Nie tylko 'ugotowani'. Adam Czapski - reality man z Opola

Redakcja
Sławomir Mielnik
Gdy Adama Czapskiego, fryzjera z Opola, spotkasz na ulicy, najpewniej pomyślisz: skądś znam tę twarz. Dlaczego? Bo pan Adam co rusz trafia do TV, do programów typu reality show. Właśnie wygrał w TVN-owskich "Ugotowanych".

Wczoraj robiłem zakupy w jednym z supermarketów, podszedł do mnie jakiś mężczyzna i wyzwał od niewychowanych, niegrzecznych i złośników. Mówił, że powinienem przegrać - mówi Adam Czapski.

Faktycznie w programie to komentarze Czapskiego były najbardziej kąśliwe. Na dodatek przysnął u jednej z gospodyń. - Bo długo czekałem na nagranie, a wcześniej polało się trochę wina - zdradza kulisy.

Formuła programu polega na tym, że czterech mieszkańców tego samego regionu zaprasza się nawzajem na uczty, po których każdy każdego ocenia i komentuje, co zjadł, jak to zostało podane. Wygrywa ten, kto przygotował najwyżej ocenioną potrawę. Czapski zgarnął główną nagrodę - 5 tys. złotych.

Tajemne loty do Paryża

Będąc licealistą, zrobił kurs wizażu. I to w tajemnicy przed nauczycielami oraz rodzicami, chociaż na kursy latał do Paryża.

- Było tak: uczyłem się w klasie francuskojęzycznej, gdy byłem w trzeciej klasie liceum, pojechaliśmy do Paryża w ramach wymiany między szkołami. W Paryżu złapałem kontakty, zapisałem się na kurs wizażu i potem - parę razy w roku - leciałem, aby zakończyć kurs. Za każdym razem mówiłem rodzicom, że to wypad w ramach międzyszkolnej wymiany, co nie było zgodne z prawdą.

Uciekł z seminarium

Z certyfikatem wizażysty w kieszeni wstąpił do seminarium. - Zawsze byłem kujonem, więc nie miałem kłopotów z nauką - mówi. - Nie przerażały mnie takie przedmioty jak metafizyka, antropologia, historia zbawienia, historia filozofii, angelologia, czyli nauka o aniołach, ani prawo kanoniczne, greka czy łacina - wymienia. I na dowód cytuje greką apostoła Jana, w tłumaczeniu na polski: Na początku było słowo, a słowo było u Boga...

Klasztorny rygor bardzo mu doskwierał. I nie tylko: - Moi koledzy seminaryjni, zamiast żyć w czystości, cieszyli się z miłostek i mieli kochanki - mówi. - Gdy patrzyłem na wyświęcanie kogoś, kto parę dni wcześniej spędził noc z kobietą, uznałem, że nie chcę dalej w to brnąć.

Chcę być sławny!

Gdy odszedł z seminarium, rodzina się go na jakiś czas wyrzekła. Czapski musiał sobie dawać radę sam. Mieszkał u przyjaciół, zaczął pracować w McDonaldzie. - Ale długo nie mogłem tak pomieszkiwać po kątach, więc kiedy zobaczyłem w telewizji, że szukają chętnych do programu reality "Łysi i blondynki", pomyślałem: fajnie, będzie przygoda i będzie gdzie mieszkać - mówi.

Zgłosił się, ogolili go na łyso, pomyślnie przeszedł przez casting.

- Casting? Żadna filozofia. Standardowe pytanie brzmi: Czemu startujesz do programu? Przygotujesz dobrą, oryginalną, ale nie udziwnioną odpowiedź i już zbierasz castingowe punkty. Nigdy nie mówię, że chcę się sprawdzić. To banał. Zwykle przyznaję szczerze: Nie zostanę nigdy gwiazdą, a lubię być rozpoznawany na ulicy, wasz program mi w tym pomoże. Czasami zdarza się wypełnić jakąś niby-psychologiczną ankietę.

Pytania proste: o ulubiony kolor, hobby, ambicje... No, jedno pytanie mnie kompletnie zaskoczyło: w pewnej ankiecie pytali kandydatów… jaki stolec oddają - mówi.

Ot, cała pikanteria telewizyjnych castingów. Czapski zdradza też swoją metodę na zakwalifikowanie się do programu. - Wierzę, że się dostanę do programu, ta wiara działa jak samosprawdzająca się przepowiednia.

"Łysego" Adama cieszyło, że ma już gdzie mieszkać - w słynnym telewizyjnym domku na wrocławskich Bielanach. Całkiem fajny dach nad głową i jeszcze ludzie oglądali go w telewizji. - To mi się spodobało - mówi. - Choć były też momenty zwątpień, kiedy na przykład dostałem od reżysera nakaz, aby skłócić z sobą dwie osoby. Gdybym tego nie zrobił, pewnie wyleciałbym z programu. Więc - po wahaniach - skłóciłem, napuściłem je na siebie. I to jak! Był konflikt, aż wióry leciały.

W reality show przyjaźnie, miłości, nawet śluby - wszystko rozpisane jest w scenariuszach. Takie są reguły gry w show-biznesie.

W "Ugotowanych" jest taka scenka, kiedy Czapski wpycha w siebie trzy kebaby, bo chce się najeść, obawiając się, że podczas kolacji u swej konkurentki potrawy nie będą się nadawały do jedzenia. - To było wyreżyserowane - przekonuje. - Nie jestem ani tak kąśliwy, ani tak łakomy na kebaby!

Gruby czyli niemedialny?

Gdy odpadł z "Łysych", wciąż był w obiegu, bo producenci zatrudniali bohaterów programów, także po zakończeniu emisji. Na Czapskiego czekały kontrakty, jeździł wraz z Manuelą Michalak (pewnie pamiętacie tę popularną grubiutką blondynkę z pierwszej edycji "Big Brothera") po dyskotekach, vipowskich imprezach i koncertach. Robili tam za maskotki i imprezowy ozdobnik. Zasiadywał w jurorskich gremiach różnych konkursów i naborów.

- Za wszystko nieźle mi płacili. Stać mnie było na wynajęcie mieszkania. Towarzyszyli nam ochroniarze. Rozdawałem dziesiątki autografów - wspomina Adam.

Ta popularność zadziałała jak narkotyk, uzależniła. Czymkolwiek potem Czapski w życiu się zajmował, zawsze śledził nabory do kolejnych telewizyjnych formatek rozrywkowych. Szukają śpiewających? Przecież on też lubi śpiewać, to i do muzycznych programów się załapie. Szukają gotujących amatorów? Ależ po nim widać, że lubi nie tylko upichcić, ale i zjeść - zgłasza się ("Ugotowani" to jego trzeci kulinarny program).

Lubi się śmiać, dowcipkować i opowiadać kawały - no to idzie do "Maratonu uśmiechu". W "Szansie na sukces" był dwa razy. Wygrał odcinek z piosenkami Kasi Kowalskiej, śpiewał "Tak mi ciebie brak", a na wielkim finale "Wyrzuć ten gniew". Potem startował jeszcze raz, już bez sukcesu.

Na pytanie, czy faktycznie w "Szansie" ciągnie się szarfy z przypadkowymi piosenkami, odpowiada wymijająco: - Na próbach umiałem tylko jedną piosenkę, choć kazano nauczyć się ich więcej. Strasznie mnie z reżyserki okrzyczano. A potem był już program, no i wyciągnąłem szarfę z tą jedyną piosenką. Takie szczęście!

Ale nie zawsze się udaje. Adam Czapski próbował też swych sił w "X Factorze". Nie poznała się na nim Maja Sablewska. - Jesteś za gruby, media nie chcą takich jak ty - skasowała go.

- Jak mogła mi tak powiedzieć! - złości się. Ma ku temu podstawy, bo akurat był wówczas po diecie odchudzającej, spadł ze 160 kg do 120 kg. I taką wagę wciąż trzyma.

Ekipa patrzy po kątach

Procedura kwalifikacyjna do "Ugotowanych" była podobna do wielu innych. Najpierw wysłał zgłoszenie. Potem odebrał telefon i odpowiedział na dziesiątki pytań, w tym także o to, na jakie jedzenie jest uczulony, czego w życiu nie weźmie do ust. Potem do wybranych kilkunastu osób z Opolszczyzny przyjechała ekipa TV. Urzędowała w Opolu dwa dni.

- Każdemu z nas wchodzili do mieszkań, pewnie planowali, jak w razie czego mieszkanie przemeblować - mówi Czapski. - Z każdym kręcili setki, kazali żartować przed kamerą. Ja oczywiście wiedziałem, że się dostanę…

I faktycznie po paru tygodniach dostał telefon: Gratulujemy!

Podpisał umowę: za zdradzenie przed emisją w telewizji, kto wygrał - 25 tysięcy. Program wyemitowano w niedzielę. Kręcono go w czerwcu. Uczestnicy "Ugotowanych" przyjeżdżali na uczty do swych konkurentów taksówką.

Nie mieli prawa się odzywać do kierowcy. Czapski wsiadł więc do wozu, ujechał w nim 100 metrów, po czym kierowca się zatrzymał. Adam czekał w milczeniu dłuższą chwilę, ale ponieważ nic się nie działo, ośmielił się zapytać kierowcę, czy przypadkiem nie przydarzyła mu się jakaś awaria. - Ależ jest pan na miejscu - usłyszał. Okazało się, że Kaja, do której jako pierwszej jechali ucztować, mieszka na sąsiedniej ulicy! Uczestnicy programu poza kamerami nie mieli prawa się spotykać, rozmawiać, wymieniać kontaktami. - Bali się, że powstaną jakieś koalicje, głosowanie będzie ustalone - tłumaczy pan Adam.

Po Kai ucztę przygotowywał Adam. O wystrój stołu zadbał przyjaciel Adama, który jest m.in. florystą. - Na forach zarzucają, że to było nienaturalne. A ja często robię kolacje dla przyjaciół właśnie w takim uroczysto-kwitnącym nastroju - mówi.

Ekipa kręciła, że Czapski robi zakupy w delikatesach, które sponsorują program. - Lubię ten sklep i panią Krysię, która na co dzień pracuje na mięsnym, ale gdy filmowano mój pobyt w sklepie, to przeniesiono ją na warzywniak. Ale zakupy robiłem też na targowisku, z delikatesów miałem cukinie i mięso - mówi Czapski.

Potem zaczął gotować w kuchni. - Mój przyjaciel i pies musieli się wynieść z mieszkania. Ekipa filmująca była wszędzie, zdemontowali lampę i dali własną - opowiada "ugotowany". - Zasłonili okna specjalnymi blendami, wyrzucili połowę rzeczy z szafek, by zrobić miejsce na własną elektronikę.

Zakleili wszystkie firmowe napisy na moim sprzęcie, na telewizorze, DVD, mikrofalówce... Jeszcze kilka tygodni po ich wyjeździe znajdowałem te naklejki w różnych miejscach. Z toalety nie można było za bardzo korzystać, bo zdjęcia szykowanych potraw były robione w wannie, a na sedesie stała mocna oświetlająca je lampa. I tak miałem szczęście. U jednej z dziewczyn reżyserkę trzeba było urządzić w pokoju sąsiadów, bo u niej w mieszkaniu nie było warunków...

Po nakręceniu programu telewizyjna ekipa wszystko pościągała, a sprzęt gospodarza postawiła na miejsce. Przy tej okazji stłukli jednak lampę, odpadł mały kawałek tynku. - Zapłacili mi za te straty całkiem przyzwoicie, aż chciało się krzyczeć: demolujcie! - śmieje się Czapski.

Gdy przygotowywał w szybkowarze wołowinę, doszło do awarii sprzętu nagrywającego. Czapski, aby nie przeszkadzać podczas naprawy, wyszedł na balkon. Po kwadransie mógł wrócić. Tylko że wołowina była już przypalona. Woni spalenizny w mięsie nie można było usunąć, co oczywiście zauważyli konkurenci.

- Drugiej mojej wpadki już nie pokazano w telewizji - mówi Czapski. - Podczas szykowania czipsów ziemniaczanych popełniłem błąd i wszystkie ziemniaki wrzuciłem za jednym zamachem na patelnię. Plasterki ziemniaków się skleiły. Dobrze, że miałem jeszcze kartofle i mogłem przygotować kolejne czipsy...

Zdobył najwięcej punktów - 18. Pokonał wszystkich, podając jako przystawkę pasztet babci Krysi (według oryginalnego przepisu prababci), wołowinę po burgundzku, a na deser panna cottę.
Ale mistrz nożyczek i kuchni z Opola nie wszystko jest w stanie upichcić. - Schabowego nie umiem smażyć. Panierkę spalę, a w środku jest surowe mięso - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska