Ewelina martwi się o swoje dzieci

Ewa Kosowska-Korniak
Grudzień 2011, Ewelina z  synkiem Kubą dzień przed drugą operacją.
Grudzień 2011, Ewelina z synkiem Kubą dzień przed drugą operacją.
Do hospicjum przyjechała prosto z neurochirurgii. Ma 22 lata i nie wiadomo, ile jeszcze przed sobą.

Ma 22 lata, a wygląda jak dziecko. "Poleżysz w hospicjum, wzmocnisz się i wrócisz do nas" - powtarza jej w kółko mąż Miłosz, choć sam w to nie wierzy.

W mieszkaniu wszędzie wiszą zdjęcia Eweliny. Mały Jakub (2,5 roku) cały czas na nie pokazuje i woła "mama", bardzo tęskni za mamą, która od grudnia ubiegłego roku praktycznie non stop jest w szpitalach. Młodszy Filip (1,5 roku) znosi to rozstanie łagodniej, nie ma pełnej świadomości, co się dzieje - całego jego życie jest nierozerwalnie związane z chorobą mamy. Nawet termin przyjścia na świat. Ewelina zachorowała podczas ciąży, latem 2010 roku.

- Wracaliśmy z wakacji naszego życia - opowiada Miłosz Kaczanowski, mąż Eweliny. - Żona ogromnie się cieszyła, bo nigdy nie była za granicą. Zabrałem ją m.in. do Niemiec i Holandii, widziała nawet ocean. Już w podróży zaczął się koszmarny ból głowy. Gdy wróciliśmy do Opola, była wręcz nieprzytomna z bólu. Zawiozłem ją do szpitala, a gdy nazajutrz wpadłem z Kubusiem w odwiedziny, przeżyłem szok. Trafiłem na akcję ratunkową mojej żony, doszło do zatrzymania pracy serca.

To było 5 września 2010 roku. Lekarze cudem uratowali Ewelinę, trafiła od razu na blok operacyjny, tam przeszła pierwszą operację mózgu. Diagnoza - glejak, złośliwy rak mózgu.

- Doktor Waldemar Kołodziej z opolskiej neurochirurgii uratował życie mojej żonie i Filipowi. Podarował nam ostatnie półtora roku - dodaje mąż Eweliny.
Leczenie onkologiczne można było rozpocząć dopiero po porodzie, czyli po 8 listopada. Lekarze skrócili czas ciąży maksymalnie, jak się dało bez uszczerbku dla dziecka. Filip przyszedł na świat w siódmym miesiącu, przez cesarskie cięcie. Jest zdrowym dzieckiem, prawidłowo się rozwija. Natomiast Ewelina od tamtej pory się leczy. Chemioterapia, radioterapia, wszystko zniosła dzielnie.

- Myśleliśmy, że wygrała z chorobą, wszystkie wyniki miała dobre. W listopadzie ubiegłego roku miała wykonany rezonans głowy, który utwierdził nas w tym przekonaniu. Wszystko dobrze, nie ma komórek nowotworowych. A miesiąc później, gdy wróciły bóle głowy, ten sam rezonans pokazał dużego guza na potylicy. Tak agresywnie się rozwinął w tak krótkim czasie.

Tuż przed Bożym Narodzeniem Ewelina przeszła drugą operację mózgu, ale poczucie, że znów jest dobrze, miała tylko przez dwa tygodnie. Nagle pojawiło się wodogłowie i konieczność wykonania kolejnej operacji, tym razem wstawienia zastawki. Od tamtej pory przebywa w szpitalach i czuje się coraz gorzej.

Ewelina jest w hospicjum od poniedziałku. Rozmawiałam z nią w środę, chciała rozmawiać, choć sprawiało jej to wyraźną trudność. Na pytanie, jak można jej pomóc, powiedziała, że chce tylko jednego, aby ktoś pomógł jej dzieciom. Chce, by miały dobrą opiekę i były pod kontrolą lekarzy, żeby nie zachorowały tak jak ona. Bardzo za nimi tęskni i martwi się, że brak im kobiecej ręki. Opiekuje się nimi tylko mąż, na przemian ze swoim bratem.

W czwartek nie udało nam się już porozmawiać, nie dało się nawiązać logicznego kontaktu. Powtarzała coś o cukierkach, z zawodu jest cukiernikiem.

Za Ewelinę mówi Miłosz, jej mąż.

- Pobraliśmy się młodo, zaręczyliśmy się już w szkole, chodziliśmy razem do Technikum Gastronomicznego w Opolu, ja uczyłem się na kucharza, ona na cukiernika. Ślub był zaplanowany na październik 2009 roku, ale gdy okazało się, że Ewelina jest w ciąży, przyspieszyliśmy na kwiecień. A we wrześniu urodził się Jakub - opowiada Miłosz. - Zamieszkaliśmy w Opolu, w wynajmowanym mieszkaniu.

Ewelina pochodzi z Osowca, Miłosz przez 16 lat mieszkał w Opolu, później przeprowadził się z rodzicami do Kał pod Jełową. Po ślubie wrócił do Opola, tu pracuje jako kucharz wojskowy. Jednak gdy Ewelina zachorowała, koszty życia i wynajmu mieszkania ich przerosły. Zamieszkali w rodzinnym domu w Kałach, w którym mieszka jego brat. Tylko na jego pomoc może liczyć Miłosz. Jego mama jest schorowana i mieszka w Częstochowie, teściowa pracuje za granicą i niespecjalnie obchodzi ją los córki i wnuków. Żyje swoim życiem.
- Do żłobka synów posłać nie mogę, bo nie jestem z Opola, a poza tym mam nienormowany czas pracy, trudno byłoby mi ich odbierać na czas i odwozić do domu - dodaje Miłosz. - Tam, gdzie mieszkam, nie ma żłobka. Od września chłopcy pójdą do przedszkola, ale póki co mam problem z opieką nad dziećmi, a nie udało mi się znaleźć odpowiedniej opiekunki tam, gdzie mieszkam. Może gdybym znalazł jakieś tanie mieszkanie w Opolu, poukładałbym sobie jakoś to życie z chłopakami. Z mojej pensji nie stać mnie na wynajem.

Osoby, które chciałyby pomóc rodzinie Kaczanowskich, prosimy o kontakt ([email protected]). Ewelinę i jej dzieci można wesprzeć także materialnie: nr konta 66 2130 0004 2001 0564 1105 0001, dopisek "Ewelina Kaczanowska".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska