Wojna o cenną kolekcję trojaków

sxc.hu
Prawną zawieruchą wokół trojaków bardzo zniesmaczeni są opolscy numizmatycy, a powoli wieść o niej niesie się także po Polsce, bo kolekcjonerzy co jakiś czas pytają, kiedy i gdzie będzie można obejrzeć kolekcję, która już  obrosła legendą.
Prawną zawieruchą wokół trojaków bardzo zniesmaczeni są opolscy numizmatycy, a powoli wieść o niej niesie się także po Polsce, bo kolekcjonerzy co jakiś czas pytają, kiedy i gdzie będzie można obejrzeć kolekcję, która już obrosła legendą. sxc.hu
Opolanin Tadeusz Iger zgromadził największy zbiór trojaków w Polsce. O cenną kolekcję monet walczą dziś opolski ratusz i Muzeum Śląska Opolskiego. Choć każda ze stron zaklina się, że na zbiorze niespecjalnie jej zależy.

Historia zaczyna się wiosną 2010 roku. Wówczas w siedzibie muzeum zjawia się trzech elegancko ubranych panów. Kolekcjonerzy przynoszą oświadczenie Tadeusza Igera, opolskiego numizmatyka. Przyjęli je ustnie, a potem spisali u notariusza. Iger - właściciel unikalnej kolekcji monet - postanowił przekazać ją muzeum.

- Byliśmy zaskoczeni, ale i bardzo ucieszeni, ta kolekcja jest cenna i bardzo znana wśród kolekcjonerów w całej Polsce, na pewno byłaby ważną częścią naszych zbiorów - opowiada Urszula Zajączkowska, dyrektor MŚO.

Iger, emerytowany dentysta, zgromadził bowiem największą kolekcję trojaków w Polsce. Trojaki to monety o wartości 3 groszy, wprowadzone do obiegu przez króla Zygmunta Starego w XVI wieku, a używane w polskim systemie monetarnym aż do czasów porozbiorowych. Właściwie to używamy ich do dziś, tyle że w języku polskim. Ciągle używamy zwrotu, że ktoś gdzieś "wtrąca swoje trzy grosze".

Skarb należy do miasta

Kolekcjoner zaczął gromadzić trojaki w 1970 r. I przez lata w środowisku kolekcjonerów wyrobił sobie niesłychaną markę. Ponoć - jak mówią nam dziś jego koledzy - potrafił z trzech metrów na pierwszy rzut oka odróżnić trojakowy falsyfikat od oryginału.

Budowaniu kolekcji poświęcił się bez reszty, gdy umarł w marcu 2010 r., pozostawił po sobie małe mieszkanie i wielokrotnie więcej wartą kolekcję. Bliskiej rodziny nie miał.

Jego koledzy szacują, że monety - zdeponowane w jednym z banków - są warte co najmniej milion złotych. Piszemy co najmniej, bo wartości zbiorów nikt jeszcze nie oszacował. Wiadomo na przykład, że jedna z monet jest warta 100 tysięcy złotych.

Ale muzeum nie dlatego zdecydowało się zrealizować testament.
- Chcieliśmy utworzyć specjalną salę pana Tadeusza Igera, pokazać nie tylko kolekcję, ale także jego pasję - mówi Urszula Zajączkowska. - Myślałam, że skoro mamy testament, to sprawa jest jednoznaczna i prędzej czy później monety trafią do nas. Życie pokazało, że bardzo się pomyliłam...

Muzeum nie śpieszyło się z formalnościami, a gdy już je rozpoczęło w 2011 roku, wybuchła bomba. Okazało się, że właścicielem skarbu jest Urząd Miasta Opola, który... w muzeum zaczął szukać kogoś, kto potrafi wycenić kolekcję.

- Oniemiałam - przyznaje Urszula Zajączkowska. - Na początku myślałam, że to jakaś pomyłka.
Ratusz odziedziczył skarb z mocy tzw. dziedziczenia ustawowego. Takie przepisy stosuje się, gdy zmarły nie pozostawia po sobie żadnej rodziny. Sąd ani urząd nie wiedzieli o testamencie, który spadkobiercą uczynił muzeum.

Dlatego prawnik muzeum wniósł do sądu sprawę o tzw. wzruszenie decyzji. Myślano, że nieporozumienie uda się szybko wyjaśnić, być może już w grudniu ubiegłego roku.
- Przecież Opole nie ma gdzie pokazać tych monet - oceniała wówczas Urszula Zajączkowska.
Tymczasem na jednej rozprawie się nie skończyło. Kolejna już w lutym i wygląda na to, że proces szybko się nie skończy.

- Ratusz próbuje w sądzie podważyć testament, na mocy którego kolekcja ma trafić do muzeum - słyszymy nieoficjalnie od prawnika, który dobrze zna spór pomiędzy miastem a muzeum. - Trudno w tym wszystkim zrozumieć, po co. Przecież obie te instytucje są publiczne, a miastu monety do niczego nie są potrzebne.

Ratusz ma żal i asa w rękawie

Nie tylko w muzeum zachodzą w głowę, po co miastu kolekcja Igera. Wśród opolskich kolekcjonerów zdążyło już powstać kilka spiskowych teorii, z których najłagodniejsza to ta, że miasto chce przejąć monety i część sprzedać, aby załatać dziurę w budżecie.

- Bzdura! Czy nikt już nie pamięta, że prezydent zawsze jest przychylny muzeum, a kilka lat temu przekazał muzealnikom kamienicę w centrum? - denerwuje się Danuta Juszczak-Puppel, naczelnik wydziału administracyjno-gospodarczego UM. - My nigdy tych monet nie chcieliśmy. Staliśmy się właścicielami niejako przypadkiem i dla nas to też było wielkie zaskoczenie. Tyle że jeszcze bardziej zaskoczył nas pozew muzeum, to on skomplikował całą sprawę. Proszę wyraźnie napisać: zostaliśmy pozwani!

Naczelnik przyznaje, że urząd po raz pierwszy ma do czynienia z tak cennym, ale i nietypowym spadkiem. Takim, którego przechowywanie w skarbcu bankowym trzeba opłacać, a jednocześnie nic z nim nie można zrobić.

- Gdy dowiedzieliśmy się o śmierci pana Igera, zaczęliśmy od wyprostowywania wszystkich spraw formalnych i spłacenia długów za mieszkanie kolekcjonera - opowiada Danuta Juszczak-Puppel. - Nie były to łatwe sprawy, ale wiele już udało się załatwić. Np. oddłużone i uprzątnięte mieszkanie przekazaliśmy pani, która opiekowała się panem Igerem i której zostało ono zapisane w spadku.
Bo jak się okazuje, kolekcjoner zostawił testament, ale w nim napisał tylko o mieszkaniu. O tworzonej przez lata kolekcji nie było ani słowa.

- Dokument posiadany przez muzeum to oświadczenie spisane po śmierci pana Igera, a nie żaden testament - przekonuje Danuta Juszczak-Puppel. - Nie mówię o tym, żeby kogoś zdyskredytować, ale po to, aby opolanie, którzy nas oceniają i piszą na forach, znali fakty. Nie ukrywam, że mamy żal do kolekcjonerów, którzy sugerują jakieś drugie dno. A to oni strasznie zamieszali, bo z oświadczeniem pana Igera poszli do muzeum, a nie do nas. I to był błąd, od którego wszystko się zaczęło.

Od urzędników ratusza trudno dziś wydobyć deklarację, że przekażą bezpłatnie kolekcję do muzeum, a to mogłoby uciąć spekulacje, a może i spowodować wycofanie pozwu przez muzeum. Problem w tym, że ratusz, prowadząc sprawy spadkowe Igera, poniósł już spore koszty (o szczegółach na razie jednak nie mówi), bez odpowiedzi pozostaje też pytanie, kto poniesie koszty sprawy sądowej. Obie instytucje dziś są niespecjalnie chętne do polubownego załatwienia sprawy.
- Poczekajmy do rozstrzygnięcia w sądzie, podczas procesu mogą wyjść na jaw nowe fakty i niech sędziowie je ocenią - mówi tajemniczo Juszczak -Puppel.

A może jest jednak rodzina?

Jakby tego zamieszania było mało, do warszawskiego stowarzyszenia Dzieci Holocaustu - które kilka lat temu namówiło Tadeusza Igera do opowieści na temat jego losów podczas Holocaustu - jakiś czas temu zgłosił się Australijczyk Toni Platus.

Napisał w mailu tak: "dzisiaj rano mój kuzyn z USA przysłał mi fotografię, którą znalazł w albumie matki Tadeusza Igera datowanym na 1964 rok. Tadeusza Igera nazwisko znalazłem w Waszej publikacji (chodzi o wspomnienia Igera, które wydało stowarzyszenie - red.), w której są wspomnieni jego dziadkowie, Chaja i Natan Iger - tak się także nazywali babcia i dziadek mojej babci. Myślę, że Tadeusz Iger jest kuzynem mojej prababki".

Toni Platus chciał się koniecznie skontaktować z Igerem, wiedział jednak, że ten mówi tylko po polsku. Do spotkania obu panów nigdy nie doszło. Nie wiadomo jednak, czy Platus też nie zechce zainteresować się tym, co kolekcjoner pozostawił po sobie w Opolu.

- Wiemy dobrze o tej osobie, ale jeśli nawet to, co napisała, jest prawdą, nic już to nie zmienia - przekonuje Krzysztof Borkowski, prezes opolskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. - Dla polskiego prawa spadkowego to zbyt dalekie pokrewieństwo, aby ów pan cokolwiek mógł zdziałać. Zresztą gdyby był zainteresowany kolekcją, pewnie zjawiłby się po śmierci Tadka. Tymczasem nigdy go u nas nie było. Nawet nie zadzwonił.

Krzysztof Borkowski przyznaje, że prawną zawieruchą wokół trojaków bardzo zniesmaczeni są opolscy numizmatycy, a powoli wieść o niej niesie się także po Polsce, bo kolekcjonerzy co jakiś czas pytają, kiedy i gdzie będzie można obejrzeć kolekcję, która już obrosła legendą.

- Tadek zawsze nam powtarzał, że chce, aby trafiła właśnie do muzeum w Opolu. I mam nadzieję, że kiedyś taka sala dla Tadka jednak powstanie - mówi Krzysztof Borkowski.

Tyle że Muzeum Śląska Opolskiego powoli traci ochotę na pozyskanie kolekcji. Dyrektor Urszula Zajączkowska powiedziała nam, że ratusz nie zdaje sobie sprawy, ile będzie kosztować przejęcie kolekcji i jej pokazanie. Trzeba bowiem zlecić ekspercką wycenę, kupić spory sejf, a także zlecić stworzenie nowej ekspozycji.

- W tym roku mamy obcięty budżet, więc już nie wiem, czy się na to zdecydujemy. Może faktycznie lepiej będzie, jak miasto weźmie te monety i przekaże je do swojego Muzeum Polskiej Piosenki? Coraz częściej taka myśl chodzi mi po głowie - mówi Urszula Zajączkowska.

A monety bezpiecznie sobie leżą w sejfie jednego z banków. Rachunki za ich przechowywanie od 2010 roku reguluje opolski ratusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska