Opolskie się zwija. Rozmowa z wojewodą Ryszardem Wilczyńskim

Archiwum
Archiwum
- Źródła większości naszych kłopotów możemy upatrywać w dramatycznym wyludnianiu się Opolszczyzny, biorącym się z wieloletniej emigracji zarobkowej i z faktu, że panie nie chcą mieć dzieci albo chcą mieć tylko jedno - mówi Ryszard Wilczyński.

- Panie wojewodo, jaki jest dziś największy problem Opolszczyzny?
- Tak jak kilka dni temu napisaliście - dramatyczne wyludnianie! Źródła większości naszych kłopotów możemy upatrywać w tym jednym problemie, biorącym się z wieloletniej emigracji zarobkowej i z faktu, że panie nie chcą mieć dzieci albo chcą mieć tylko jedno. Dlaczego brakuje u nas inwestorów? Bo jako region mamy za mały potencjał demograficzny. Na domiar złego ten potencjał zmniejsza się. Inwestorzy robią chłodne analizy i mają wątpliwości, czy robić biznes w regionie, który ludnościowo się zwija. Bo jako populacja Opolan, my systematycznie znikamy. W regionie rodzi się rocznie zaledwie 9 tysięcy dzieci. W 1960 roku rodziło się 25 tysięcy! To szokujące. Mamy jeden z najniższych w świecie wskaźników dzietności - 1,14 dziecka na kobietę.

- Dlaczego Opolanki nie chcą mieć dzieci?
- W większości wysoko rozwiniętych krajów wskaźnik dzietności jest znacznie niższy niż przed laty. Kobiety się emancypują, chcą mieć równe możliwości jak mężczyźni, realizować się życiowo i zawodowo i nie ponosić obciążeń ponad miarę. A dziecko niewątpliwie stanowi obciążenie, szczególnie w karierze zawodowej.

- Jednak kobiety częściej rodzą tam, gdzie państwo je w tym wspiera. I to - wbrew obiegowym opiniom - nie dotyczy wyłącznie rodzin imigrantów, żyjących "z socjalu". W Szwecji kobiety wychowujące małe dzieci mogą pracować na dowolną część etatu, mają wysoką pomoc socjalną. We Francji rodzice mogą się rozliczać z podatku razem z dziećmi. I to działa!
- To udogodnienia fundamentalne, ale na pewno nie stać obecnie budżetu państwa na pomoc materialną w takim wymiarze. Jesteśmy krajem na dorobku, z licznymi zapóźnieniami cywilizacyjnymi, gonimy kraje starej Unii. Zgoda, że trzeba dać rodzinom więcej wsparcia finansowego, ale nie sprowadzałbym problemu tylko do pieniędzy.

- To jak pan chce inaczej motywować kobiety, apelami?
- Interesuje mnie świat wartości, budowanie społecznego klimatu, bo na to mamy wpływ. Jeżeli dla pracodawcy zysk i rentowność są jedynym celem, to nie ułatwi on swojej pracownicy decyzji o macierzyństwie, a ona wie, że miejsce po niej w firmie na trwale zajmie ktoś inny. A jakie są długofalowe skutki wyludnienia się regionu dla tegoż przedsiębiorcy? Opłakane. Po pierwsze - traci rynek, bo jest mniej klientów. Po drugie - będzie miał problem ze znalezieniem dobrych pracowników.

- Kobiety pracujące w Urzędzie Wojewódzkim rodzą bez lęku o pozycję zawodową?
- Jestem o tym przekonany. U nas pracuje 146 pań w wieku do 40 lat. W roku 2011 mieliśmy 17 urlopów macierzyńskich. Rok wcześniej tyle samo. W 2009 roku tych urlopów było jedynie 11. Od trzech lat prowadzimy politykę przyjazną macierzyństwu. Wszyscy moi dyrektorzy wiedzą, że kobieta decydująca się na dziecko ma mieć poczucie pełnego bezpieczeństwa i wsparcie. To jest korzystne dla organizacji, bo pracownikom, którzy muszą zastąpić koleżankę-mamę, stawia się nowe zadania, wychodzą z rutyny i mają ogląd organizacji z innej strony.

- Politechnika Opolska i Uniwersytet Opolski wprowadzają własne becikowe dla młodych matek, dużo wyższe niż ustawowe.
- To są świetne pomysły! Warto zarazić takim podejściem wszystkie wpływowe osoby i instytucje w regionie. Zanim doczekamy się większej pomocy państwa, powinniśmy robić to, na co mamy bezpośredni wpływ. Tu i teraz. Czyli np. zmieniać kulturę organizacyjną w instytucjach i firmach, by decyzja o macierzyństwie spotykała się ze zrozumieniem, pełną akceptacją i wsparciem, a nade wszystko, by organizacja gwarantowała powrót do wypracowanego już statusu w firmie. Na poziomie regionu - tak jak apelowaliście w nto - powinna powstać swoista umowa społeczna w sprawie promocji rodzicielstwa, wsparta przez Kościół.

- Apelowaliśmy o taką umowę, ale myśląc przede wszystkim o konkretnej pomocy dla rodzin. Bo będę się upierał, że samymi apelami, nawet z ambon, nic nie zdziałamy. Musimy mieć więcej żłobków w niskiej cenie, wszelkie możliwe zniżki dla dzieci, preferencje mieszkaniowe...
- Zgoda, temu między innymi służy rządowy program "Maluch". Da on blisko 250 nowych miejsc w żłobkach. Każdy samorząd powinien problem żłobkowy potraktować jako zadanie priorytetowe. Chcę jednak podkreślić znaczenie klimatu społecznego i kultury organizacyjnej. Przedsiębiorców pytajmy o wyniki ekonomiczne oraz, ile kobiet mogło spokojnie pójść na macierzyński i bezpiecznie z niego wrócić. Nie szanuję menedżerów, którzy potrafią wyciskać ludzi jak cytryny, a potem zwalniać. I to jeszcze używając do tego "fachowców" zewnętrznych.

- Sprawa dzietności to fundamentalny, ale nie jedyny powód wyludniania się regionu. Wielkim problemem jest zwijanie się gospodarki. Kształcimy w Opolu ponad 30 tysięcy studentów, ale nie jesteśmy w stanie zaoferować im tyle inteligentnych miejsc pracy.
- Gospodarka się nie zwija, tylko zbyt wolno rośnie, co widać po niskich przyrostach regionalnego PKB. Natomiast w stosunku do absolwentów słowo "wykształconych" często trzeba brać w cudzysłów. Młodzi mają przygotowanie teoretyczne, choć i to nie zawsze, oraz mało twardych, konkretnych umiejętności. Bo cóż znaczy dziś na rynku pracy przysłowiowy dyplom z zarządzania i marketingu...

- Współpraca opolskich uczelni z otoczeniem biznesowym to temat dyżurny, wszyscy się tym zajmują. Pan zna efekty tych relacji?
- Chętnie bym poznał takie pozytywne przykłady, bo spektakularnych efektów tej współpracy niestety nie widać. Często słyszymy, że ta czy inna osoba "zajmuje się" jakimś tematem. To sformułowanie szczególnie mnie irytuje. To wytrych podobnie brzmiący jak "trzeba by to a tamto zrobić". Zajmowanie się czymś nie daje efektów. Tymczasem, jeśli komuś płacimy, to nie dlatego, że "ma się zajmować", ale żeby rozwiązywał problemy i osiągał cele.

- Politycy też się często "zajmują".
- Klasa polityczna jest prostym odwzorowaniem społeczeństwa, nie spodziewajmy się, że ma inne, lepsze własności niż my sami jako zbiorowość.

- Dwie największe opolskie uczelnie, szykując się na wielki niż, dość agresywnie walczą między sobą o studentów.
- Chyba nie uruchomił się tu instynkt samozachowawczy. Za 10 lat będzie o 1/3 mniej potencjalnych studentów, a potem jeszcze gorzej. Moim zdaniem potrzebny jest plan konsolidacji uczelni.

- Chciałby pan połączenia uniwersytetu z politechniką?
- Tak. W sensie funkcjonalnym poprzez ścisłą współpracę i tworzenie wspólnych agend. W przyszłości zapewne możliwe będzie faktyczne połączenie. I to nie tylko tych dwóch uczelni. Po sąsiedzku mamy wielkie środowisko wrocławskie - nadzwyczajną koncentrację bardzo atrakcyjnych uczelni. Po drugiej stronie jest Silesia, aglomeracja, w której żyją 2 miliony ludzi, z mnogością atrakcyjnych możliwości kształcenia. Jeżeli nie potrafimy z tego wyciągać wniosków, to szykujmy się na rzeź kierunków i uczelni, na początku niepublicznych.

- Skoro będzie nas coraz mniej i nie da się tego procesu łatwo zatrzymać, to może powinniśmy namawiać dawnych mieszkańców regionu, by wracali?
- Powinniśmy o to zabiegać. Umówmy się, że Opolszczyzna jest jak rodzina, czyli taka baza, matecznik, z którego wyfruwa się w świat, ale w każdej chwili można wrócić. Dlatego budujemy system zachęt, żeby Opolanie wracali, otwierali tutaj rodzinne firmy. Tylko oni muszą wiedzieć, że będą życzliwie potraktowani w urzędach, że będzie im zaoferowana wszelka pomoc, doradztwo, rozmaite ułatwienia w prowadzeniu biznesu. Na to powinien być położony większy nacisk, bo to cel strategiczny regionu.

- Inwestycja w ludzi to dla wielu samorządowców taka mgławica, którą się nie wygrywa wyborów, tak jak nową drogą czy stadionem.
- Tymczasem inwestycja w kapitał ludzki, a przede wszystkim społeczny, to fundament sukcesu. W 2006 roku GUS przeprowadził tzw. bilans pracy w środowiskach lokalnych. Zbadał, ile osób wyjeżdża z danej gminy w poszukiwaniu pracy i ile dana gmina miejsc pracy tworzy. I ujawnił się paradoks, że część terenów, które bardzo się wyludniają, cechuje dodatni bilans pracy, tj. tworzą tyle miejsc pracy, że pracowników ściągają z sąsiedztwa. Chodzi o powiaty krapkowicki i strzelecki.

- To rdzennie śląskie obszary.
- Tak. Tu zagrał etos, kult pracy i porządku, a także wiedza i kapitał przywiezione z Zachodu. Mimo drenażu mózgów na tym terenie - "wymywania" ludzi, te tereny zaoferowały więcej pracy niż inne. Zobaczmy więc, jak wiele zależy od ludzi. Obchodzimy właśnie 15-lecie programu "Odnowa Wsi", który jest wielką społeczną innowacją i został zbudowany praktycznie bez pieniędzy. U nas program funkcjonuje lepiej niż w innych regionach, bo jego realizacja oparła się na naszym opolskim etosie pracy. Powinniśmy z tego mocniej czerpać. Myśmy się i w Polsce, i w regionie tak skoncentrowali na wydawaniu unijnych pieniędzy, że brakuje nam energii na wydobywanie i czerpanie z własnego potencjału.

- Nie sądzi pan, że województwo czeka walka o przetrwanie? Nie dość, że region się wyludnia, to jeszcze jesteśmy wciśnięci między dwie wielkie aglomeracje.
- Wyludnianie się, które może powstrzymać jedynie zdecydowanie większa ilość urodzeń, przede wszystkim oznacza konieczność dostosowania usług publicznych i infrastruktury do mniejszej liczby ludzi. Dopiero brak stosownej reakcji może spowodować zagrożenie regionalnego bytu. Jesteśmy oczywiście regionem "pomiędzy". W dodatku nie mamy silnego centrum. Dysponuję analizą siły aglomeracyjnej ośrodków Metrox 2010, która mierzy im. nowoczesność gospodarki i rozmach życia. Miary te pokazuję siłę danego ośrodka w stosunku do Warszawy. Według tej metodologii oddziaływanie Opola to zaledwie 1/33 siły Warszawy oraz mniej więcej 1/5 siły Wrocławia czy Silesii. Nadto Opolszczyzna nie skupia central firm - przeciwnie, one się stąd wyprowadzają. Nie jesteśmy pająkiem, który łapie w sieć muchy. I co, mamy siąść i płakać? Jasne, że nie. Musimy się jednak pozbyć złudzeń, że będziemy wielkim graczem. Raczej zachować sprytną postawę - skoro po bokach mamy Wrocław i Silesię, bądźmy jak to cielę, które dwie matki ssie.

- Na razie to nas wysysają.
- A powinniśmy spróbować być regionem komplementarnym w stosunku do Wrocławia i Silesii - zarabiać na sąsiedztwie dużych rynków zbytu. Przyciągać nowych mieszkańców ofertą wysokiej jakości życia i dostępnością komunikacyjną. Pogranicze województwa i Czech już jest zasiedlane przez imigrantów z Górnego Śląska. Takie sąsiedztwo to szansa na rozwój rozmaitych usług, choćby medycznych - wielki temat do zagospodarowania. Przykładowo tworzymy w północno-zachodniej części województwa Stobrawską Strefę Rekreacji i Rehabilitacji. Liderem tej koncepcji jest powiat namysłowski. Ofertą ma być połączenie turystyki i rekreacji ruchowej w przepięknej przyrodzie parku krajobrazowego z usługami rehabilitacyjnymi i sanatoryjnymi świadczonymi w Pokoju.

- To wszystko piękne, ale i niepokojące. Obawiam się, że łatwiej nam będzie uczynić z regionu taki przyjazny dom pogodnej starości, po którym emeryci z Wrocławia i Katowic będą spacerować z kijkami, niż zatrzymać tu najbardziej dynamiczną młodzież...
- Starzenie się społeczeństwa i tak nas nie ominie, i oby to była rzeczywiście pogodna starość. Wyjazdów dynamicznej młodzieży nie udało się powstrzymać nawet w wielu niemieckich landach, nie tylko wschodnich. Niemcy są krajem po wielokroć bogatszym, a przeżywają podobne problemy. Ale potrafią je rozwiązywać, bo zdali sobie sprawę, że nie da się klasycznymi metodami pobudzania wzrostu rozwiązać problemów demograficznych.

- To co robią?
- Stosują tzw. rozwój wsteczny, czyli kontrolowane zwijanie się niektórych obszarów. Szczególnie wiejskich.

- Rozwój wsteczny, kontrolowane zwijanie... Błagam, panie wojewodo... Już widzę te złośliwe komentarze, nie tylko na forach...
- Przywołuję oficjalne terminy polityki stosowanej przez rząd federalny i landy niemieckie. Tymczasem chodzi o oczywistą sprawę - dostosowywania charakteru usług, budownictwa, wykorzystywania przestrzeni i infrastruktury do kurczącej się ludności. Niemieccy eksperci są zgodni, podstawą opanowania problemu jest przyjęcie oczywistej prawdy, że ludzi jest i będzie coraz mniej i nie ma, w wielu miejscach, żadnych możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Byłem na 30-leciu włodarzowania burmistrza Korfantowa pana Zdzisława Martyny. Kiedy rozpoczynał rządzić, gmina liczyła 12,5 tysiąca mieszkańców. Dziś ma nieco ponad 9 tysięcy. To jest realne wyzwanie dla tego i innych samorządów. Jednym z działań adekwatnych do sytuacji jest konsolidowanie się miejscowości i tworzenie w nich centrów silnych usługami. Gminy z kurczącą się liczbą mieszkańców nie powinny zezwalać na budowę domów na peryferiach i w polu. Rozpraszanie zabudowy generuje gigantyczne koszty budowy sieci mediów i dróg oraz ich późniejszego utrzymania. Karetka tam musi dojechać, trzeba odśnieżać, dowozić dzieci itp. - to kolejne koszty. To oczywiście tylko jeden z przykładów właściwego reagowania.

- Innym, bolesnym dla lokalnych społeczności, faktem jest likwidacja szkół...
- W ostatnich 20 latach zlikwidowano, głównie na opolskich wsiach, około 300 szkół i ponad 30 przedszkoli. Nasze wsie wyludniają się od wielu lat. Trzeba ten proces rozpoznać i poprzez właściwą politykę panować nad nim, aby poszczególne miejscowości, całe obszary, nie upadały w sposób niekontrolowany.

- Pan mówi ciekawe rzeczy, ale mimo wszystko trochę rozczarowujące. Mamy się zwijać w kontrolowany sposób, tymczasem propaganda regionu jest inna. Czy te uśmiechnięte młode buzie na plakatach to zaklinanie rzeczywistości?
- Nie chodzi o propagandę. Obiektywnie Opolszczyzna oferuje wysoką jakość życia, również na wsi, i spore możliwości kształcenia. Nie ma w tym fałszu. Niedobór miejsc pracy - bo to gasi uśmiech, trzeba uzupełniać, stawiając na gospodarkę zwiększającą przychody regionu. Eksportującą dobra poza region bądź zasysającą klientów spoza regionu. Trzeba stawiać na innowacje społeczne i gospodarcze. Takie myślenie dostrzegam w Regionalnym Programie Operacyjnym realizowanym przez samorząd województwa. Zapewne trzeba to jeszcze wyostrzyć.

- Nie martwi pana, że nasz region, którego nie spaja już lęk przed likwidacją, ma problem ze stworzeniem autentycznej wspólnoty? Nawet sprawa upamiętnienia ofiar Tragedii Górnośląskiej odgrzebała stare, bo etniczne podziały...
- Polityka czasem zabija zdrowy rozsądek. Uważam za wielki obciach, że nie potrafimy potępić mordowania śląskich cywilów przez Armię Czerwoną. Że na tym tle niektórzy próbują piec polityczną pieczeń i dzielić ludzi. Nas nie stać na taki obciach. Przeciwnie, powinniśmy podkreślać to, co nas, Opolan, łączy. A są to wartości uniwersalne, takie jak rodzina czy etos pracy. Podziały na tle etnicznym są absurdem, także dlatego, że różnice kulturowe, o których tyle w regionie mówimy, nie są tak wielkie, jak w większości krajów Unii, które mają np. społeczności muzułmanów. My na Opolszczyźnie mówimy tym samym językiem, chodzimy do tego samego Kościoła, poza nielicznymi ewangelikami, których bardzo lubimy. Jako społeczność regionalna musimy być otwarci, bo to przynosi same korzyści. Otwartość pozwala budować relacje, a z nich wynikają konkretne dobra, np. inwestycje. Otwartość pozwala na transfer idei - za tym idą innowacje.

- Czasem brakuje nam tego otwarcia nie tylko na zewnątrz. Myślę o działalności społecznej, publicznej, o dobroczynności na co dzień i dla sąsiadów, a nie tylko od święta, "na orkiestrę"...
- To wielkie wyzwanie. Na naszych oczach bankrutuje model kapitalizmu, który przekształcił człowieka wyłącznie w konsumenta. To model społecznie jałowy, bo nie buduje dobra zbiorowości. Alternatywą jest społeczeństwo obywatelskie. Każdy z nas musi znaleźć w życiu czas na to, żeby kontaktować się z ludźmi poza pracą, np. działając dla lokalnej społeczności, zamiast odgradzać się od niej wysokim murem. Niestety, w Polsce dominuje myślenie grajdołowe - egzekwowanie swego kosztem publicznego, co nawet widać w architekturze. Budujemy jak kto chce, nie oglądając się na sąsiedztwo. Pełna kakofonia, w dodatku grodzimy się na potęgę, czego symbolem są strzeżone osiedla ze szlabanami. Tymczasem największą wartością są nasze relacje z ludźmi, kooperacja, budowanie zaufania. W ten sposób podnosi się jakość życia, poprawia klimat społeczny. Są badania policji, w których 80 proc. ludzi jeszcze w roku 2001 mówiło, że Polska nie jest krajem, w którym żyje się bezpiecznie, choć aż 70 procent jednocześnie twierdziło, że ich miejsce zamieszkania jest bezpieczne i spokojne. Proszę zauważyć, jakie rozejście się percepcji lokalności z uogólnieniem.

- Natura mediów elektronicznych... Włączamy telewizję - gwałty i morderstwa. A nasza wieś spokojna...
- Właśnie. Czyli widać, jak mocną aurę potrafią zbudować media. Dlaczego o tym mówię? Bo powinniśmy mieć świadomość, że sami możemy na Opolszczyźnie tworzyć wartości niematerialne, które stają się dźwignią wzrostu wartości materialnych. Wspierające traktowanie kobiet, by chciały rodzić dzieci, większa kooperacja w ramach społeczności lokalnych i z regionalnym otoczeniem, otwarcie na różnorodność kulturową, owe bezpieczeństwo przekładają się na klimat społeczny i decyzje, gdzie chce się zamieszkać.

- Może z tym akurat nie jest u nas tak źle, skoro według badań prof. Czapińskiego jesteśmy jedną z bardziej szczęśliwych społeczności regionalnych?
- Otóż to, szczęścia się nie kupuje, trzeba je wypracować z najbliższymi, z sąsiadami, w łonie lokalnej wspólnoty. Ostatnio odbyłem rozmowę z człowiekiem na stanowisku, który przyjechał na Opolszczyznę z innego regionu. Jego zastępca, na emeryturę zamierzał wrócić w rodzinne strony, pod Łódź, i tam wybudować dom. Mój rozmówca powiedział mu: "człowieku, ty się puknij w głowę! Rozejrzyj się, jakie problemy są tam, a jakie tu. Jaki jest klimat społeczny i bezpieczeństwo pod Łodzią, a jaki na Śląsku Opolskim". I co zrobił jego zastępca? Osiedlił się tuż pod Opolem...

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska