Zadymy na stadionach są stare jak futbol

Redakcja
Rok 1918. Mecz Cracovii z Wisłą Kraków. Nawet okupacja nie załagodziła nienawiści kibiców obu drużyn.
Rok 1918. Mecz Cracovii z Wisłą Kraków. Nawet okupacja nie załagodziła nienawiści kibiców obu drużyn.
Ukute w zamierzchłych czasach określenie "sędzia kalosz" przedstawiane jest za dowód, że przed laty na trybunach piłkarskich panowała bardziej kulturalna atmosfera niż obecnie. Nic bardziej mylnego.

To był jeden z najważniejszych meczów w historii polskiej piłki nożnej. 25 września 1927 roku w Katowicach miejscowy klub 1.FC zmierzył się z krakowską Wisłą, a stawką rywalizacji było mistrzostwo Polski. Spotkanie przyciągało uwagę wszystkich kibiców w kraju, z których zdecydowana większość ściskała kciuki za Wisłę. 1.FC Katowice był bowiem klubem niemieckim i zdobycie przez niego mistrzostwa Polski byłoby policzkiem wymierzonym w cały polski futbol. Mecz wspominano przez wiele lat i to bynajmniej nie tylko z powodu emocji sportowych.

Tego dnia od rana do Katowic wjeżdżały pociągi z fanami Białej Gwiazdy, których - według różnych szacunków - mogło być od 5 do nawet 10 tysięcy. W encyklopedii krakowskiego klubu czytamy relację z tamtego spotkania: "Atmosfera była wówczas napięta wobec wrogiej postawy niemieckiej części widowni. Dwie kompanie wojska stały obok w pogotowiu, a boisko było otoczone kordonem policji, gdyby Niemcy chcieli sprowokować awantury. W trakcie meczu nawet widzowie wtargnęli na boisko, ale policja przywróciła porządek".

Powodem burd wywołanych przez fanów gospodarzy był niekorzystny wynik - krakowianie wygrali bowiem 2-0.

W "Głosie Sportowca" z 1958 roku starzy kibice Wisły Rudolf Piekurski i Bronisław Natanka wspominali ten mecz: "Niemcy wtargnęli na boisko, musieli interweniować kirasjerzy na koniach. Ale wracało się do Krakowa uroczyście, z muzyką. Byli to czasy, byli...".

Czasy były to szczególnie ciężkie dla sędziów piłkarskich, którzy na mecze oprócz gwizdka nierzadko zabierali także… pistolety.

- Które chowali pod koszulką sędziowską i tak prowadzili mecz. Z takiego zachowania znany był m.in. arbiter Waksman z Poznania - opowiada dr Robert Gawkowski z Uniwersytetu Warszawskiego, który sporą część swojej pracy naukowej poświęcił badaniom zachowań kibiców przed wojną i tuż po drugiej wojnie światowej.
Sędzia Waksman był polskim nacjonalistą. Podobnie jak piłkarze, działacze i kibice Warty Poznań, której mecze Waksman często sędziował. Ów arbiter gwizdał m.in. w spotkaniu Warty z Cracovią, które odbyło się w 1924 roku. W krakowskiej jedenastce grało w tym czasie kilku Żydów. Waksman podszedł do nich przed meczem i wygrażał, że ma przy sobie pistolet. Tłumaczył, że wziął go na wypadek, gdyby kłopoty sprawiali mu nie tylko kibice, ale i zawodnicy Cracovii. Szczególnie ci o żydowskich korzeniach.

To tak, jakby się PiS pobił z PJN-em

27 września 1927 r. Losowanie stron przed słynnym meczem o mistrzostwo Polski między niemieckim klubem 1.FC Katowice a Wisłą Kraków.

Przed II wojną światową szczególnie złą sławą cieszyli się fani kresowego Junaka Drohobycz. Rozrabiali oni np. na meczach derbowych z Betarem. Podczas jednego z takich spotkań dotkliwie pobili fanów Betaru, za co potem długo przepraszali działacze Junaka. Na nic zdało się jednak bicie w pierś działaczy i zapewnienia o dozgonnym zawieszeniu broni na przyszłość. Miesiąc po tym Junacy znów solidnie zlali kibiców sąsiedniej drużyny. W tamtych czasach pociągi z chuliganami z Drohobycza - a potrafiło ich jechać na mecze nawet 2 tysiące - były pod szczególnym nadzorem policji i wojska. Mimo to w wielu miastach udało im się narozrabiać.

O co chodziło ówczesnym kibicom piłkarskim?

- Na stadionach mieszały się sympatie narodowościowe, polityczne i zwykłe chuligaństwo. Awantury były jednak bardzo spontaniczne, wtedy nie umawiano się na ustawki - zaznacza dr Robert Gawkowski.
Do historii przeszły m.in. warszawskie derby pomiędzy Świtem a Marymontem. Wynik spotkania nie miał kompletnie żadnego znaczenia dla układu tabeli ligi, ale wzbudzał olbrzymie zainteresowanie kibiców. To dlatego, że fani jednego z nich byli zwolennikami Polskiej Partii Socjalistycznej, a drugiej - jego odłamu, tzw. dawnej Frakcji Rewolucyjnej. Na stadion przyszły tysiące kibiców z flagami. Przed i podczas meczu doszło do rozrób.

W 1943 roku po okupacyjnych mistrzostwach Krakowa kibice Cracovii i Wisły starli się na mieście, pod... komendanturą SS. Część chuliganów zatrzymała policja, groziła im wywózka do Auschwitz. Uratował ich komendant SS, Hans Mitschke, który wyjrzał przez okno i gdy dowiedział się o co chodzi, polecił wypuścić kiboli. - Niech się tłuką! - krzyknął do ss-manów

- W tym meczu gorąco manifestowano sympatie polityczne, tym bardziej że w PPS-ie doszło akurat do rozłamu. To tak, jakby dziś pobili się sympatycy Prawa i Sprawiedliwości ze zwolennikami partii Polska Jest Najważniejsza - zauważa dr Gawkowski.

Od Auschwitz kiboli uratował komendant SS

Podczas okupacji Niemcy zabraniali Polakom rozgrywania zawodów sportowych. Mimo to w 1943 roku zorganizowano tzw. Okupacyjne Mistrzostwa Krakowa. W decydującym meczu 17 października naprzeciw siebie stanęły Wisła i Cracovia. Dla zmylenia Niemców mecz rozegrano na stadionie Garbarni Kraków. Emocje związane ze "świętą wojną" - jak od lat nazywane są pojedynki obu drużyn - wzięły jednak górę nad zdrowym rozsądkiem i na trybunach pojawiło się ponad 10 tysięcy kibiców obu jedenastek.

Kilka minut przed końcem meczu obrońca Wisły Tadeusz Waśka wybił ręką piłkę sprzed pustej bramki, za co sędzia podyktował rzut karny dla Cracovii. Zawodnicy Wisły rzucili się na rozjemcę, szarpiąc go i wyzywając. W obronie arbitra stanęli piłkarze Cracovii. Po tym na boisko wtargnęli kibice Wisły, bijąc sędziego i zawodników przeciwnej drużyny. Wtedy nie wytrzymali też kibice Cracovii i na murawie rozpętała się gigantyczna awantura, która ze stadionu szybko przeniosła się na miasto. Fani tłukli się m.in. na Rynku Podgórskim, w tym także pod… samą komendanturą SS. Część chuliganów została zaaresztowana, groziła im wywózka do Auschwitz. Sprawę załagodził jednak... komendant SS, Austriak Hans Mitschke, który wyjrzał przez okna, by zobaczyć, co się dzieje. Mitschke przed wojną był zawodnikiem jednego z wiedeńskich klubów i znał specyfikę meczów derbowych.

- To kibice! Na całym świecie są tacy sami - pokręcił głową. - Wypuśćcie ich, niech się tłuką! - krzyknął przez okno do żołnierzy i zniknął w gabinecie.

Arbiter meczu Tadeusz Mitusiński napisał w pomeczowym protokole: "Sędzia został narażony na kalectwo, a nawet śmierć z rąk szowinistycznego, pijackiego motłochu, gdyż kierownictwo drużyny TS Wisła nie zapewniło mu odpowiedniej ochrony".

Cracovia mecz wygrała walkowerem 3-0. Jeden z działaczy i piłkarz "białej gwiazdy" zostali zdyskwalifikowani dożywotnio za prowokowanie awantur. Wisła musiała też zapłacić konspiracyjnemu związkowi piłki nożnej 500 złotych kary za wszczęcie awantur przez swoich kibiców.

Trafił za kraty, bo za głośno się cieszył z gola

Po finałowym meczu Pucharu Polski pomiędzy Lechem Poznań a Legią Warszawa, który odbył się 3 maja tego roku, zawodnicy z Wielkopolski narzekali, że podczas wykonywania jedenastek kibice Legii stali za bramką, nie pozwalając skupić się zawodnikom na grze. Co w takim razie mieli powiedzieć futboliści Polonii Warszawa, którzy przeżyli dużo bardziej dramatyczne chwile w końcówce meczu z Unią Chorzów w 1952? Po wywalczeniu jedenastki przez warszawiaków fani śląskiej jedenastki wbiegli na boisko i zajęli całą jego powierzchnię poza polem karnym. Tysiące ludzi lżyło wówczas piłkarzy stołecznego klubu, z których część uciekła do szatni. Strzelec miał przed sobą bramkarza, a za plecami stał wrzeszczący tłum, którego nikt nie był w stanie opanować. Karnego Polonia strzeliła, ale kilku piłkarzy zapłaciło za to podbitymi oczami.
Zaraz po drugiej wojnie atmosfera na trybunach wciąż często bywała napięta. Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że fani na stadionach bardzo często pojawiali się pijani, bo nikt nie kontrolował trzeźwości przy wejściu na mecz. Na to, co działo się wówczas na widowni, ówczesna władza reagowała w nieprzewidywalny sposób. Podczas meczu pomiędzy CWKS Warszawa a Dynamem Tbilisi aresztowano jednego z kibiców warszawskich i osadzono w więzieniu. Wszystko przez to, że… zbyt ostentacyjnie cieszył się z gola dla polskiej drużyny. Żeby nie było wątpliwości, iż sojusz bratnich państw socjalistycznych ma się dobrze, piłkarze zremisowali 2-2.

Zorganizowany ruch kibicowski na trybunach polskich stadionów pojawił się w latach 70. ubiegłego wieku. Szczególną rolę odgrywali wówczas szalikowcy Lechii Gdańsk. Do dziś przypisuje im się sporą rolę, jaką odegrali w walce z komuną, a wśród nazwisk znanych fanów wymienia się m.in. Donalda Tuska, który w latach 70. miał być szefem klubu kibica biało-zielonych. Znany dziennikarz Tomasz Wołek, także kibic Lechii, tak jeszcze kilka lat temu opowiadał jedną z przygód młodego Tuska:

- To był początek lat siedemdziesiątych, Donald Tusk był szefem Klubu Kibica Lechii, miał taki zawadiacki biało-zielony cylinder w barwach klubowych. I pojechała grupa kibiców Lechii na mecz wyjazdowy do Bydgoszczy z Zawiszą. Lechia wygrała ten mecz i grupka kibiców Lechii, wracając, kierując się ku dworcowi, została otoczona przez grono kibiców bydgoskich - mówił Wołek. - Zanosiło się na ciężkie lanie. I w tym momencie Donald Tusk wykazał się kolosalnym refleksem, to działo się na takim trawniku, chwycił kawałek węża do podlewania i tym wężem wywijając, niczym Longinus Podbipięta, odstraszył napastników i pod jego osłoną grupa kibiców wycofała się, dopadła zbawczego peronu. Wykazał wielką dzielność - opowiadał Wołek.

Sędzia ze strachu odgwizdałby koniec świata

W sezonie 82/83 odbyły się długo oczekiwane derby Trójmiasta. Fani Lechii licznie przybyli na stadion Arki Gdynia. Szturm na tzw. górkę, czyli sektor gospodarzy, przypuszczali trzy razy, podczas ostatniej próby przegonili wreszcie kibiców miejscowych.

- Mieliśmy wówczas do czynienia z rzadkim zjawiskiem, gdy kibole przed meczem forsują płoty nie po to, żeby się dostać na stadion, ale żeby z niego uciec - opowiadał potem niejaki Wolf, jeden z hersztów kibiców Lechii. Tę wypowiedź spisał Roman Zieliński, dziennikarz i autor "Ligi Chuliganów", kultowej książki polskich szalikowców. "Lechia tryumfowała także na boisku, o co starał się jak mógł sędzia tego pojedynku. O arbitrze
Wolf mówił, że ze strachu odgwizdałby nawet koniec świata" - pisał w "Lidze Chuliganów" Zieliński.

W tej samej książce znajdziemy również opis wyjazdu kibiców Odry Opole do Wrocławia z roku 1988 na mecz ze Śląskiem. "Przybyli (fani Odry - red.) zaopatrzeni w cały arsenał. Wrocławskiemu bractwu zawiodły nerwy. Zamiast spokojnie, pojedynczo podejść w pobliże i wówczas zacząć działania zaczepne, wszyscy hurmem wybiegli zza budy szaletu. Opolanie przeskoczyli przez niewysoki wówczas płotek stadionu. Jakoś nikt nie miał na tyle w czubie, żeby pobiec za nimi na płytę boiska, więc zaczęło się demolowanie ławek, które następnie służyły jako pociski. Ale Odra miała z sobą arsenał rodem z Powstania Warszawskiego" - opisywał wydarzenia Zieliński. Kibole Odry w jednego z fanów Śląska rzucili butelką z benzyną. "Zaczęły mu się fajczyć spodnie. Ale był wystraszony, nim je ugasił! Później odbyło się tradycyjne bieganie po mieście" - zakończył relację z meczu autor "Ligi Chuliganów".

Dziś - wbrew temu, co mówi premier Donald Tusk i powtarza za nim spora część mediów - polskie stadiony należą do najbezpieczniejszych w Europie, a liczba incydentów na trybunach spada co roku o mniej więcej połowę (105 takich przypadków w 2010 roku). W tym czasie na angielskich stadionach aresztowano aż 3,5 tys. kibiców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska