Chemiczna kastracja to fikcja

Archiwum
Archiwum
Mariusz T. ponad 20 lat temu uciekł przed stryczkiem. Teraz wywinie się z kolejnego wyroku. 49-letni pedofil i zabójca czterech chłopców nie będzie poddany leczeniu farmakologicznemu, tylko terapii.

Zabójca z Piotrkowa Trybunalskiego to jeden z najsłynniejszych i najbardziej brutalnych polskich przestępców. Latem 1988 r., jako 26-letni wtedy nauczyciel WF-u, zwabił do swojego mieszkania, a potem zgwałcił i zamordował trzech chłopców w wieku 11 i 12 lat. Zadał im po kilkadziesiąt ciosów nożem i pozwolił konać powoli. Ciała przetrzymywał w mieszkaniu, najprawdopodobniej przy fotelu, na którym siedział. Sycił się ich obecnością - orzekli biegli. Dopiero potem owinął zwłoki w koce, pościel i foliowe worki, wywiózł do lasu, polał benzyną i spalił.

Zbrodnię popełnił na przepustce z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok, też za przestępstwa seksualne wobec dzieci. Podczas procesu okazało się, że wcześniej zgwałcił i udusił czwartego nastolatka. Pod koniec września 1989 r. potwór z Piotrkowa usłyszał wyrok: cztery razy kara śmierci. Ale że w Polsce toczyła się wtedy debata o karze śmierci, wykonywanie wyroków było zawieszone, a w kodeksie nie było dożywocia, to wyroki śmierci zamieniono T. na… 25 lat więzienia. Efekt jest taki, że gdy wyjdzie on z zakładu karnego w Strzelcach Opolskich, gdzie przebywa, będzie 51-latkiem, mężczyzną ciągle w pełni sił.

Wyrok: kastrować

T. od lat odbija się czkawką polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Tym intensywniej, im bliżej jest końca jego kary. Ma wyjść na wolność na początku 2014 roku.

- Jakiś czas temu zwróciłam się do zakładu karnego w Strzelcach, by wystąpił do sądu o umieszczenie go w jednym z ośrodków, gdzie mógłby być poddany leczeniu zaburzeń seksualnych - mówi Luiza Sałapa, Dyrektor Biura Penitencjarnego i rzecznik prasowy służby więziennej.

Zakład, powołując się na stwierdzony podczas procesu z 1989 r. przez biegłych sądowych "biseksualizm z cechami pedofilii", zwrócił się do opolskiego sądu o wydanie takiego nakazu. Ten do wniosku się przychylił. Pierwszy wyrok w tej sprawie - kierujący T. na leczenie - zapadł w lipcu tego roku. Skazany się od niego odwołał. W uzasadnieniu napisał m.in.: "nie odbywam kary za przestępstwo o charakterze seksualnym mogące być podstawą do skierowania mnie na terapię dla skazanych o zaburzonych preferencjach seksualnych" (sąd w roku 1989 skazał go tylko za zabójstwa). Zadeklarował też, że nie zamierza się ubiegać o przedterminowe zwolnienie, co byłoby podstawą do skierowania go powtórnie na badania i na ewentualne przymusowe leczenie farmakologiczne.
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w październiku podtrzymał jednak postanowienie sądu pierwszej instancji.

- W związku z tym Mariusz T. ma być przeniesiony do jednego z siedmiu w kraju ośrodków istniejących w zakładach karnych, gdzie prowadzi się leczenie zaburzeń preferencji seksualnych - wyjaśnia Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego opolskiego Sądu Okręgowego.

Dziura w prawie

Wbrew informacjom, które kilka dni temu obiegły media, nie będzie on jednak poddany tzw. chemicznej kastracji, na którą pozwalają zmiany w prawie z roku ubiegłego. Powód?
- W żadnym z zakładów karnych w kraju jej nie prowadzimy - ucina Luiza Sałapa.
Terapia farmakologiczna, polegająca na podawaniu leków obniżających popęd seksualny, jest dość droga. Jej miesięczny koszt szacuje się nawet na 1000-1500 złotych. Działa w czasie, gdy ktoś, kto się jej poddaje, bierze leki.

- Tymczasem w więzieniu nie ma potencjalnych ofiar przestępstw, więc nie ma sensu aplikować komuś tabletek. Byłoby to wyrzucanie pieniędzy podatnika w błoto - tłumaczy rzecznik służby więziennej.

Mariusz T. przejdzie więc 12-miesięczną terapię psychologiczną, podobną w charakterze do tej, którą przechodzą alkoholicy czy narkomani, w jednym z więzień, gdzie jest ośrodek leczenia zaburzeń preferencji seksualnych. W którym dokładnie - służba więzienna zdradzać nie chce.

- Mamy taki ośrodek, terapię przechodzi w nim szesnaście osób, u których stwierdzono zaburzenia preferencji seksualnych - stwierdza Mieczysław Kozioł, oficer prasowy zakładu karnego w Rzeszowie. - Czy trafi do nas Mariusz T. - nie wiem. A nawet gdybym wiedział, to nie mogę udzielić takich informacji.

T. będzie się na leczeniu uczyć kontroli nad sobą w sytuacjach kryzysowych, przejdzie trening zastępowania agresji i… empatii dla ofiar. - Takie osoby nie zdają sobie bowiem sprawy z tego, że zadają innym ból czy ich poniżają - wyjaśnia Luiza Sałapa.
Po 12 miesiącach wróci do więzienia w Strzelcach albo odsiedzi resztę kary tam, gdzie przejdzie terapię. A potem?

- Pójdzie do domu albo gdziekolwiek zechce - przyznaje Luiza Sałapa. - Jedyne, co jeszcze możemy zrobić, to powiadomić o jego powrocie do społeczeństwa policję w miejscu, w którym zadeklaruje, że będzie przebywał.

Co wymiar sprawiedliwości na fakt, że na wolność wyjdzie czterokrotny morderca, który wcześniej wykorzystał seksualnie swoje kilkunastoletnie ofiary i u którego orzeczono "biseksualizm z cechami pedofilii"?

- Mamy pełną świadomość sytuacji, ale nie możemy wbrew woli zmusić kogoś do terapii farmakologicznej po odbyciu kary - mówi rzeczniczka polskiego więziennictwa. - Mariusz T. musiałby się jej poddać dobrowolnie.

Prof. Tadeusz Cielecki, kryminolog z Uniwersytetu Opolskiego: - Tego człowieka po prostu trzeba pilnować, kiedy opuści bramy więzienia. Policja musi znać każdy jego krok. Musi na niego czekać za bramą. Najlepszym rozwiązaniem byłyby elektroniczne obrączki, ale na nie też trzeba wyrazić zgodę. Ustawodawca powinien więc - korzystając z takich przykładów - tworzyć rozwiązania, które w przyszłości pozwoliłyby uniknąć takich dylematów. A przede wszystkim podejść do problemu systemowo, wprowadzić wychowanie seksualne w szkołach i uczyć, ostrzegać, pokazywać.

Prof. Cielecki dodaje: - Psychoterapia, na którą został skierowany Mariusz T., powinna służyć temu, by go przekonać do leczenia farmaceutykami. Niestety - jeśli się jej sprzeciwia na wstępie, to można się spodziewać, że - jak alkoholik skazywany na przymusowe leczenie - odbędzie ją z nienawiścią i pozostanie przy swoim.

Wielka niewiadoma

Chemiczną kastrację wprowadzono nowelizacją kodeksu karnego i kilku innych ustaw w czerwcu 2010 r. Metoda polega na łączeniu psychoterapii i farmakoterapii, w której używa się leków hormonalnych.

- Obniżają one poziom testosteronu u mężczyzn, a więc i popęd seksualny - tłumaczy dr Krzysztof Kołcz ze szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim, gdzie takie leczenie przestępców seksualnych może się odbywać. - Do tego podaje się leki przeciwdepresyjne, które wśród skutków ubocznych mają również obniżanie popędu. Najczęściej podawane są w tabletkach. Nie jest to w każdym razie nic niezwykłego i specjalnego. Takie środki przyjmują przeciętni pacjenci szpitali psychiatrycznych, w przypadku których zachodzi potrzeba obniżenia popędu.

Leczenie takie może trwać wiele lat albo do momentu, gdy lekarz uzna, iż ryzyko powrotu do popełnionego przestępstwa jest niewielkie.

- W wytycznych, które dostaliśmy od profesora Lwa Starowicza, mowa jest o minimum 9 miesiącach terapii z kontrolą co trzy miesiące, która ma sprawdzać postępy - tłumaczy Tomasz Goździkiewicz, dyrektor szpitala psychiatrycznego w Choroszczy w Podlaskiem, gdzie również powstał nowoczesny, 10-osobowy, oddział dla przestępców seksualnych. - Pacjenci będą przebywać u nas w odosobnieniu, w budynku oddzielonym od reszty wysokim murem, z zamontowanymi czujnikami ruchu, kamerami, barierami na podczerwień.

- Czy terapia psychologiczna i farmakologiczna będzie skuteczna, to się dopiero okaże - dodaje dyrektor Goździkiewicz. - Program rusza u nas tak naprawdę od początku roku. Póki co od kilku tygodni mamy jednego takiego pacjenta.

W siedmiu istniejących już oddziałach w zakładach karnych w kraju terapię przechodzi obecnie 120 przestępców seksualnych. Ministerstwo Zdrowia wyznaczyło trzy ośrodki poza więzieniami, w których może odbywać się terapia w warunkach zamkniętych - właśnie w Choroszczy, Kłodzku i Starogardzie Gdańskim. Ambulatoryjnie zaś pacjenci będą się mogli leczyć w Warszawie, Krakowie, Warcie, Kościanie, Choroszczy lub Gorzowie Wielkopolskim. Mariusz T. mógłby skorzystać z jednego z nich pod warunkiem, że sam by tego chciał. Jeśli nie zechce - to trafi tam tylko wtedy, gdy popełni kolejne przestępstwo na tle seksualnym. Okazuje się więc, że chemiczna kastracja, która w jego przypadku przydałaby się jak w żadnym, jest fikcją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska