Maria Skłodowska-Curie. Kobieta, która wyprzedziła czas

Jolanta Jasińska-Mrukot
Maria (na zdj. druga od prawej) była wielkim odkrywcą, zaliczaną do grona największych kobiet naukowców wszech czasów.
Maria (na zdj. druga od prawej) była wielkim odkrywcą, zaliczaną do grona największych kobiet naukowców wszech czasów.
Rozmowa z Małgorzatą Sobieszczak-Marciniak, dyrektorem muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie

- Co sprawia, że Japończycy każą swoim dzieciom czytać w szkołach biografię naszej uczonej, a buddyści widzą w Marii Skłodowskiej-Curie wzór do naśladowania?
- Cenią ją za siłę charakteru, nieustanny rozwój, odwagę i determinację, z jaką dążyła do wytyczonego sobie celu. Japończyków zachwyca też jej samodyscyplina i skupienie w codziennej pracy w laboratorium. Wschód ją ceni za poświęcenie w pracy dla innych i za to, że nie pozwoliła, by pokonały ją jej własne smutki. A było ich w jej życiu niemało. Przy tym wszystkim była bardzo skromna, co zaznaczał Albert Einstein: "Pani Curie jest jedyną osobą, której nie zepsuła sława". Nie przepadała za "światowym życiem" i jak tylko mogła, unikała publicznych wystąpień. Wolała uciekać na łono natury: zdobyła Rysy, pływała i jeździła konno.

- A co z tymi buddystami?
- Wyznawcy japońskiej odmiany buddyzmu Nichireno Daishonina mówią, że nawet jeden człowiek może mieć wpływ na cały świat. Dla nich Maria jest właśnie takim wzorem do naśladowania, szczególnie dla kobiet. Jej wypowiedzi traktują jak religijne dogmaty. W swoim panteonie świętych umieściło także Marię jedno z wietnamskich popularnych wyznań. Oni uważają, że świętym zostaje każdy, kto ma duże zasługi dla świata, a oprócz tego duchowo się rozwija.

- Najsłynniejszą Polkę bardziej znają i doceniają za granicą, a my nadal kojarzymy ją wyłącznie z portretów wieszanych na szkolnych ścianach - poważną uczoną. Obcą, kostyczną i właściwie bez życia. Na wszystkich tych portretach Skłodowska-Curie jest taka sama - starannie ułożona fryzura, z nieśmiało wymykającymi się kosmykami włosów…
- Wtedy robiono fotografie wyłącznie pozowane, do których się trzeba było przygotować - bez żadnych improwizacji. Szkoda, że kojarzymy Marię tylko z tym wizerunkiem, bo ona kipiała życiem. Jest film dokument, sprzed pierwszej wojny, na którym można zobaczyć, jak po Kongresie Solvayowskim w Brukseli, po wyjściu z budynku na ulicy jeden z naukowców okręca Marię wokół siebie. Roześmianą, z rozwichrzonymi włosami. Trzeba pamiętać, że to było bardzo swobodne zachowanie jak na tamte czasy. Te konferencje odbywały się od 1911 roku, a Maria była na nich jedyną kobietą aż do 1933 roku, kiedy pojawiła się tam jej starsza córka Irena. Potem dołączyła niemiecka matematyczka. A te wydobywające się z fryzury kosmyki zawsze były utrapieniem Marii, nie mogła nad nimi zapanować. Już w szkole, na pensji u Jadwigi Sikorskiej, zwracano jej z tego powodu uwagę.

- Czy jako dziecko zdradzała nadzwyczajne zdolności?
- Na pewno wyróżniała się wśród innych dziewczynek. Wszystko, za co się brała, robiła zawsze w nadzwyczajnym skupieniu i koncentracji. Potrafiła też niezwykle panować nad swoimi emocjami. Kiedy do szkoły przyjeżdżał na wizytację przedstawiciel carskiej władzy, to wybierano Marię, żeby mu odpowiadała. Nie tylko dlatego, że biegle mówiła po rosyjsku. Zwykle przedstawiciele władz carskich chcieli, żeby dzieci wymieniły polskich królów - ale przez naszych władców rozumieli carów Rosji. Nauczyciele mogli na niej polegać, że w strachu nie pomyli jakiegoś cara z którymś z naszych Piastów czy Jagiellonów. Duży wpływ wywarła na nią atmosfera domu. To dzięki matce, która zanim zmarła, uczyła na pensji, i ojcu, inspektorowi oświaty, nauczycielowi gimnazjalnym, Maria nabrała przekonania, że nie należy się niczego w życiu bać, lecz wszystko trzeba poznawać.

- Pod koniec XIX wieku role społeczne dla kobiet były ściśle przewidziane. Wydawało się, że tak jak inne rówieśniczki, Maria swoją edukację zakończy na prywatnej pensji.
- Wtedy tylko paryska Sorbona przyjmowała kobiety na studia, ale to nie było na kieszeń Skłodowskich. Wyjechała z Warszawy, ale tylko do dworu Żorawskich w Szczukach pod Płockiem, gdzie zarabiała, ucząc ich dzieci.

- W majątku poznaje Kazimierza…
- Maria miała osiemnaście lat, a Kazimierz Żorawski był o rok starszy. To była szalona miłość, młodzi planowali wspólne życie. Jednak Żorawscy, choć uchodzili za ludzi światłych, kategorycznie sprzeciwili się temu, żeby ich syn ożenił się z kobietą, która musi zarabiać na życie. W dworku odbywały się ciągle bale, polowania i kuligi, próżniacze życie…

- Nie mogła być z Kazimierzem, to wyjechała do Paryża?
- Pojechała tam w odwiedziny do siostry Bronisławy, która wcześniej rozpoczęła studia na Sorbonie. Maria też trafiła w końcu na Sorbonę i była zdziwiona, że kobiet po prostu tam nie ma. One nadal wybierały życie u boku męża. Ona wybrała naukę i narzekała na ciasnotę w uniwersyteckim laboratorium. W końcu znajomi zaproponowali jej, żeby przeniosła się do laboratorium Piotra Curie - asystenta w laboratorium fizycznym.

- I wybucha miłość?
- Nic podobnego, to była przyjaźń. I wspólna pasja poznawcza. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że spotkało się dwoje ludzi po przejściach. Piotr ma za sobą śmierć narzeczonej, a Maria jeszcze się zbiera po Kazimierzu. Ich uczucie dojrzewa powoli, przyjaźnią się i przede wszystkim spędzają bardzo dużo czasu w laboratorium. Piotr odkrywa, że kobieta nie musi być tylko praktyczna. Choć wcześniej, zanim poznał Marię, pisze, że wiążąc się z kobietą trzeba zrezygnować z części siebie. Tym razem nie musiał, łączy ich wspólna praca.

- Biorą ślub…
- Przede wszystkim świecki ślub, bo oboje byli ateistami. Suknię do ślubu Maria dostaje od przyszłej teściowej, praktyczną, którą można jeszcze w innych okolicznościach wykorzystać. Spędza wiele czasu z Piotrem w laboratorium. Potem rodzą się ich córki. Maria zapewne była kobietą szczęśliwą i spełnioną. Wakacje spędzają zawsze na wsi. Maria jeździ konno i świetnie pływa. Tam, gdzie osiadają, montują dla córeczek przyrządy gimnastyczne. Widać tu wpływ ojca Marii, który wprowadził nowatorski pomysł do ośrodka wychowawczego w Warszawie, czyli zajęcia gimnastyczne dla chłopców.

- Wtedy Skłodowskiej-Curie przyznają Nobla?
- W 1903 roku Akademia przyznaje nagrodę Piotrowi Curie i Henry'emu Becquerelowi za pionierską pracę nad promieniotwórczością. Marii Akademia nie bierze pod uwagę, ale Piotr pisze do Komitetu, że wielce niestosownym byłoby nie przyznać nagrody Marii, bo przecież oni realizowali jej pomysły. Ona razem z nimi bez wytchnienia pracowała w laboratorium. I tak Maria zostaje pierwszą kobietą, której przyznano Nagrodę Nobla.

- Trzy lata później ginie Piotr.
- Wpada pod rozpędzony wóz konny. Maria odsuwa się od świata, pisze wtedy: "Nawet kaczeńce już nie są takie jak wtedy, słońce nie świeci jak dawniej". Tej silnej kobiecie rozsypuje się świat. Cierpi. Po śmierci Piotra Maria obejmuje po nim katedrę fizyki. Potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie.
- Pozbierała się i wybuchł skandal! Pojawili się inni mężczyźni…
- Nie inni, tylko jeden mężczyzna, Paul Langevin, wcześniej znajomy Piotra. Łączyła ich przyjaźń, razem pracowali, po śmierci Piotra zaczęli się spotykać. Nie byłoby problemu, gdyby Paul nie miał rodziny - żony z czwórką dzieci. Żona zajmowała się domem, to była praktyczna kobieta, a Maria razem z Paulem pracowała w laboratorium. Skandal wybuchł, kiedy teściowa Langevina przechwyciła listy od Marii do Paula i zaniosła je do gazet brukowych. Pisali o Marii "Żydówka i złodziejka mężów, cudzoziemka...". Nie była Żydówką, ale brukowce tak pisały, bo w oczach katolickich i mieszczańskich Francuzów nic bardziej nie symbolizowało obcości. Maria bardzo ciężko przeżyła ten skandal, bo jak pisała do przyjaciół - zbrukała nazwisko Piotra.

- W tym samym 1911 roku, kiedy Paryż żyje skandalem, Akademia przyznaje Marii po raz drugi Nagrodę Nobla…
- Z Komitetu Noblowskiego piszą do Marii, że gdyby wiedzieli wcześniej o skandalu, toby jej Nobla nie przyznali. Ale ona im odpowiada, że tę nagrodę przyznano jej za badania, a nie za to, jak się prowadzi. I jak wcześniej miała wątpliwości, czy jechać do Szwecji ze względu na skandal, tak później już wiedziała, że musi tam być. Szwedki przyjęły ją entuzjastycznie.

- Maria dokonuje wielkich odkryć, ale z nich nie korzysta.
- Odkrywa pierwiastki polon i rad, ale nie widzi potrzeby ich patentowania, co znane było wtedy tylko w Ameryce. Maria twierdziła, że pierwiastek jest własnością świata, a ona go tylko dla ludzi odkryła. Jej wynalazek wykorzystał bez skrupułów przemysł amerykański. Kiedy amerykańska dziennikarka pyta ją o marzenie, Maria odpowiada: dostać jeden gram radu. Paradoksalnie, chociaż to ona go odkryła, nie miała do niego dostępu. To Maria, działając w organizacjach międzynarodowych, po raz pierwszy zwraca uwagę na to, co dzisiaj nazwalibyśmy własnością intelektualną.

- Jako jedna z pierwszych kobiet zrobiła prawo jazdy. We wszystkim pierwsza… Łamała stereotypy, tradycję i wywoływała skandale. Awanturnica swojej epoki?
- Dla Marii liczyło się to, co chciała robić, nie patrzyła na ówczesne przesądy i konwenanse. Chciała studiować, to pojechała tam, gdzie to było możliwe. W młodości chciała jeździć konno, a nie miała spódnicy-amazonki, to pożyczała od kolegi bryczesy. Już jako dojrzała kobieta chciała pływać, więc jako jedna z pierwszych założyła trykot pływacki, nie zastanawiając się, jak w nim wygląda. Kiedy została szefową wojskowej komórki medycznej i nie było kierowcy, który mógłby poprowadzić ciężarówkę z aparatem Roentgena, żeby prześwietlać żołnierzy na froncie, to jako pierwsza kobieta zrobiła prawo jazdy. Po prostu wyrastała ponad swoją epokę. Prześwietlała rannych żołnierzy bez żadnych zabezpieczeń. Uważa się, że to nie praca w laboratorium, ale właśnie prześwietlania na froncie sprawiły, że zapadła na białaczkę.

- Maria Skłodowska-Curie jest ikoną dla feministek. Czy byłaby za parytetem dla kobiet, np. do Sejmu?
- Absolutnie nie byłaby zwolenniczką parytetów, dawania większych praw kobietom tylko z racji płci. Jeżeli mogłaby się czegoś domagać, to możliwości równego startu. Pokazała, że można inaczej: być matką dbającą o dzieci i pracować na rzecz nauki. Przecież to są dylematy współczesnych kobiet, a ona już wtedy pokazała, że można. A co do feminizmu - była zaangażowana w pracę w laboratorium, myślę, że szkoda byłoby jej czasu na coś, co jej zdaniem nie miało sensu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska