Moje Kresy. Skole - mekka myśliwych

Archiwum prywatne
Pałac Groedlów w Skolem.
Pałac Groedlów w Skolem. Archiwum prywatne
To nie Białowieża, ale Skole - miasteczko powiatowe leżące na Kresach - było stolicą myśliwych II RP.

Do dziś na jego przedmieściach zachował się fascynujący urodą pałac, niestety obecnie to prawie ruina, która lata świetności ma już bezpowrotnie za sobą.

Ale jeszcze w latach 30. XX wieku pałac lśnił czystością i bogactwem, tętnił życiem międzynarodowego towarzystwa z najwyższej półki. Przyjeżdżał tam książę Alfons de Bourbon oraz niezliczona ilość niemieckich, austriackich, włoskich, angielskich, polskich i holenderskich arystokratów: książąt, baronów, hrabiów oraz polityków i wojskowych. Wywozili oni z organizowanych tam polowań trofea myśliwskie, głównie poroża jeleni, które były chlubą ich kolekcji i święciły triumfy na europejskich wystawach.

Rys dziejów Skolego

Miasteczko Skole w Bieszczadach Wschodnich, otoczone górami i bujnymi lasami, przecięte rzeką Opór, jest jedną z najpiękniej położonych miejscowości w Karpatach. W pobliżu przebiega międzynarodowa trasa Przemyśl - Lwów - Mukaczewo z Polski na Węgry.

Polska zaznaczyła tam wyraźnie swoją obecność, gdy wojewoda krakowski Dominik Zasławski w 1653 r. ufundował kościół rzymskokatolicki i próbował temu miejscu narzucić nazwę Aleksandria na cześć swego syna.

Zamiar się nie powiódł. Skole pozostało Skolem. Zawsze były tam duże wpływy ruskie, których nie zdołano wyrugować. Pamiętano, że w pobliżu poległ w XI wieku książę ruski Świętosław, zięć króla Polski Bolesława Chrobrego. I dlatego przedmieście Skolego nazwano Świętosław, a najwyższy szczyt tej okolicy, Paraszka - od imienia pochowanej tam córki Świętosława, która zginęła razem z ojcem podczas ucieczki na Węgry.

Później Skole, przez którego środek biegł "gościniec węgierski", traktowane było jako przejście na Węgry do Czop i dalej do Budapesztu. I tak pozostało do dziś. Lasy wokół Skolego oraz miejscowości Tuchla, Korczyn, Żupanie, Dębina, Matków należały długo do Lubomirskich, Radziwiłłów, Potockich, aż w roku 1859 weszły w skład posiadłości austriackich arystokratów, hrabiów Kinsky, a 27 lat później, w roku 1886, Skole znalazło się w rękach rodziny Groedlów, która zapisała w jego dziejach najpiękniejszą kartę. Spowiła historię tego miasteczka legendami i wydarzeniami, których nie może pominąć żaden poważny historyk.

Rodzinny interes

To właśnie za sprawą Groedlów i dzięki ich wyobraźni i przedsiębiorczości Skole stało się mekką europejskich myśliwych, zyskując nie znany mu wcześniej blask. Kim byli ci zapomniani dziś w Polsce ze szczętem wielcy przedsiębiorcy i gospodarze?

Protoplastami tej rodziny byli Zadik Groedel (1824-1896) i jego żona Fanny z domu Ahl (1828-1901). Była to rodzina żydowska, mieszkająca w Niemczech, w Hesji, w miasteczku Friedberg. Trzej synowie z tego małżeństwa: Herman (1856-1930), Albert (1868-?) i Bernard (1862-1934) wyemigrowali do Siedmiogrodu (Transylwanii) i w tej wówczas węgierskiej dzielnicy zajęli się z powodzeniem produkcją drewna, tworząc z czasem wielkie przedsiębiorstwo Transylvanian Forest Industry CO, które dawało olbrzymią produkcję desek i produktów drzewnych dla przemysłu meblarskiego.

O rozmiarach sukcesu braci Groedlów świadczy nazywanie ich "królami węgierskiego drewna" i nadanie im w 1903 r. przez cesarza Franciszka Józefa tytułu baronów. Najstarszy z braci, Herman, żonaty z węgierską baronową Karoliną Melanią Weiner, miał pięciu synów, z których trzej - Artur (1887-1917), Ryszard (1890-1964) i Albert (1898-?) - postanowili przenieść swój interes na ziemie dawnej Rzeczypospolitej i ze swym wspólnikiem Wilhelmem Adamem Schmidtem zakupili w okolicach Skolego oraz Wetliny majątek liczący 64 tysiące mórg, w tym około 55 tys. zajmowały lasy.

"Ludzie - myśleć, maszyny - harować"

Przedsiębiorstwo nosiło oficjalnie nazwę "Firma Braci Groedel". Posiadało potężne tartaki z piłami i cyrkularkami napędzanymi parą wodną w Demni, Stryju i Oporcu oraz tartak wodny w Świętosławiu. Na dopływach rzek Opór i Orawa wzniesiono dziesięć śluz do spiętrzania wody, co umożliwiło spławianie kloców, głównie bukowych, z gór w doliny.

Zbudowano też torowiska dla kolejek wąskotorowych, liczące w sumie u schyłku XIX wieku 47 km, którymi również zwożono kloce. Ich trasy były tak wytyczone, aby załadowane wagoniki zjeżdżały w dół same, a z powrotem w górę ciągnęły je zaprzęgi konne. Później zakupiono nowoczesne parowoziki o pięknych kształtach. Początkowo drewno transportowano do Odessy. Po nasyceniu rynku wschodniego drewno wysyłano do Triestu i Rijeki (Fiume) nad Adriatyk, a stamtąd do Anglii, Niemiec i Francji. W tym celu Groedlowie stworzyli własną flotę handlową złożoną z trzech okrętów transportowych, które docierały z surowcem aż do portu na londyńskiej Tamizie.

Na przedmieściu Skolego, w Demni, powstał cały kompleks zmechanizowanych wytwórni wyrobów drewnianych. Klienci tartaków otrzymywali szeroką ofertę: od okorowanych pni poprzez nie heblowane deski tarcicowe, meblowe po bardzo subtelne deszczułki wykorzystywane przy produkcji instrumentów muzycznych, głównie skrzypiec, harf i bałałajek. Było to wysoce profesjonalne, wyspecjalizowane i świetnie zarządzane przedsiębiorstwo.

Dla jego załogi Groedlowie wybudowali kilka budynków pracowniczych z całym zapleczem socjalnym. Dla kadry - sześć czterorodzinnych domów, dla robotników sezonowych - hotel i kasyno. Wyprzedzało to praktyki, które później w II RP stosowano w Drohobyczu przy rafinerii "Polmin" i w Chodorowie przy nowoczesnej cukrowni, gdzie również wzniesiono osiedla robotnicze z zapleczem socjalnym i sportowo-kulturalnym.

Cały ogromny plac manewrowy i składowy drewna przy tartaku w Demni na przedmieściach Skolego oświetlany był elektrycznie przez prywatną elektrownię braci Groedlów. Artur Groedel z upodobaniem tropił nowinki techniczne w pismach specjalistycznych i wprowadzał je w życie.

Na głównej hali cięcia drewna umieszczono słynne batowskie hasło: "Ludzie - myśleć, maszyny - harować" oraz "Eksploatuj maszyny bezlitośnie, ale mądrze". Dowodzi to, że któryś z braci Groedlów, a może wszyscy poznali czeskiego biznesmena Tomasza Batę i mogli ulec fascynacji jego sposobem dojścia do gigantycznej fortuny i zasypania produkcją batowskich butów rynków na całym świecie.

Groedlowo

Oprócz tartaków ze znakomicie rozwiniętą siecią transportu drewna, które trafiało do wielu krajów europejskich, Groedlowie stworzyli fabrykę mebli, koszykarnię, a na rzekach i strumieniach okalających Skole założyli hodowlę pstrągów i raków oraz zelektryfikowali całą okolicę. Było to rzeczywiście swoiste państwo w państwie. I nawet drogowskaz zamieszczony na drodze od Stryja informował: "Państwo Skole - Groedlowo".

Do legendy przeszły stosunki panujące między pracownikami i pracodawcami w kompleksie zakładów produkcyjnych braci Groedlów. Ilustruje to historia pilarza ze Świętosławia, który pracując w tartaku, zabrał do domu bez powiadomienia właściciela kilka desek. Po otrzymaniu takiej wiadomości Groedel wezwał go do swego biura i zapytał: "Czy ja ci źle płacę? Potrzebujesz może pożyczki?". "Nie" - odpowiedział pilarz. "To dlaczego zabrałeś te deski? Idź do pracy i nie wystawiaj mi już więcej złego świadectwa, że niedostatecznie ci płacę i dlatego musisz kraść mi drewno".

Wiadomość o tej rozmowie rozeszła się wśród wszystkich pracowników tartaków braci Groedlów. I nie zaistniał już drugi przypadek kradzieży desek. Warto wiedzieć, że pracownicy Groedlowa, ponad tysiąc osób, otrzymywali bezpłatnie drewno na opał. Mieszkania remontowano im na koszt firmy. Robotnik, któremu urodziło się dziecko, otrzymywał becikowe oraz w dniu chrztu dziecka darmowy przejazd fabrycznym fiakrem do kościoła, cerkwi lub synagogi.

Były też groedlowskie karawany wypożyczane na pogrzeby, którym towarzyszyła orkiestra zakładowa. Na święta młodzież dostawała paczki. Dbając o warunki socjalne załogi, Groedlowie współpracowali ze związkami zawodowymi i silną organizacją partyjną PPS, której przewodniczył Rudolf Dobosiewicz wspomagany przez Jędrzeja Moraczewskiego z pobliskiego Stryja, późniejszego premiera w II RP.

W 1925 r. zdarzył się wypadek w pobliżu Skolego. Grupa opryszków zaczajona pod mostem na Oporze napadła na przejeżdżającego tamtędy konnym powozem głównego kasjera firmy Braci Groedel. Był to dzień wypłaty i rabusie sądzili, że w wielkiej walizie, którą miał przy sobie kasjer, są pieniądze dla załogi. Napadnięty razem z woźnicą bronił się desperacko, ale nie miał szans.

Ugodzony nożem w szyję zmarł na miejscu. Ku rozpaczy bandytów waliza była pusta. Zbiegli z miejsca napadu z pustymi rękoma. Policji nie udało się ich wytropić. Groedel postanowił wznieść w tym miejscu pomnik kasjerowi z opisem sytuacji.

Stoi tam do dziś. Tylko w latach komunistycznych wymontowano górujący nad piaskowcowym obeliskiem krzyż. Jeden z Groedlów, miłośnik motoryzacji, posiadał w Skolem sześć rolls-royce'ów, którymi opiekował się fenomenalny mechanik, "złota rączka", Piotr Kaliczak (1904-1957), osiadły po wojnie w Bytomiu, wujek znanego dziennikarza "Rzeczpospolitej" Jana Forowicza. Kaliczak miał pozwolenie pod nieobecność Groedlów w Skolem wozić gości rolls-royce'em po miasteczku. Wzbudzało to zawsze sensację letników i przechodniów na ulicach. Oto nieliczne z legend, którymi obrastała firma braci Groedlów w Skolem.

Pałac Groedlów - matecznik myśliwych

Widomym znakiem bogactwa braci Groedlów był ich pałac w Skolem wzniesiony w stylu francuskim, otoczony parkiem angielskim, z artystycznie kutą bramą wjazdową. Dziedziniec zdobiła wielka alabastrowa fontanna, którą można było objechać powozem, podziwiając jej urodę i pulsowanie wodotrysków z umieszczonych tam alegorycznych figur. Nie był ten pałac tak okazały jak inny, wzniesiony przez Groedlów w Maramaros Sigeth na Węgrzech, ale właśnie ten osiągnął w latach 30. XX wieku o wiele większą sławę ze względu na zjeżdżające tam europejskie towarzystwo.

W rozsławianiu pałacu Groedlów w Skole największe zasługi miał Ryszard Groedel - zapalony myśliwy i wyjątkowy pasjonat w rozwijaniu tej męskiej fanaberii. Wykorzystał on okoliczność, że jego latyfundium w 90% stanowiły pachnące żywicą lasy, pocięte strumieniami górskimi, jarami, wąwozami, wykrotami pełnymi zrębów i leśnych polanek, gdzie żyła niezliczona ilość dzikiej zwierzyny, zwłaszcza saren i jeleni, zajęcy, dzików, żbików i rysi. Był to rzeczywiście raj dla myśliwych.

Gdy przegląda się stare, często sprzed stu lat roczniki "Łowca" - głównego organu Galicyjskiego Towarzystwa Łowieckiego (tradycje te kontynuuje obecnie elegancki w formie edytorskiej miesięcznik "Łowiec Polski"), to zadziwia ilość reportaży, opowiadań i sprawozdań z polowań w okolicach Skolego, gdzie przed I wojną światową, jak podają statystyki, ryczało w sezonie 550 jeleni (byków).

A ile tam było saren? Tych już nikt nie był w stanie policzyć. Opisy te wychodziły spod piór samych myśliwych, ale też świetnych reporterów i poetów, jak chociażby zapomnianych już dziś Aleksandra Przedrzymirskiego, Kazimierza Wodzickiego, Stanisława Orskiego czy Juliana Ejsmonda - autora książki "Moje przygody myśliwskie", gdzie czytamy m.in.: "Dzięki wielkiej gościnności baronów Groedlów dane mi było ujrzeć te cuda i zobaczyć fascynujący świat dzikiej puszczy karpackiej w sercu Skolszczyzny".

"Skole - dodawał Alfred Mniszek, pisarz, kronikarz, wieloletni redaktor "Łowca" - było, jest i pozostanie najczystszą wody perłą wśród naszych karpackich łowieckich obszarów". Obfitość zwierzyny w lasach skolskich wyniszczały ciężkie zimy i I wojna światowa. Dla przykładu wyjątkowo śnieżna zima 1907 r., podczas której warstwa śnieżna w lasach pod Skolem dochodziła do 5 metrów, spowodowała, że na wiosnę znaleziono tam 1000 saren padłych z głodu i chłodu, a możliwe, że drugie tyle leżało w niedostępnych dla ludzi gąszczach i wertepach. Jeszcze gorsze spustoszenie przyniosła wojna.

W ciągu czterech lat, 1914-1918, główne pozycje nieprzyjacielskie ciągnęły się wzdłuż całych Karpat aż do Rumunii. Tam ufortyfikowała się armia austriacka pod wodzą gen. Lisingena i broniła Rosjanom dostępu do Węgier. Nieustanny ruch wojsk, kanonady artyleryjskie, ciągła strzelanina wypłoszyły jelenie. Resztę zrobili żołnierze i kłusownicy zabijający wszystko, co nawinęło im się pod lufę karabinu.

Ryszard Groedel - książę myśliwych

Gdy wojna się skończyła i lasy skolskie znalazły się w granicach państwa polskiego, Ryszard Groedel, który był wielkim pasjonatem myślistwa, zafascynowany tradycjami polskich polowań i towarzyszących im obrzędów, w ciągu kilku lat intensywnej pracy doprowadził, że w 1932 r. stan saren i jeleni przekroczył 3 tysiące, w tym około 300 ryczących rogali (byków rozpłodowych).

Jego działalność w tym wypadku nie była obliczona na zysk, a wiązała się tylko i wyłącznie z umiłowaniem górskiej przyrody i chęcią doprowadzenia jej do kwitnącego stanu przedwojennego. Podzielił cały obszar swych lasów na sześć rewirów i w każdym wybudował wygodne koliby z kuchnią, piwniczką i ubikacją.

Podchodzenie zwierzyny nawet przez starszych myśliwych ułatwiał system ścieżek, niekiedy wykutych w skałach. Między poszczególnymi stanowiskami łowieckimi i ambonami myśliwskimi była łączność telefoniczna. Firma braci Groedel posiadała własną, 36-osobową orkiestrę, która prezentowała swój bogaty repertuar przy okazji polowań oraz podczas różnych uroczystości i świąt.

Groedlowie wykładali ogromne pieniądze na dokarmianie zwierzyny w lesie i dlatego szybko odbudowali populację jeleni. Tu szczególne zasługi miał najbliższy współpracownik i przyjaciel barona Ryszarda Groedla, również pasjonat myślistwa, Węgier Geza Roboz oraz nadleśniczy inż. Juliusz Miziołęk z całym zastępem gajowych.

Do legendy przeszła wyjątkowa gościnność braci Groedlów, a zwłaszcza Ryszarda. Przyjeżdżające do pałacu w Skolem towarzystwo kwaterowane było gratis w specjalnie przystosowanych wygodnych pokojach. Miało zapewnioną stałą opiekę służby, wyżywienie, bibliotekę pałacową i różnego rodzaju rozrywki w postaci koncertów symfonicznych, inscenizacji teatralnych i seansów filmowych.

W pałacu była kolekcja trofeów myśliwskich rzadkich okazów pochodzących z lasów skolskich: od wypchanych potężnych jeleni po niespotykane rodzaje ptaków i kun oraz rzadkie okazy czarnych wilków i żbików.

Przyjechać do Skolego na polowanie organizowane przez barona Ryszarda Groedla to dla myśliwego było wyjątkowe święto. Jeden wzgląd to aura polowania i obfitość zwierzyny, a drugi to towarzystwo. Jak czytamy w sprawozdaniach, polował tam m.in. książę Demidow, który miał ustrzelić aż 9 jeleni, książę Löwenstein, mister Littlendale z Londynu, hrabia Ciarciani z włoskiej Adygi, książę Alba z Hiszpanii i jego pobratymiec Don Miguel Braganza, książę Wirtenberski. Był wśród gości również właściciel browaru w Okocimiu hrabia Jan Götz. Był to wielki świat myśliwych. Czegóż to nie widział pałac Groedlów w Skolem w owych czasach.

I to wszystko pękło jak bańka mydlana we wrześniu 1939 roku. Wówczas to "Groedlowo" przestało istnieć. Pałac stał się na wiele lat siedzibą lokalnych władz NKWD, a później gestapo. Zgromadzone w nim meble i trofea rozkradziono. A jego właściciel trafił do obozu koncentracyjnego. Na szczęście przeżył wojnę i swój dramat utraty wszystkiego opisał w 1946 r. w amerykańskim czasopiśmie leśników i myśliwych "The Timberman".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska