Morderstwa na Opolszczyźnie. Jak pracują kryminalni?

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
- Jeśli trup leży przez dłuższy czas w zamkniętym pomieszczeniu i my tam wchodzimy, to odorem od razu nasiąkają nasze ubrania. Od tego zapachu nie da się uwolnić przez kilka dni. Siedzi gdzieś w przewodach nosowych, a może w psychice - mówią policjanci.

Był czwartkowy wieczór 25 sierpnia. Jedna z lokatorek kamienicy przy ul. Kościuszki 36 w Opolu wróciła do domu z zakupów. W mieszkaniu było ciemno więc zapaliła światło. Wtedy zobaczyła makabryczny widok. Na podłodze, w kałuży krwi leżała jej 23-letnia koleżanka. Miała poderżnięte gardło. Obok wisiał o 30 lat starszy mężczyzna, który miał też podcięte żyły w nadgarstkach. Po chwili na miejscu była już policja. Ze wstępnych ustaleń wynika, że najprawdopodobniej mężczyzna najpierw zabił swoją znajomą, a potem sam popełnił samobójstwo. Policja rozpatruje różne wersje tragedii, ale najprawdopodobniej do zbrodni doszło na tle miłosnym. Wiadomo, że 23-latka i 53-latek spotykali się wcześniej, ale kobieta postanowiła zakończyć znajomość. Mężczyzna nie chciał się z tym pogodzić. Najpierw brutalnie zabił 23-latkę, a potem popełnił samobójstwo. Tak wyglądała ostatnia zbrodnia, do której doszło na Opolszczyźnie.

Mordują się w rodzinie
W tym roku na Opolszczyźnie doszło do ośmiu zabójstw. Pięciu sprawców jest już pod kluczem. Dwaj popełnili samobójstwo. Jednego cały czas szuka policja. To człowiek, który w brutalny sposób poderżnął gardło 16-letniej Samancie P. z Jasienia. Jej ciało znaleźli robotnicy leśni 13 czerwca w lesie w pobliżu skrzyżowania dróg z Kaniowa do Kup i Popielowa.

- Jesteśmy coraz bliżej, nie odpuszczamy tej sprawy - zapewnia inspektor Zbigniew Stawarz, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Opolu do spraw kryminalnych, który osobiście nadzoruje śledztwo. - Tyle teraz mogę powiedzieć.

Jak przyznają policjanci, na Opolszczyźnie najczęściej dochodzi do zbrodni na tle konfliktów rodzinnych albo podczas libacji alkoholowych.

Scenariusz może być taki: Maltretowana od lat kobieta nie wytrzymuje kolejnej awantury, po kolejnym ciosie zadanym przez męża czy konkubenta coś w niej pęka, chwyta za nóż i zabija - mówi podinspektor Tomasz Wach, naczelnik Wydziału do Walki z Przestępczością przeciwko Życiu i Zdrowiu Komendy Miejskiej Policji w Opolu.

Inny przykład: - Kilku kompanów od kieliszka ma już nieźle w czubie, pokłócą się o byle błahostkę i mordują - dodaje aspirant sztabowy Jan Chorążyczewski, naczelnik Wydziału do Walki z Przestępczością przeciwko Mieniu Komendy Miejskiej Policji.

Morderców szukają policjanci z pionów kryminalnych znajdujących się w komendach powiatowych i miejskiej w Opolu. W trudniejszych sprawach pomagają im kryminalni z komendy wojewódzkiej.

Zbrodnie jak z filmu też się zdarzają
Aspirant sztabowy Jan Chorążyczewski. 47 na karku. W służbie od 1987 roku. Zabójstwami zaczął się zajmować siedem lat temu. Podinspektor Tomasz Wach, 38 lat, w policji od 1992 roku. Oprócz "firmy" łączy ich jeszcze jedno. Obaj pracę przy zabójstwach rozpoczęli przy tej samej sprawie - morderstwa trzech kobiet, jednej w Nysie i dwóch w Kościerzynie. Byli wówczas funkcjonariuszami Centralnego Biura Śledczego.

26 kwietnia 2002 roku do baru "Club 21" w Nysie wszedł mężczyzna. Wyciągnął pistolet i strzelił w głowę 22-letniej barmanki - Moniki P. Zabójca ukradł dwa telefony komórkowe, papierosy, kilkaset złotych i wódkę.

- Na początku podejrzewaliśmy, że dziewczyna zginęła, bo była świadkiem w innej sprawie - wspomina Jan Chorążyczewski. - Jednak prawda była inna.
2 czerwca w Kościerzynie, miasteczku oddalonym o 60 kilometrów od Gdańska, w jednym ze sklepów kobieta chcąca zrobić zakupy znalazła dwa ciała. Do zbrodni doszło dzień wcześniej. Do sklepu, w którym były dwie kobiety, siostry, i dziecko jednej z nich, wszedł mężczyzna. Starsza, 29-letnia, była właścicielką sklepu. Otworzyła go zaledwie miesiąc wcześniej. W feralnym dniu jej 21-letnia siostra przyjechała z rocznym synkiem pomóc w sporządzeniu miesięcznego bilansu. Bandyta wyciągnął pistolet i zaczął strzelać. Do 29-letniej Ewy K. oddał dwa strzały, do 21-letniej Zofii Z. - sześć. Kobiety chowały się za ladą, to ich jednak nie uratowało. Masakrę przeżyło tylko niemowlę, które spało na zapleczu. Obudzone hukiem wystrzałów, przepłakało tam całą noc. Ekspertyzy wykonane w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym w Warszawie wykazały, że broń, którą posługiwał się sprawca, była już kiedyś użyta. 26 kwietnia zabito z niej 22-letnią barmankę z Nysy.

- Porównywaliśmy ślady i materiały zabezpieczone na miejscach obu zbrodni, sprawdzaliśmy osoby typowane jako sprawców zabójstw. W końcu trafiliśmy na ślad 46-letniego Romana O. - mówi podinspektor Tomasz Wach.
Policjanci ustalili, że mężczyzna pracował na straganie z warzywami w Głuchołazach. Pochodził jednak z Kościerzyny. Okazało się też, że 1 czerwca był w Kościerzynie, a wyjechał trzy godziny po zabójstwie.

- Pamiętam, że zatrzymaliśmy go o szóstej rano w Głuchołazach. Był mocno zaskoczony. Nie stawiał oporu. Widząc policjantów z brygady antyterrorystycznej, sam padł na ziemię - wspomina Tomasz wach.

- Udowodnienie winy było trudne - dodaje Jan Chorążyczewski. - Facet się nie przyznawał, nigdy nie znaleziono też broni, z której strzelano. Proces był poszlakowy, ale dowody zebrane w sprawie były mocne. Dziś Roman O. odsiaduje dożywocie.

To nie robota dla wrażliwych
Praca przy zabójstwach nie jest dla każdego. Do widoku trupa trzeba się przyzwyczaić, zwłaszcza takiego znalezionego po kilku dniach od zgonu. Podobnie jak z krwią. Czasami na miejscu zbrodni trzeba wręcz w niej brodzić. Inspektor Zbigniew Stawarz, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Opolu do spraw kryminalnych, dobrze pamięta pierwsze zabójstwo, przy którym pracował.
- Był 1993 rok, Gliwice - wspomina policjant. - Pojechałem na oględziny do jednej z kamienic. To, co zobaczyłem na miejscu, przechodzi ludzkie pojęcie. Krwi było tyle, że musieliśmy chodzić w gumowcach. Czerwona maź była też na ścianach i sufitach. W powietrzu czuć było zapach żelaza, które jest we krwi. Na podłodze leżały dwa ciała z poderżniętymi gardłami.

- Potem okazało się, że mordercą jest sąsiad ofiar - mówi Zbigniew Stawarz. - Niepełnosprawny człowiek bez nóg, poruszający się na desce z kółkami. Po dokonaniu zabójstwa zamknął drzwi od środka, a z mieszkania wydostał się przez okno. Na parapecie zostały jednak charakterystyczne czerwone ślady od kółeczek...

Jak mówią policjanci, do każdego widoku można się przyzwyczaić, ale do smrodu rozkładającego się ciała nigdy.

- Tego nie da się nawet opisać - mówi podinspektor Tomasz Wach z opolskiej policji. - Jeśli trup leży przez dłuższy czas w zamkniętym pomieszczeniu, odorem od razu nasiąkają ubrania. Czasami od tego zapachu nie da się uwolnić kilka dni. Siedzi gdzieś w przewodach nosowych, a może w psychice.

Ciągle w pracy
Pierwsze dni po zabójstwie pracuje się 24 godziny na dobę, potem krótka drzemka i znowu do pracy.

- Nieważne też, czy to dzień powszedni, sobota, niedziela czy święto - mówi aspirant sztabowy Jan Chorążyczewski. - Zasiadasz z rodziną do wigilijnej kolacji, dzwoni telefon, odbierasz, słyszysz - zabójstwo. - Przepraszasz rodzinę i jedziesz. Tutaj czas działa na naszą niekorzyść. Stare policyjne porzekadło mówi, że zabójcę wykrywa się po trzech dniach. Potem szansa na znalezienie sprawcy maleją.

W tej robocie najważniejsze są oględziny miejsca zbrodni. Dobrze przeprowadzone gwarantują połowę sukcesu. Chodzi m.in. o zabezpieczenie wszystkich śladów: między innymi DNA, odcisków palców, butów, śladów zapachowych, nitek z ubrań, włosów, narzędzi zbrodni, łusek, pocisków itp. Porównuje się je potem z tymi będącymi w policyjnych bazach danych i sprawdza, czy śladów tych nie zostawiła na przykład zatrzymywana już kiedyś przez policję osoba, albo czy broń, z której strzelano, była już użyta do popełnienia przestępstwa.

- To wszystko będzie potrzebne też potem w sądzie jako dowody na winę oskarżonego - mówi Chorążyczewski. - Wytypowanie ewentualnego sprawcy, zatrzymanie go i postawienie zarzutów to jedno. Potem winę trzeba mu jeszcze udowodnić, a to nie zawsze jest takie proste. Często jest tak, że mamy człowieka, który przyznaje się nam zaraz po zbrodni, a potem w sądzie zmienia wyjaśnienia, bo obrońca obrał taką linię obrony. Ma do tego prawo. Dla nas tak naprawdę sprawa jest zamknięta dopiero wówczas, kiedy zapada prawomocny wyrok.
Kiedy ślady są zabezpieczone, a miejsce zbrodni zbadane, przeszukane i sfotografowane, rusza machina związana z szukaniem świadków oraz przesłuchaniami.

Policjanci odtwarzają też ostatnie chwile życia ofiary, sprawdzają, gdzie była, do kogo dzwoniła, kto dzwonił do niej, ustalają motyw zbrodni. Zbiera się też sztab ludzi pracujących nad sprawą, którzy kreślą ewentualne wersje wydarzeń, hipotezy do sprawdzenia, analizują wszystkie zebrane materiały. - Pracując nad rozwikłaniem zbrodni, mamy sporo możliwości i nowoczesnych narzędzi, jednak nie o wszystkich będziemy mówić - uśmiecha się podinspektor Wach.

W domu o robocie raczej się nie mówi

Praca kryminalnego jest specyficzna. Tokarz, sprzedawca, księgowy czy kadrowy mogą o niej porozmawiać ze swoimi żonami i dziećmi. Policjant nie ma takiej możliwości.

- Zresztą co to za przyjemność - opowiadania o trupach, bandytach, kryjących się za tym ludzkich tragediach? - pyta Jan Chorążyczewski. - Żadna.
Ale dodaje zaraz, że dzięki zawodowemu doświadczeniu jest bardziej czujny, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie swoich córek.
- Nie trzymam ich krótko, ale wolę wiedzieć, gdzie i z kim idą, czy mają zapewniony bezpieczny transport z dyskoteki - mówi Chorążyczewski. - To chyba normalne.

Podinspektor Tomasz Wach dodaje, że policjanci to też ludzie, którzy mają wrażliwość, uczucia, przemyślenia.

- Nie jesteśmy gruboskórni do bólu - przekonuje. - Mamy żony, dzieci, na których nam zależy. Natomiast będąc na miejscu zbrodni, każdy na swój sposób przeżywa tragedię ofiar oraz ich bliskich.

Wach nie zapomni nigdy widoku dzieci zabitych w maju zeszłego roku przez ich matkę w Ośrodku Readaptacji "Szansa" w Opolu. Kobieta podała 9-letniej Gabrysi i jej 5-letniemu bratu Mateuszkowi leki psychotropowe. Rodzeństwo zmarło. Ich matka też chciała się otruć. W szpitalu zrobiono jej płukanie żołądka i uratowano.
- Martwe dzieci leżące w niewielkim pokoju to jeden z najbardziej poruszających obrazów, jakie kiedykolwiek widziałem w moim przecież niekrótkim już życiu - mówi naczelnik Wydziału do Walki z Przestępczością przeciwko Życiu i Zdrowiu Komendy Miejskiej Policji w Opolu.

Janowi Chorążyczewskiemu natomiast spokoju nie daje zabójstwo szesnastoletniej Samanty z Jasienia, do którego doszło w czerwcu tego roku.
- Po pierwsze - dlatego, że wciąż zabójca jest na wolności, po drugie - też mam córki - mówi policjant.

Praca pod presją
Policjanci od morderstw pracują pod presją - mediów i opinii publicznej.
- Nie dziwi mnie to. Zabójstwa to te zbrodnie, które najbardziej bulwersują ludzi - mówi komendant Zbigniew Stawarz. - Jednak wszyscy musimy rozumieć, że są to też jedne z trudniejszych spraw. W znakomitej większość udaje się nam ustalić sprawców. Nawet po latach.

Stawarz wie, co mówi. Gdy był wiceszefem małopolskiej policji, nadzorował policyjne Archiwum X. Pracują w nim kryminalni zajmujący się rozwiązywaniem spraw sprzed lat - z sukcesami. Tak było m.in. w przypadku zaginięcia 44-latka z Krakowa. W 2005 roku zaginięcie zgłosiła jego żona. W tym samym dniu znaleziono należący do niego, porzucony samochód. Ponieważ poszukiwania nie przyniosły rezultatów, policja umorzyła dochodzenie. Po kilku latach sprawa trafiła do Archiwum X. Policjanci postanowili przyjrzeć się żonie zaginionego. Okazało się, że ma kochanka. Mało tego, miała go już wówczas, kiedy zaginął 44-latek. Jak udało się ustalić śledczym, kochanek wyprowadził się ze swojego mieszkania w tym samym czasie, gdy kobieta poinformowała o zaginięciu męża. Kryminalni sprawdzili lokal, którego był właścicielem. Różnił się od pozostałych w tym pionie, a według projektu powinien być taki sam.

- Ktoś postawił dodatkową ściankę - mówi Zbigniew Stawarz. - Policjanci prześwietlili ją georadarem. Ukryte były za nią zwłoki zaginionego mężczyzny.
44-latek był przeszkodą rodzącej się miłości i kochankowie postanowili się go pozbyć. Mężczyzna zginął od ciosów nożem.

- To dowód na to, że prędzej czy później sprawcę zabójstwa spotka zasłużona kara - kończy Zbigniew Stawarz. - Jestem pewien, że podobnie będzie w przypadku mordercy szesnastoletniej Samanty z Jasienia. Pętla się zaciska, złapiemy go.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska