Pani Bogumiła Ast jest mamą dziesięciomiesięcznego Oliwiera. Miesiąc temu podjęła decyzję, że wróci do pracy a malucha przekaże pod opiekę fachowców.
Wybrała prywatny żłobek - Centrum Opieki i Edukacji “DINO" przy ulicy Katowickiej w Opolu.
- Liczyłam, że jeśli za pobyt dziecka płacę słone pieniądze, to synek będzie miał tam naprawdę dobrze. Rozczarowałam się, bo dziecko zaledwie 4-dniowy pobyt przypłaciło zapaleniem oskrzeli. Od dwóch tygodni jest na antybiotykach - skarży się młoda mama.
Pierwsze podejrzenia, że nie wszystko jest w porządku pojawiły się już po pierwszym dniu.
- Zauważyłam, że dziecko przez cały dzień chodziło w tym samym pampersie. Widziałam, że w żłobku używają innych pieluszek, niż te które mam w domu i bardzo się zdziwiłam, że synek przez wiele godzin chodzi w tej samej - relacjonuje. - Na początku pomyślałam, że to może jakieś przeoczenie, ale przez kolejne 2 dni było tak samo - opowiada.
Czwartego dnia, nie wytrzymała. Wyszła wcześniej z pracy i postanowiła złożyć w żłobku niezapowiedzianą wizytę.
- Zapłakane i zasmarkane dziecko siedziało na podłodze przy otwartym oknie, choć na dworze było zaledwie 14 stopni. Kaftanik można było wykręcać, a to znaczy, ze dziecko musiało płakać od wielu godzin - opowiada zdenerwowana matka. - Kiedy to zobaczyłam, przeraziłam się, bo z tego wynika, że maluch przez cały dzień był pozostawiony sam sobie - dodaje.
Zdaniem pani Bogumiły na efekty nie trzeba było długo czekać. Dziecko się rozchorowało.
- Panie, które rzekomo się nim opiekowały nie miały mi nic do powiedzenia. Stwierdziły tylko bezczelnie, że mały nie nadąża za resztą dzieci, bo nie chodzi i nie raczkuje. To po co przyjmują 10-miesięcznego malucha, skoro nie potrafią się nim zająć? - pyta mama.
Inną wersję wydarzeń przedstawia Grzegorz Markowiak, współwłaściciel prywatnego żłobka.
- Kiedy dowiedziałem się od tej pani, że dziecko przez cały dzień było nieprzebrane, obsztorcowałem opiekunki. Później okazało się, że niesłusznie, bo dziecko tego dnia było u nas nie cały dzień, ale tylko dwie godziny - tłumaczy.
Zapewnia też, że dziecko nigdy nie siedziało w przeciągu i nie było zostawione bez opieki.
- Kiedy mama przyszła po malucha on faktycznie płakał. Ale rozpłakał się dopiero wtedy, kiedy otworzyłam drzwi, żeby ją wpuścić - uzupełnia Ewa Karbowska, dyrektor żłobka.
Zdaniem Markowiaka problemy z Bogumiłą Ast rozpoczęły się kiedy Oliwier zachorował.
- Ta pani zadzwoniła do mnie i zapytała, czy dostanie za to rekompensatę. Odpowiedziałem, że nie, bo nasz regulamin tego nie przewiduje. Wtedy stwierdziła, że ona ma znajomości i nas załatwi - tłumaczy współwłaściciel.
Opiekunki twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia, bo maluchem opiekowały się dobrze.
- Oliwier jest dzieckiem płaczliwym. Jego mama prosiła, żebyśmy chodziły z nim za rączkę, bo wtedy on nie płacze. I tak robiłyśmy. Przykro nam, bo stawałyśmy na głowie, żeby sprostać jej oczekiwaniom, a i tak nas się obrzuca błotem - mówi Ewa Karbowska.
Sale w żłobku są monitorowane, więc aby rozstrzygnąć, czy zarzuty matki są uzasadnione, poprosiliśmy o odtworzenie zapisu z tego dnia, gdy Oliwier był w żłobku po raz ostatni.
- Żeby to zrobić musiałbym wezwać firmę, która obsługuje monitoring - mówi Grzegorz Markowiak i dodaje. - Ja wiem, że dziewczyny robią dobrą robotę, potwierdzoną opinią wielu rodziców i nie mam powodu, żeby je sprawdzać. Taka mam zasadę. Monitoring jest tylko po to, żeby odstraszyć potencjalnych przestępców - wyjaśnia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?