Giełdy staroci. Tu kupisz wszystko

Redakcja
Na flohmarktach dostaniesz wszystko - od używanych staroci po cenne bibeloty. Na kocach z wyłożonym towarem panuje pełna tolerancja: Stalinowi nie przeszkadzają powstańcze ulotki.

Flohmarkt to po niemiecku pchli targ, taka giełda staroci. Wystarczy trochę wolnego placu, a chętnych do kupowania i sprzedawania szukać nie trzeba.

Plac koło strażackiej remizy w Dobrzeniu Małym, godzina 7.00, sobota - są już pierwsi handlujący. Zapowiada się udany handlowy dzień.

Nie pójdą na hasiok
Pani Anna z mężem Leonem przyjechali z Dobrodzienia. Aż dziw, że w jednym osobowym samochodzie zmieściło się tyle drobiazgu: wypchane sowy, stolik kawowy, setki gadżetów. Na przykład posrebrzana popielniczka. Wygląda jak większy naparstek przybrudzony popiołem. Rzecz przydatna, gdy trzeba wychodzić na dymka. Miejsc z zakazem palenia jest coraz więcej, więc w XXI wieku osobista popielniczka sprzed ponad 100 lat jest tak samo potrzebna.
Małżonkowie wykładają jeszcze przeróżne bibeloty, figurki, tace, patery, sztućce, obrazki. Kładą to wszystko na stolik, dach samochodu, koc rozłożony na trawie.

- W domu trzymam wszystko w meblościance długiej na cztery metry - mówi pani Anna. Pan Leon lata całe zwoził tę drobnicę do domu, bo był czas gromadzenia. Teraz przyszedł czas sprzedaży.

Obok rozłożył się Piotr Grysztar. Przyjechał z Nysy. Jego koce wyglądają, jakby ktoś obleciał z nimi kulę ziemską. W czasie i przestrzeni. Są tu i afrykańskie maski, i przedwojenne butelki z kolorowego szkła, i współczesne pomniejszone repliki modeli mercedesów, prosto z niemieckich salonów. Duzi chłopcy lubią takie zabawki: - Można kręcić kierownicą, koła skręcają... - pan Piotr bawi się autkami, a wokół przystaje paru obserwatorów.
Piotr bywa na pchlich targach w Głuchołazach, Lądku Zdroju, Kłodzku. - Wszędzie można trafić cacka: ostatnio kupiłem 5-markową monetę z 1900 roku.

Dobrzeńską giełdę wymyślili parę lat temu Jan Kołodziej i Konrad Gross z Dobrzenia Małego. Jeździli z żonami na giełdy do Wrocławia i stamtąd przywozili starocie, które po odnowieniu wyglądały niczym cacka z desy. A na strychach śląskich domów obrastają kurzem i pajęczynami klamoty, które mogą mieć wartość nie tylko sentymentalną. - Jak sobie pomyślałem o tych wertikach i siubach, co to mogą wylądować na hasioku albo w fojerze, to... postanowiliśmy zrobić nasz własny flohmarkt - mówi Gross. Wertiki to po śląsku szafy bieliźniarki. Siuby - tym słowem pan Konrad nazywa małe trzyszufladowe szafki przy łóżku. A hasiok - wiadomo - śmietnik.

- Gdyby nie ta giełda, niejedna porządna rzecz zostałaby porąbana i spalona. No bo niby odnawianie mebli jest coraz modniejsze, ale młodzi czasu na to nie mają - tłumaczy Gross. A w starym meblu jest dusza, szkoda jej na szrot. Wie coś o tym Andrzej Niski. Polubił starocie: - U mnie wszystko stare i zabytek. Poza żoną oczywiście.
Ma taki komplet: sofa i dwa fotele. Przywlókł spod Krapkowic: zżarte przez korniki, pokryte starą farbą, z wyżartą przez mole tapicerką. Faktycznie nadawało się to do ognia, dopóki pan Andrzej nie ściągnął starego szelaku, całości nie wyszlifował, robactwa nie wytruł, tapicerki nie wymienił.

- I mam teraz eklektyczny komplet - mówi z dumą.
Na dobrzeńską giełdę ktoś przywiózł fronty od wiekowego łoża. Rzecz tylko dla obeznanych, bo do takich frontów trzeba dobrać resztę mebla, wykonać skrzynię na materac. Ale jak się już uda, to łoże będzie eleganckie. W Ikei nigdy takiego nie znajdziesz.

Kto rano wstaje…
Na giełdzie warto być pierwszym i zajrzeć sprzedającym do nierozpakowanych toreb, bagażników, kartonowych pudeł. Często wtedy robi się dobre transakcje. Pan Krzysztof z Opola kupił właśnie srebrne sztućce. Dla żony, ale za rok, jak się jej opatrzą, pokaże je na jakiejś innej giełdzie albo na Allegro. Rzecz jasna z zyskiem. Pasja wyszukiwania staroci czasem przekłada się na całkiem konkretny pieniądz. Dobre ceny uzyskuje się we Wrocławiu i w Gliwicach.
W jednym z pudeł udało się też wygrzebać oryginalny angielski czajnik na herbatę, posrebrzany. Krótka licytacja i czajnik sprzedany! Podobnie jak misternie zdobiona taca na ciasta.

O 9.00 przy straganach są już tłumy. Choć stragan - to za dużo powiedziane. Tu za ladę robią: mata, koc czy cerata rozłożona na trawie albo otwarty bagażnik samochodu, czy dach auta. Porcelanowe talerze poskładane w kartonach, posrebrzana cukiernica wepchnięta między książki, komplet srebrnych sztućców do ciasta pomieszany ze starymi zegarkami na rękę, a lampa powozowa z filiżankami na kawę… Czasami trzeba mieć sokole oko i instynkt odkrywcy, aby wyłuskać skarb.

Handlujący nie zawsze wiedzą, co mają do sprzedania. U pani Ani na stoliku między starodawnymi podpórkami na książki leży coś na kształt miniwrzeciona.

- To służyło chyba do sprawdzania poziomów - mówi niepewnie pani Ania.
- E tam, to starodawny bączek, taki na nitkę - odpowiada jeden z kupujących.

Gdzie Hitler i Stalin…
Na giełdowych kocach panuje pełen pluralizm i tolerancja. Niemiecka szabla leży obok polskiej - wprawdzie ta pierwsza jest o 100 złotych droższa, ale i tak obie po okazyjnej cenie: 200 i 300 złotych, co więcej - do negocjacji. Lwowskie czasopisma - obok niemieckojęzycznych. Stare zdjęcia i ryciny obok współcześnie malowanych pejzaży. Powstańcze ulotki obok książki "Stalin, młode lata despoty". A popiersie Lenina obok pierścienia SS.
- Z tymi "historycznymi pamiątkami" to trzeba uważać - mówi jeden z bywalców. - Znakomita większość z nich produkowana jest w Chinach - mówi. Kupując srebrną zastawę, trzeba wiedzieć, gdzie szukać próby. A oceniając kryształ - jak patrzeć na niego, by nabrać pewności, że jest prawdziwy.
Dla miłośników lokalnej historii takie wiejskie flohmarkty to prawdziwy skarbiec. Dawno temu, jeszcze przed wojną, był w Czarnowąsach sklep z kolonialnymi towarami, tabaką, tytoniem. Prowadził go Franz Moczko. Niewielu już o nim pamięta. A na giełdzie Jerzy Kubis pokazuje pożółkłe papiery pakunkowe, firmowe z logo i adresem sklepu Moczki. Napisy są po polsku i po niemiecku.

Poza tym w kolekcji Kubisa podziw wzbudza urządzenie do… - Do prania skarpetek i wszelkiej bielizny. Wsadzało się go do miski z zamoczonym praniem, naciskało i działało ono lepiej niż pralka - wyjaśnia pan Jerzy.
Klemens Weber z Chróścic właśnie na giełdach uległ fascynacji lokalną historią, a w szczególności zwyczajem sprzedawania cegiełek na budowę kościołów. - Nazwa cegiełka nie jest przypadkowa, bo kiedyś sprzedawano autentyczne ceramiczne minicegły z okazjonalnymi napisami - mówi. - Na giełdach szukam takich cegiełek - mam już takie z Opola, Raciborza, Gliwic. Ale szczególnie cieszy mnie cegiełka sprzedawana w Kup na rzecz budowy łubniańskiego kościoła.

Kinderniespodzianki też idą
Zachodnie stacje filmowe kręcą seriale lifestyle'owe, większość ma podobne tytuły w stylu "kasa na strychu". Pokazują, jak rodziny, które chcą poczynić inwestycje w swym domu, robią - przy pomocy zatrudnionych przez TV znawców antyków - porządki na strychach, w komórkach i piwnicach. Odkurzone starocie, a zdarzają się unikaty, wystawiają na aukcjach i choć nie zawsze uzyskują za nie dobrą cenę - są jednak w stanie uzbierać tyle pieniędzy, ile trzeba na sfinansowanie remontu.

- I tak ma być na naszej giełdzie - mówi Gross. - Jak coś ci w domu zawadza, nie wyrzucaj, ino przywieź do nas.
Mariusz z Dobrzenia przywiózł na flohmarkt pudło z zabawkami z kinderniespodzianek. Mógł wyrzucić albo wystawić. Wybrał to drugie rozwiązanie i się opłacało. Ktoś kupił całe pudło za 15 złotych.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska