Pszczoły i ludzie

Roman Baran
Pszczelarz Antoni Zwoliński w pasiece w Mąkoszycach.
Pszczelarz Antoni Zwoliński w pasiece w Mąkoszycach. Roman Baran
Albert Einstein powiedział, że kiedy wyfrunie ostatnia pszczoła, ludzie przetrwają tylko cztery lata. To może być już wkrótce…

Wokół domów tylko te szpalery iglaków, a z tego pszczoła pożytku nie ma - podkreśla 73-letni Antoni Zwoliński, pszczelarz z Mąkoszyc pod Brzegiem.

- Mogłoby się wydawać, że kiedy wiosną kwitną rzepakowe pola, to raj dla pszczoły, ale tak patrzę i tego nie widzę. Ta jednorodność chyba im się nie podoba.

Pan Antoni nawet nie przypuszcza, że jego spostrzeżenia potwierdzają też naukowcy.
- Pszczoła woli na polach różnorodność, a tej coraz mniej - wyjaśnia prof. Iwona Wawer z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Zakładu Chemii Fizycznej.

Pszczela muzyka

Pan Antoni znów pochyla się nad ulem. Zwraca uwagę, żeby nie stać na drodze pszczelich przelotów, nie zasłaniać im wlotu do ula. - Mogą użądlić - przestrzega.

Tyle że sam stoi na drodze wlotu do ula i jakoś nic się nie dzieje. Czy pszczelarza pszczoły rozpoznają?
- To pszczelarz poznaje swoje pszczoły, a nie odwrotnie, tak przynajmniej mówią naukowcy. Ale czasami to sam mam wątpliwości. Wydaje mi się, że one mnie rozpoznają.

- Szerszeń! Nad poidłem, tam pośrodku, gdzie jest dla nich woda - pokazuje pan Antoni. - Chciałby zapolować na tłustą, pszczelą robotnicę. Taki to potrafi porwać całą pszczołę. Trudno, taką ma naturę….
- Proszę popatrzeć, jakie mają żółte nóżki - znów pokazuje robotnice. - To jesienne pyłki nawłoci. Na łopianach też jeszcze szukają pożywienia. Ale to nic w porównaniu z majem, są aż ciężkie, oblepione mniszkiem, potem akacją i lipą… - opowiada z zachwytem. - Wtedy nad poidłem jest aż czarno. I tylko słychać pobrzękiwania. To są symfonie nie do powtórzenia.

W jednym ulu, czyli w jednej rodzinie, w lipcu przebywa nawet do osiemdziesięciu tysięcy pszczół.
- A teraz to już końcówka, bo trzeba będzie każdą pszczelą rodzinę przygotować do zimy - tłumaczy pan Antoni.

Wtedy pozostanie ich w jednym ulu nie więcej niż dziesięć tysięcy. Zimą wokół już tylko słychać cichutkie bzyczenie.

Nie ma miodu na miodzie

Pan Antoni podnosi górną część ula i wyjmuje plastry wosku przypominające wafle. Spokojnie, bo któraś może użądlić. - Chociaż te współczesne pszczoły to już sama łagodność.
Drogą selekcji naukowcy eliminowali bowiem ich agresję.

Ale bez względu na to trzeba do nich podchodzić z sercem i bez pośpiechu. - A dzisiaj ten spokój to cecha w zaniku - mówi. - W ulu o szybkim zysku mowy nie ma.

Pan Antoni przypuszcza, że to pewnie główny powód, dlaczego pszczelarze nie mają następców.
- Wśród nas młodych to ze świecą szukać. Chociaż są wyjątki, mój znajomy przekazał synowi cały pszczeli "pawilon" (ule, które można wozić po polach) - mówi z uznaniem. Biznesu na miodzie nie ma. W roku, jak dobrze pójdzie, są może ze trzy zbiory. Bo u pszczół jest tak jak w rolnictwie - dobre lato, to i dobre zbiory.

Okazuje się, że wielu chętnych nie ma też do miodu. Dzieci odwykły już od naturalnych smaków, nie tęsknią do słodyczy z piekącymi enzymami. Wolą te sztuczne z hipermarketów. Czasami wpada ktoś do pana Antoniego i krzyczy od progu: "Panie Antoni, bierze mnie grypa, potrzebuję miodu!".
- Ale to już za późno, jak się jest już chorym, to miód nie pomoże - tłumaczy. - Miód trzeba jeść, kiedy dopisuje zdrowie. To chodzi o wzmacniające odporność organizmu pszczele enzymy. One wzmacniają też serce.

Pszczoły "repatriantki"

Chociaż sława Jana Dzierżona, księdza-pszczelarza, była powszechna już w całej Europie, to na Opolszczyźnie ule nie stały przy każdym domu.

- Na wschodzie, skąd przyjechaliśmy w 1945 roku, ule były przy każdym gospodarstwie - wspomina pan Antoni. - Wykorzystywano wszystko, co dawała natura. Ludzie nie chcieli się rozstać ze swoimi pszczołami. Pan Niwiński z Krzemieńca na Wołyniu przewiózł swoje transportem, na odkrytych lorach do samego Brzegu, dzięki temu nie musiał wszystkiego od zera zaczynać.

Antoni Zwoliński niedługo po przyjeździe na ziemie odzyskane dowiedział się, że w oddalonych o dziesięć kilometrów Karłowicach, w tamtejszej parafii ksiądz Dzierżon odprawiał msze. Potrafił odchodzić od ołtarza, kiedy się pszczoły roiły - do dzisiaj wspominają miejscowi.

- Taki kłąb potrafi zawisnąć na drzewie, przez półtorej godziny groźnie brzęczeć - dodaje Zwoliński. - Ale on nie taki groźny, jak się wszystkim wydaje.

Pan Antoni wiszący rój zgrabnie zdejmuje gołą ręką. Potem już tylko do rojnicy, a stamtąd można przenieść do ula - dać początek pszczelemu nowemu królestwu.

Bo rojenie to nic innego jak pszczela rewolucja, kiedy władzę w ulu przejmuje nowa matka-królowa. A stara z kłębem wiernych wylatuje i szuka nowego schronienia.
- To właśnie matkom najwięcej czasu poświęcił ksiądz Dzierżon - dodaje pan Antoni.

Matka za 250 złotych

Dzisiaj "sanktuarium" dla wszystkich pszczelarzy jest w Maciejowej pod Kluczborkiem, gdzie w przeszłości pracował ksiądz Dzierżon. W Maciejowej mieszka też Andrzej Kowalik, prezes spółki hodowlanej pszczół "Pasieka Zarodowa", jednej z kilku takich w Polsce.

- Po matki zarodowe przyjeżdżają tutaj pszczelarze z odległych okolic - chwali się Kowalik. - Wiele lat zajęło wyhodowanie takiej linii, która byłaby wysoko miododajna i najłagodniejsza. Taka matka z rodowodem jest wpisana do ksiąg.

Może kosztować nawet 250 złotych. Ale matka pszczela, odżywiana tylko mleczkiem pszczelim (nazywanym też eliksirem młodości) żyje najdłużej, aż pięć lat. Robotnice żyją zaledwie do 42 dni. W tym czasie jednak pokonują gigantyczne odległości w poszukiwaniu pyłku - średnio oblatują dwa razy kulę ziemską.

Czy ul jest idealnie zorganizowanym społeczeństwem?
- Nic podobnego! - zaprzecza Kowalik. - Nikt by nie chciał żyć w społeczeństwie, w którym eliminuje się niepełnosprawnych. Albo wyrzuca się z domu przed zimą tych, którzy są nieproduktywni.

Na ratunek pszczołom!

Coraz częściej do Maciejowej pszczelarze przyjeżdżają nie po matki, ale po to, by zbyć swoją pasiekę. - Ale z tym jest problem - stwierdza prezes "Pasieki Zarodowej". - Jestem z rocznika, który mógł się jeszcze kształcić w technikum pszczelarskim. Dzisiaj ani takich szkół, ani chętnych do zawodu już nie ma.

Zdzisław Gmyrek, prezes Związku Pszczelarzy Województwa Opolskiego, mówi, że średnia wieku ich członków to 67 lat. - Sami emeryci - dodaje Gmyrek. - Ale pojawił się promyk nadziei. Wstąpiło do nas kilku, co mają po dwadzieścia lat. Miejmy nadzieję, że się nie znudzą.

Pan Antoni przy ulach spędza każdy dzień. - Raz tylko odszedłem od uli, kiedy wyjechałem do USA, do pracy - mówi.

Przy okazji chciał poznać tamtejszych pszczelarzy.
- Ale tam ze świecą było ich szukać - podkreśla. - W końcu dotarłem do jednego. Spróbowałem miodu. Smak? Ach, w żadnym razie z naszym miodem nawet nie może konkurować. W naszym jest zapach jesieni, wiosny albo lata. Tam wszystko takie jednakowe, plastikowe, żadnej różnorodności…

Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi Parlamentu Europejskiego zauważyła, że gwałtownie ubywa pszczół. A pszczeli problem jest tylko częścią globalnego zjawiska. Ich wymieranie byłoby ciosem w rolnictwo, od ich zapylania uzależnione jest to, czy będą plony na polach, w sadach i ogrodach. Komisja uważa, że główną przyczyną wymierania pszczelich rodzin są m.in. stosowane przez rolników pestycydy, dla owadów są one trucizną. Szacuje się, że nad Wisłą żyje obecnie 890 tys. pszczelich rodzin. Według Komisji powinno ich być ponad dwa razy więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska