Stara Wieś - najmniejsza wioska na Opolszczyźnie

Redakcja
A w zdziczałych sadach rządzą teraz koty.
A w zdziczałych sadach rządzą teraz koty.
W Starej Wsi jest 11 domów. To najmniejsza wioska na Opolszczyźnie, mimo to zawsze jest tam kolejka do sklepu. Bo ten czynny jest tylko kilka minut, na dodatek jedynie 3 dni w tygodniu.

Rada sołecka ma zresztą większy problem niż brak sklepu we wsi. Od lat próbuje doprosić się o kontener, w którym mogłaby prowadzić swoje obrady. Z powodu jego braku członkowie owej rady organizują sesje… poza granicami kraju. Bo stanowić o wsi przecież trzeba, a ważnych ludzkich spraw nie można roztrząsać pod byle płotem, na polu.

Mała i jeszcze mniejsza

Gdzie jest najmniejsza wieś w regionie? - pytaliśmy w opolskim oddziale Głównego Urzędu Statystycznego. Pracownicy GUS-u wysłali nas do Sławoszowa w gminie Głubczyce. Ich zdaniem ta miejscowość, licząca zaledwie 31 mieszkańców, jest najmniejsza na Opolszczyźnie. Na wszelki wypadek chcieliśmy się jeszcze upewnić w Urzędzie Gminy w Głubczycach. Tam przewertowali dokumenty i powiedzieli, żebyśmy pojechali jeszcze 1,5 km dalej, bo ich zdaniem to nie Sławoszów, ale pobliska Stara Wieś ma najmniej mieszkańców. Zaledwie 25 dusz.

- Ja tu mam wykaz urzędowych nazw miejscowości ministra administracji z 1980 roku, z którego wynika, że Stara Wieś to przysiółek miejscowości Pomorzowiczki. Przysiółek, a nie wieś - upierała się jeszcze przy swoim Małgorzata Kubów z opolskiego oddziału Głównego Urzędu Statystycznego.

Uznaliśmy jednak, że w gminie wiedzą lepiej. Szczególnie że płacą pieniądze na fundusz sołecki Starej Wsi. Ostatnio 5 tysięcy złotych. - Za te pieniądze chcemy zrobić chodnik z kamienia do kapliczki w Pomorzowiczkach. Normalnie drogą jest tam 1,5 kilometra, skrótem 500 metrów. Po kamieniach będzie łatwiej dojść - opowiada sołtys Starej Wsi Jan Kinal, który bardzo się ucieszył, gdy zjawiliśmy się u niego z wizytą. Tu naprawdę rzadko ktoś zagląda. A redaktory to już w ogóle.

Tajemnicza 12

W miejscowości jest 11 domów, ale Franciszek Maziakowski ma tabliczkę z numerem 12. Sam nie wie dlaczego. - Kiedyś miałem dwójkę, bo to drugi budynek w Starej Wsi, ale potem urzędnicy dopisali jedynkę i mieszkam teraz pod dwunastką - opowiada pan Franciszek. Może urzędnicy chcieli w ten sposób "księgowo" powiększyć wieś, tak jak minister Rostowski pomniejszał niedawno polski dług publiczny? Na pewno panu Franciszkowi i jego rodzinie urzędnicy z gminy zrobili niezłego psikusa, bo wszyscy musieli wymieniać dokumenty na nowe z dwunastką.

Do Maziakowskiego zapukał kiedyś mężczyzna i przedstawił się, że jest ze Śląska (we wsi mieszkają tylko krewni przesiedleńców z Kresów). Powiedział, że chciałby tu się wybudować. - Mówiłem mu, że to okolica, gdzie diabeł mówi dobranoc. A on mi na to, że on właśnie w takim miejscu chciałby mieszkać - opowiada pan Franciszek.

Gospodarz sprzedał Ślązakowi trochę ziemi. Ten drugi lada chwila będzie tu stawiał dom. - Ci ze Śląska cały czas przyjeżdżają i pytają o grunty. Pewnie im tam ciasno, a tu cisza i spokój - mówi pan Franciszek.

W pobliskim Sławoszowie, który wg GUS-u jest najmniejszą opolską wsią, już stoją nowe domy zbudowane przez osadników ze Śląska. - Piękne widoki z domu, błoga cisza. Tu można odpocząć - zachwala te okolice Ryszard Tromsa, sołtys Sławoszowa.

Jak ktoś chciałby kręcić film o miejscu, gdzie kończy się świat, to spóźnił się jednak o jakieś 20 lat. Mógłby tu przyjechać wtedy, gdy pogranicznicy pilnowali południowych rubieży kraju. Żołnierze z Wojsk Ochrony Pogranicza spacerowali wówczas bardzo często za domem Jana Kinala. - Oni w tych śniegach po pas brodzili, patrolując tę granicę. Z kolei w pozostałe pory roku non stop orali pole. Nie dlatego jednak, żeby coś tu sadzić, tylko żeby było widać ślady tych, którzy z jakichś powodów chcieliby przejść przez zieloną granicę - opowiada pan Jan.

Spotkamy się

Zza zakrętu wyłaniają się pojedyncze domostwa.

Ta droga do kapliczki (tam mieszkańcy chodzą na msze), o której mówił sołtys, to jedyna inwestycja w miejscowości, na którą znalazły się pieniądze. A są i inne przedsięwzięcia w planach, oj są. I pewnie zdziwi się ten, kto pomyśli: "czego to może chcieć wioska, w której mieszka mniej ludzi niż w statystycznej opolskiej kamienicy?". Na liście potrzeb jest na przykład kontener socjalny dla lokalnego samorządu. Ten samorząd to rada sołecka, licząca poza sołtysem jeszcze dwie osoby. - Nie mamy wiejskiej świetlicy, to przydałby nam się taki kontener na zebrania. Prosimy już od jakiegoś czasu władze gminy, ale chyba jeszcze będziemy musieli na niego poczekać - mówi Adam Czajkowski, członek rady sołeckiej.

Z powodu braku siedziby zebrania odbywają się na niewielkiej łące w centrum wsi. - Gdy jest ładna pogoda, to można posiedzieć na trawniku. Choć lepiej pod dachem - uśmiecha się sołtys.

Jak jest potrzeba obradować pod dachem, bo pada albo niemiłosiernie świeci słońce, albo tematy są ważkie i wymagające dyskrecji - to rada sołecka wybiera się na swoje sesje za granicę. Konkretnie do czeskiej miejscowości Osoblaha. Samochodem to parę minut jazdy. Spacerem też parę minut, bo na skróty. Na salę obrad samorządowcy ze Starej Wsi wybierają jedną z klimatycznych czeskich knajpek, których po czeskiej stronie jest pięć. Tam przy kufelku orzeźwiającego piwka sołtys i członkowie rady rachują na przykład, ile w wiosce jest świń, i zastanawiają się, czy wystarczy ich dla rzeźnika. - Najlepiej by było je zebrać od większej liczby gospodarzy, żeby chłop na darmo drogi nie robił. Szczególnie że przyjeżdża po świnie aż spod Częstochowy - mówi sołtys. Trudne to nie jest, bo w Starej Wsi mieszka 6 rolników, więc skrzyknąć wszystkich da się w parę minut.

Przydałaby się jeszcze nowa droga, choć mieszkańcy mówią, że i tak nie jest źle, bo w latach 70. położono te betonowe płyty. - Kiedy ich jeszcze nie było, przy większych opadach deszczu nie dało się ani zjechać do wsi, ani wyjechać z niej. A teraz jest dobrze, choć nie wyglądają one zbyt ładnie. No, może kiedyś je wymienią na asfalt - sołtys wsi nie mówi tego jednak z przekonaniem, a raczej tak, jakby dyskutował o możliwości wybudowania metra w Opolu.

Czechy to jest jednak

A w zdziczałych sadach rządzą teraz koty.

Dziś mieszkańcy nie tylko często chodzą do Czech, ale i z podziwem patrzą na to, jak nasi sąsiedzi potrafią ułatwiać sobie życie, zamiast je utrudniać. Bo jak się żyje na granicy, to się zawsze przygląda sąsiadom.

- U nas likwiduje się kolejne połączenia kolejowe, a tam linie wciąż są utrzymywane - opowiada o swoich spostrzeżeniach sołtys. Kiedy to mówi, ciszę przerywa sygnał odjeżdżającego pociągu, który dobrze widać z podwórka pana Kinala. To wąskotorówka z Osoblahy rusza w kierunku Krnova. - Według odjazdów tych pociągów można nastawiać zegarki - uśmiechają się mieszkańcy Starej Wsi. Miejscowi zachodzą w głowę, jak to jest, że u nas nie opłaca się utrzymywać lokalnych linii, a w Czechach na odwrót - nie tylko się ich nie zamyka, ale jeszcze próbuje wykorzystać jako atrakcje turystyczne. Szosa ze Starej Wsi do Osoblahy też jest dowodem na to, że Czesi mają lepsze pomysły na to, jak zadbać o swoją małą ojczyznę. Nierówna i dziurawa droga zamienia się w elegancki asfaltowy dywanik w miejscu, gdzie stoi stary barak pograniczników.

- U nas mieszka tysiąc osób, mimo to mamy nie tylko stację kolejową, ale i basen. Życie w małej miejscowości nie musi być nudne i uciążliwe - mówi Jitka, Czeszka, którą spotykamy na niewielkim ryneczku Osoblahy.

A w Starej Wsi? Tu życie bywa uciążliwe, szczególnie że państwo jakby coraz bardziej się oddala od obywateli. Sołtys Kinal wylicza, że jeszcze kiedyś na pocztę trzeba było iść 3 kilometry, konkretnie do Ściborzyc Małych. - Potem zlikwidowano tam oddział i do najbliższego, w Lisięcicach, mieliśmy 8 kilometrów. Potem i tam zamknięto pocztę i teraz musimy jeździć do Głubczyc, chcąc nadać list. To jakieś 10 kilometrów - wylicza Jan Kinal.

Sklep na kółkach

W Starej Wsi jest za to sklep, a precyzyjnie mówiąc - bywa tam sklep. Przyjeżdża na czterech kółkach, zawsze we wtorki, czwartki i soboty. Dokładnie o 6.30 ustawia się kolejka, by kupić świeże pieczywo, mleko, jaja. Kto zaśpi, ten nie je śniadania albo musi jechać kilka kilometrów do którejś z większych wiosek.

Demografia to dziś w Polsce słowo odmieniane przez wiele przypadków. Opolszczyzna w tych statystykach pt. "ile się urodziło, ile zmarło, ile wyjechało" wypada fatalnie. Jeszcze niedawno mieszkało u nas ponad milion ludzi, teraz około 935 tysięcy, a za 40 lat ma nas być mniej niż 800 tysięcy. Stara Wieś, porównując się z całą Opolszczyzną, nie ma się czego wstydzić. Co prawda ostatnie dziecko urodziło się tu 11 lat temu, ale dobre perspektywy kreślą owi osadnicy ze Śląska. - Jakby mogli, toby tu wszystko wykupili. Bo małe jest piękne - mówi Maziakowski spod dwunastki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska