Rocznica katastrofy w Czarnobylu. Rozmawialiśmy z likwidatorem [video]

Arti
- Radiacja nie ma zapachu, w wodzie jej nie widać, a poza licznikami Geigera nic jej nie wykrywa - opowiada Valerii Lutsyva, który brał udział w likwidowaniu skutków katastrofy w Czarnobylu.

26 lat temu 26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu w reaktorze nr 4 elektrowni jądrowej w Czarnobylu, a tym samym do największej katastrofy jądrowej, jaką widział świat.

Valerii Lutsyva - który kilka dni temu odwiedził Opole - był wówczas dowódcą plutonu w ochronie Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.

- Służbę skończyłem o północy i wróciłem do mieszkania na szóstym piętrze bloku w mieście Prypeć, położonym kilka kilometrów od zakładu - opowiada. - Dziś już wiem, że tuż po godzinie 1.24 doszło do pierwszego wybuchu w reaktorze. Słyszałem go, ale przypominał hałas naszych samolotów, który przekraczały granicę dźwięku, więc się nim nie przejąłem. Ale już chwilę później zadzwonił telefon i w trybie alarmowym wezwano mnie do elektrowni.

Na zdjęciach, które można znaleźć w internecie, widać specjalnie ubrane ekipy likwidatorów, a także roboty, które miały pomóc w usuwaniu skutków awarii. Ale na początku było zupełnie inaczej...

- Nie dostaliśmy żadnych środków ochrony przed promieniowaniem, poza tabletkami jodu. Byłem członkiem wojskowej ochrony, a ta z zasady nie miała bez żadnego zabezpieczenia - relacjonuje Lutsyva.

Więcej o tym jak wyglądała praca likwidatorów, o mieście duchów, a także dlaczego ciała pierwszych ofiar trzeba było pochować w specjalnej mogile w piątkowym magazynie Nowej Trybuny Opolskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska