Policjant stał się przestępcą. Skazany za niewinność

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Krzysztof S.: – Skazali mnie za coś, czego nie zrobiłem.
Krzysztof S.: – Skazali mnie za coś, czego nie zrobiłem. Jarosław Staśkiewicz
Gdyby Krzysztof S. przyszedł do swojego garażu 10 minut wcześniej albo 10 minut później, nadal byłby zakonspirowanym tajniakiem opolskiej policji. Ale trafił w zły czas, teraz jest przestępcą.

Mężczyzna uchyla tylko drzwi, zaskoczony że ktoś może się jeszcze interesować sprawą sprzed czterech lat. - Był proces, zapadł wyrok i Krzysztof S. jest winny, to o czym tutaj gadać? A żony nie ma, to nie będę mówił - ucina 64-letni Zygmunt B.

Ale nie zamyka drzwi.
- Wiem, że tego policjanta skazali, ale ja wcale nie chciałem, żeby wyrzucili go ze służby - dodaje po chwili. - Od tego pobicia jestem inwalidą, po prostu wrakiem, nawet z domu nie wychodzę. Chciałem, żeby przyszedł i przeprosił. Tyle… A on tego nie zrobił…

Do mundurowych ma straszny uraz.
- Dwaj moi bracia ucierpieli przez mundurowych za komuny. Wiadomo, wtedy to oni byli bezkarni, nie było sprawiedliwości… Teraz jest - podkreśla.

- Pogotowie przyjeżdża do mnie kilka razy w tygodniu, bo jestem wrakiem, inwalidą - powtarza Zygmunt B. - A takie przypominanie tamtej sprawy to tylko mnie maltretuje - dodaje. Roztrzęsioną ręką zamyka drzwi…

Próby kontaktu z żoną Zygmunta B. kończą się niepowodzeniem. Rodzina nie chce rozmawiać.

Cztery lata temu

Krzysztof S. mówi, że ma pecha.
- 13 listopada znalazłem się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie - zaczyna opowiadać 37-letni były policjant. - Pod tymi garażami…

Drga mu żuchwa:
- Jestem człowiekiem z wyrokiem, ale ja Zygmunta B. nie pobiłem… Krzysztof S. był policjantem przez 17 lat, ale w opolskiej komendzie wojewódzkiej nikt go nie kojarzy. Tak był zakonspirowany ze względu na sprawy, którymi się zajmował.

Jego koledzy policjanci, kiedyś z jednego zespołu, mówią, że w ostatnich miesiącach schudł piętnaście kilogramów, zaczął palić. Koledzy to funkcjonariusze niejawni, tajniacy, żaden z czwórki nie może się przedstawić.

- Pamiętam, że zaraz następnego dnia po tym wydarzeniu pod garażami opowiadał nam o nim - mówi najstarszy z czwórki tajniaków, od dwudziestu lat w służbie. - Krzysiek miał wtedy 33 lata, wysportowany, zaprawiony w walce wręcz, a poszkodowany, to przecież 60-letni dziadek i do tego był pijany. Rzucać się na kogoś takiego, to tak, jakby bić dziecko. Dlaczego nikt tego nie chce zrozumieć, że jak ktoś zna techniki obezwładniania, to nie musi sięgać po kamień. A Krzyśka znam od początku, był zawsze najbardziej z nas opanowany.

W ponury listopadowy wieczór 2007 roku garaże przy ul. Starobrzeskiej w Brzegu spowijała ciemność, tylko w oddali nikła smuga światła.

- Śpieszyłem się wtedy, bo żona na mnie czekała z dwumiesięcznym dzieckiem w domu - opowiada Krzysztof S. - Miałem wyprowadzić samochód żony z garażu, zaparkować swój, bo następnego dnia chciała jechać z dzieckiem do lekarza.

Zamykał garaż, gdy zobaczył, że o jego otwarty samochód z włączonym silnikiem opiera się jakiś mężczyzna.
- Był pijany, chwiał się na nogach i bez sensu coś bełkotał. - Podszedłem bliżej, to chciał mnie kopnąć i przeklinał. Pytałem, o co ci człowieku chodzi? A on mnie z kimś najwyraźniej mylił, bo krzyczał do mnie. Bełkotał, że w moim aucie ktoś siedzi…

Już z bliska, przy świetle reflektorów auta zobaczył, że nieznajomy ma pokrwawioną twarz.
- Nie pozwalał mi wsiąść do auta.

Kopnął go, stracił równowagę i mężczyzna upadł, uderzając głową o beton. Wtedy właśnie pojawiła się żona Zygmunta B.
- Podeszła do leżącego i zaczęła się wydzierać do mnie, że zabiłem jej męża - opowiada były policjant.
Zobaczył, że mężczyzna mocno krwawi, więc ułożył mu głowę na kurtce i obrócił tak, żeby się nie zakrztusił krwią. Potem żona Zygmunta B. poprosiła, żeby wystukał numer na komórce do jej zięcia, który podyktowała. Podał jej swój telefon. Powiedziała: "Damian, zabili Zygmunta".

Biegły wyklucza rękę

Wezwał pogotowie i policję. Na miejscu pojawili się kryminalni.
Zanim odjechał z nimi na komendę, wszedł do garażu, żeby obetrzeć umazane krwią ręce. Właśnie ten moment okaże się później zgubny dla Krzysztofa S. Na komendzie po przesłuchaniu zostaje zwolniony.
Zygmunta B. przewieziono do opolskiego WCM, gdzie lekarze stwierdzają stłuczenie krwotoczne obu płatów czołowych oraz złamanie sklepienia czaszki i pourazowy obrzęk mózgu.

Krzysztof S. wyjmuje z teczki plik dokumentów, w tym ustalenia z sądu. - "Obrażenia powstały od urazów narzędziem twardym, tępokrawędzistym, o ograniczonej powierzchni, działającym z dość dużą siłą" - cytuje opinię biegłego medycyny sądowej.

- Przecież gdybym chciał go obezwładnić, to zrobiłbym to jedną ręką, tym bardziej że on ledwo trzymał się na nogach. Nie potrzeba do tego żadnego "narzędzia" - przekonuje Krzysztof S.

Jak wynika z zeznań poszkodowanego Zygmunta B., przed południem 13 listopada pojechał do jednej z podbrzeskich wsi po deski. Popołudnie spędził już w garażu przy Starobrzeskiej. Co było potem, nie pamięta. Wypił sporo.

"W ilości prowadzącej do stężenia z wynikiem 2,1 promila alkoholu we krwi" - Krzysztof S. cytuje akta.
Z kim biesiadował w garażu pan Zygmunt?

- Z jego zeznań w sądzie wynika, że pił sam, ale przecież tam pod garażami zawsze kręcą się pijaczkowie - mówi Krzysztof S. - I przybiegła po niego żona, jakby wiedziała gdzie go szukać.

Córka Zygmunta B. zwierzy się pracownicy brzeskiego "Harlemu", że jej ojca dotkliwie pobito. - Pracuję tam w kuchni, a córka Zygmunta wpadała tam ze swoim towarzystwem, to czasem zajrzała do mnie, żeby pogadać - tłumaczy Grażyna Tomków z Brzegu. - Wtedy powiedziała mi, że ojca przy garażach pobiły jakieś łebki na motorach. Czemu nie powiedziała, że pobił go gość z Brzegu? Dopiero kiedy usłyszałam, że Krzysztof S. jest oskarżony, to powiązałam fakty. Powiedziałam o tym w sądzie, a po wyjściu na korytarz żona Zygmunta rzuciła się na mnie do bicia, tak że ochrona musiała ją ode mnie odrywać.

Gdzie to narzędzie?

Żona Zygmunta B. po raz pierwszy na komisariacie powie, że widziała, jak Krzysztof K. uderzył jej męża ręką w okolicę ramienia. Potem, przed prokuratorem i w sądzie zeznawała, że widziała, jak uderzył ręką jej męża w głowę. Według biegłego, takie urazy głowy, jakich doznał Zygmunt B., nie mogą powstać od ciosu ręką. A sąd apelacyjny uzna, że żona pana Zygmunta była w emocjach, a przesłuchujący ją policjant sugerował jej zeznania.

- Jak to możliwe, że z odległości 24 metrów tak dokładnie mnie widziała, bo od zakrętu dzieliło ją osiem garaży, a każdy ma trzy metry - pyta Krzysztof S. - Nawet przy dobrym wzroku niewiele można było w tych ciemnościach zobaczyć, a jak ktoś ma słabszy wzrok, tak jak ta kobieta, to już nic nie zobaczy.

Podczas procesu Krzysztof S. wystąpił do Instytutu Meteorologii o dokładne dane dotyczące pogody i jaka była widoczność 13 listopada w 2007 roku. Odpowiedź była taka, że zobaczenie czegokolwiek z odległości kilku metrów przez osobę ze słabszym wzrokiem było właściwie niemożliwe.

Sąd Rejonowy w Brzegu uniewinnił Krzysztofa S. Jednak prokurator wniósł o uchylenie wyroku i przekazanie sprawy temu samemu Sądowi Rejonowemu w Brzegu do ponownego rozpatrzenia. - W uzasadnieniu prokurator napisał, iż to, że jego żona nie widziała narzędzia, którym miałem uderzyć Zygmunta B., wcale nie wyklucza, że go tam nie było, a potem to narzędzie ukryłem - relacjonuje Krzysztof S. - I miałem dość czasu, żeby się narzędzia pozbyć, chociażby wtedy, gdy wycierałem w garażu ręce zbroczone krwią…

Mecenas Grzegorz Stasikiewicz, obrońca Krzysztofa S., mówi, że najbardziej niezrozumiałe jest to, że ten sam Sąd Rejonowy w Brzegu, ponownie rozpatrując sprawę, uznał jego klienta za winnego.
- To nieracjonalne i niezrozumiałe, bo ocenie podlegały te same dowody - mówi mecenas. - A ciągła zmiana zeznań strony przeciwnej budzi wątpliwości.

Krzysztof S. został skazany na rok i osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Jego obrońca odwołał się od wyroku brzeskiego sądu, ale Sąd Okręgowy w Opolu utrzymał go w mocy. Po wyroku skazującym dla Krzysztofa S. nie było już miejsca w policji.

- Ludzie, przecież facet, który obezwładnia gołą ręką, nie sięga po cegłę. Widać sędziemu i prokuratorowi zabrakło takiej wyobraźni - mówią policjanci, koledzy Krzysztofa.

- A bywało, że akcje były bardzo trudne, niebezpieczni przestępcy, Krzyśkowi nie puszczały nerwy, więc niby czemu wtedy miałoby być inaczej?! - zastanawiają się dalej policjanci. - Sensu w tym nie widać, dlaczego miał brać coś do ręki i walić tym po głowie pijanego dziadka.

Dziwią się, że tyle w tej sprawie wątpliwości, a sąd wszystkie potraktował na niekorzyść oskarżonego, człowieka o dotąd nieposzlakowanej opinii. - A przede wszystkim stuprocentowego glinę, który nie rzuca służby po piętnastu latach - dodają koledzy.

On sam mówi, że kochał tę robotę. - Kawał życia poświęciłem w obronie prawa, podobnie jak mój tato, dziadek i wujkowie - mówi Krzysztof S.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska