niechaj pojedzie na jarmark do Kołomyi. Wśród tłoku handlarzy, którzy oferują, kupują, kręcąc się to w jedną, to w drugą stronę, zobaczy, jak przepływa przed nim w różnorodnych obliczach przedziwny kraj. Będzie zdawało mu się, że znalazł się na bagdadzkim bazarze albo na kościelnym placu jakiejś wsi w Schwarzwaldzie. Żaden wielonarodowościowy kraj nie da mu obrazu takiej wielości przeciwieństw".

We wspomnieniach kołomyjanina Jankiela Weissfischa, którego los rzucił do Hajfy, czytamy natomiast: "Ach, cóż to było za miasto! Wieczny targ - różnobarwny, rozkrzyczany, nieokiełznany. A ileż różnych typów ludzkich, z których każdy mógłby być przedmiotem osobliwych studiów dla antropologa".

Kolebka chasydów

W Kołomyi był bardzo silny żywioł żydowski. Żydzi korzystali z przywilejów, których nie szczędzili im polscy królowie, od Kazimierza Wielkiego poczynając. Do 1939 r. stanowili połowę mieszkańców miasta. Dominowali gospodarczo, bo mieli w swych rękach prawie cały handel. Wyróżniali się intelektualnie i religijnie. Tam narodził się bardzo ważny prąd religijny ortodoksyjnych Żydów, zwany chasydyzmem. U jego początków był rabin Kołomyi Meshulam Ben Jeszeja oraz jego przyjaciel, pustelnik, talmudysta, mistyk, producent amuletów, wizjoner urodzony w Okopach św. Trójcy - Izrael Ben Eleazar (1700-1760), zwany też Baal Shem Tow, czyli "Mistrz Imienia Dobrego", który w 1730 r. zaszył się w lasach pod Kołomyją, spędzając czas na modlitwach i medytacjach. Po kilku latach zszedł z gór, tworząc na Pokuciu i Podolu potężny ruch mesjanistyczny, nastawiony na szukanie ekstazy w modlitwach.

Kołomyjska społeczność żydowska odegrała znaczącą rolę w rozpowszechnianiu się chasydyzmu na całym świecie. Chasydzi jednoczyli się w gminie wyznaniowej (kahał), na czele której stał rabin. Za pośrednika między Bogiem a ludźmi uważano cadyka - charyzmatycznego nauczyciela.
Chasydyzm rozkwitł na całym Pokuciu, a później Podolu, bo kusił atrakcyjnością, niósł z sobą pogodę ducha, tańce wprowadzające w trans, przypominające kołomyjkę, i radosne pieśni. Świetnie przedstawił to Jerzy Kawalerowicz w filmie "Austeria" z Franciszkiem Pieczką i Wojciechem Pszoniakiem w rolach głównych.

Mosze Rot w wydanej w Nowym Jorku książce twierdzi, że przed I wojną światową w Kołomyi, obok imponującej wystrojem XVIII-wiecznej Wielkiej Synagogi, było jeszcze około 30 synagog i małych bożnic, dwa domy nauki (midrasz) i sporo stałych modlitewni. W 1938 r. mieszkało w Kołomyi ok. 44 tysięcy osób, w tym 19 tysięcy Żydów, 13,5 tysiąca Polaków, 9,5 tysiąca Rusinów-Ukraińców i 2,5 tysiąca Niemców. W czasie II wojny światowej Polacy stali się ofiarami Sowietów, hitlerowców i banderowców. Barwny świat chasydów kołomyjskich unicestwili natomiast w latach 1941-1944 w sposób okrutny hitlerowcy, wspomagani przez policjantów ukraińskich.

Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska