Jan Suzin. Prezenter z Olimpu

TVP / YouTube
Jan Suzin
Jan Suzin TVP / YouTube
- Niedawno zadzwoniłam do Janka przed jego urodzinami - mówi Krystyna Loska, która przez wiele lat pracowała z Suzinem w studiu prezenterskim. - Składam mu życzenia co roku, ale tym razem nie odbierał telefonu. Zaniepokoiłam się, nie podejrzewając jednak, że jest aż tak źle.

Jan, a właściwie Zenon Suzin był absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, tak jak jego ojciec Leon Suzin.

Razem pracowali nad rekonstrukcją stołecznego kościoła garnizonowego przy Długiej.

Jan był jednym z projektantów MDM-u (Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej). "Pewnego dnia (...) przeczytałem w Expressie - opowiadał po latach - że szukają kandydatów na telewizyjnych spikerów.

Wtedy już szedł program, nadawano go przez trzy godziny we wtorki i piątki (...). Pomyślałem, że zobaczę, jak to wygląda".

Mistrz skrótu

Prawdę mówiąc, wyglądało mało obiecująco, choćby dlatego, że na podobny pomysł wpadło dwa tysiące kandydatów. Z pamięci trzeba było wygłosić jakiś tekst, zaś potem...

Szczupły, przystojny dwudziestopięciolatek z falami blond włosów, wraz z dziewięcioma innymi młodymi zdolnymi zakwalifikował się do ścisłej czołówki. Zwyciężył dzięki odpowiedzi, jakiej udzielił Adamowi Hanuszkiewiczowi, gdy ten zaproponował wypełnienie ewentualnej dziury w programie. W blasku reflektorów, w pełnej charakteryzacji.

- Mam dla państwa dobrą wiadomość - zagaił. - Po przerwie szykujemy rzecz, która na pewno się państwu spodoba. Otóż Telewizja Polska kupiła w Paryżu serię filmów specjalnie dla panów, które będziemy nadawać codziennie w godzinach wieczornych.

Był rok 1955. Do Polski sprowadzano przede wszystkim dzieła kinematografii radzieckiej.
Podczas pierwszego dyżuru prezenterskiego, jesienią tego roku miał szczęście zapowiedzieć projekcję francuskich "Wakacji pana Hulot" z Jacques'em Tati.

Prawdopodobnie nie zrobił tego zbyt wylewnie. Krystyna Loska, która do prezenterskiej elity dołączyła po latach: - Wtedy nie było dużo czasu na zapowiedzi, ale też programy planowano z godziny na godzinę. Mieliśmy do dyspozycji minutę, ewentualnie trochę dłużej. No, troszkę więcej podczas świąt. Był jeszcze inny powód budowania lakonicznych komunikatów. Osobisty. Katarzyna Dowbor: - Uważałam Janka za mistrza skrótu. Kiedyś mnie wyśmiał, że tak pracowicie przygotowuję się do dyżuru. "Co ludzi obchodzi, że się tak wysilasz, młoda. Oni czekają na film, nie na twoje gadanie".

Sam je uprawiał w tzw. czasie międzyantenowym. Podczas gdy telewizyjna widownia znała go jako faceta powściągliwego i poważnego, także w latach 70., gdy czytał dziennik telewizyjny, koledzy...
Krystyna Loska: - Był dowcipny, czasami używał ciętego języka. Miałam okazję się o tym przekonać, kiedy jeździliśmy po kraju z konferansjerką.

Katarzyna Dowbor: - Kiedy zaczęłam pracować w telewizji, miałam dwadzieścia parę lat, więc oni wszyscy, z Jankiem na czele, byli dla mnie guru. Suzin wchodził do pokoju, a ja stawałam na baczność. Mimo że trzymały się go żarty tak "odważne", że jako dziewczynka z dobrego domu czułam, jak pałają mi policzki i pieką uszy.

Jednak najwięcej na temat poczuciu humoru Suzina do powiedzenia ma Tomasz Knapik, jeden z najbardziej charakterystycznych i głębokich głosów, jakimi mówi radio i telewizja. Suzina poznał, bo obaj czytali listy dialogowe.

Oczywiście na żywo; innej opcji wtedy nie było. Wcześniej na parterze Pałacu Kultury. W umówionym czasie w pawilonie F pojawiał się cenzor i niby to nudził się, słuchał jednym uchem, niby przysypiał, ale gdy na holenderskim filmie pojawiała się mapa Polski w przedwojennych granicach, zrywał się i fragment z mapą trzeba było wyciąć. Podobnie reagował na tekst.

Dowcipy, czyli spółkowanie po śledziu

- Już bez świadka panowie lektorzy pojawiali się u siebie, przy Marszałkowskiej, przy placu Konstytucji, a w końcu na Woronicza. Z półgodzinnym wyprzedzeniem, "żeby nikogo nie wprowadzić w nerwowy nastrój". Po czym skracali sobie czas, plotkując i wymieniając dowcipy.

- Janek to kochał - zapewnia pan Tomasz. - "Mam dla ciebie świetny kawał", mówił na dzień dobry, a ja rewanżowałem się tym samym. Znaliśmy go jako gentlemana w każdym calu, w stosunku do pań szczególnie szarmanckiego, ale kiedy rozpoczynał się pojedynek na dowcipy, kobiety rumieniły się i wychodziły z pokoju.

- Niezły kawał wyreżyserowało kiedyś życie. Otóż gdy zbliżała się godzina dyżuru, obaj panowie rozchodzili się do swoich dziupli; jeden - by zapowiadać, drugi - by czytać listy dialogowe i komentarze do filmów oświatowych. A że w dalszym ciągu obowiązywała formuła "na żywca", to, co szło w eter, nie podlegało korekcie. Nie było sposobu, żeby odkręcić bodaj słowo.

Knapik opowiada: - Czytałem program typu "Przyjaciółka", bodaj pod tytułem "Nie tylko dla pań". Przepisy na gotowanie, pieczenie, robienie na drutach. W pewnym momencie język mi się zawinął i powiedziałem: "Talerz po śledziu spółkujemy zimną wodą".

Może bym tego nawet nie zauważył, gdyby zza ściany nie dobiegł mnie śmiech, ryk, kwik. Jasio kwiczał ze szczęścia. "Też żeś, stary, sobie wymyślił" - powiedział, gdy już poinformował telewidzów: "Bardzo państwa przepraszamy, za chwilę dalszy ciąg programu, a teraz posłuchajmy muzyki".

- Inaczej wyglądały relacje między kolegami, inaczej z telewizyjną młodzieżą prezenterską. Krystyna Loska do dzisiaj jest wdzięczna Suzinowi, że przedstawiając ją na antenie, prawdopodobnie przekroczył limit czasowy i emocjonalny, zapewniając publiczność, że będzie miała do czynienia z osobą tyleż miłą i sympatyczną, co inteligentną (próbowała mu potem podziękować, ale zapewnił, że nie ma powodu, bo powiedział to, co myśli).

Dowbor odebrała go nieco inaczej: - Dla mnie był niedostępny, za wysoki, za duży. W pewnym sensie nieosiągalny.

- W jej rozumieniu należał do elity, do Olimpu, rozumianego metaforycznie i dosłownie. W tamtym czasie studio spikerskie znajdowało się na trzecim, najwyższym piętrze. Żeby tam wejść, trzeba było okazać specjalną przepustkę.

- Suzin nie zrobił nic, by dystans między nami zmniejszyć - twierdzi prezenterka i dziennikarka - co nie znaczy, że mniej go z tego powodu szanowałam.

- Nie chciałbym w odniesieniu do Jasia użyć słowa "nonszalancki", ale na pewno do wielu spraw podchodził z dystansem - mówi Tomasz Knapik. - Na zasadzie "a co mi tam...". Kiedy szedł western - "Dyliżans", "15.10 do Yumy" czy coś w tym rodzaju, było wiadomo, że to robota dla niego.

Czytał bardzo dobrze, z lubością, szeleszcząc kartkami. I gdy pewien realizator zwrócił mu uwagę: "Bo, proszę pana, jest taka pani, która siedzi ze słuchawkami i nam to wszystko później zwróci do poprawki", przywalił: "To przyślij mi tę ..." (tu padło słowo niecenzuralne). Po czym zaczął szeleścić... jeszcze bardziej. Chłopaczek zamilkł. Miał świadomość, że na nocniku siedział, gdy Jasio już czytał.

Był pożądanym, ba, wymarzonym przedstawicielem firmy. Wysoki, przystojny, o nienagannej prezencji i wyjątkowym głosie. Toteż przywdziawszy elegancki garnitur, wyjęty z prywatnej szafy, w tandemie z Krystyną Loską lub Bogumiłą Wander pokazywał się na ekranie, żeby złożyć życzenia z okazji świąt i Nowego Roku. Co działo się potem, poza kadrem? Wszyscy dyżurni świętowali. Suzin przynosił smakowite śledziki, a Loska makówki, bez których nie obeszła się żadna śląska wigilia.

Nikt go nie zatrzymał

Pożegnał się z firmą w listopadzie 1996. Jako prezenter, lektor (przeczytał kilka tysięcy filmów) i spiker przepracował równo 41 lat. Wszystkie w Telewizji Polskiej, co oceniano w kategorii lojalności wobec formy.
- Szkoda, że tak wcześnie odszedł na emeryturę - uważa Katarzyna Dowbor. - Trochę za wcześnie - koryguje głosem jak dzwon Tomasz Knapik.

Dowbor odniosła wrażenie, że miał żal o to, że nikt się o niego nie upomniał, "bo można mu było wymyślić jakieś zajęcie. Przecież rzadko pojawia się ktoś tak profesjonalny".

Knapik: - Zdaje się, że nawet mu pomogli w tym odejściu. Nie, żeby były jakieś zastrzeżenia, przecież Jasio w stanie wojennym nie pokazywał się w żadnym mundurku. Wprost przeciwnie. Na wizji specjalnie podnosił kartki, by znalazły się w kadrze i wszyscy widzieli, że to nie jego tekst, nie jego myślenie. (Sam Suzin wspominał: "Zapukał do mnie ośnieżony żołnierz i zabrał na Woronicza, a tam było różnie.

Prezenterzy dziennika ochoczo wskoczyli w mundury. My zaś przytomnie zadaliśmy pytanie: czy ktoś wyobraża sobie Edytę (Wojtczak - red.) w mundurze? I mieliśmy spokój").

Przy kolejnej zmianie prezesa, a zmian było wiele, pojawiły się pytania niby retoryczne - po co nam mamuty, po diabła dinozaury? Przecież nikt takich staruchów nie zechce oglądać.

- Paradoks polega na tym, że pamięć o tych, którzy je zadawali, wkrótce się skończy i mało kto będzie w stanie wymienić ich z nazwiska, natomiast twarz, głos Janka Suzina jeszcze długo będziemy widzieć i słyszeć - ucina kalkulacje Katarzyna Dowbor.

Jak czuł się wieloletni numer jeden prezenterów na emeryturze? Jedni twierdzą, że chował urazy, inni - że wprost przeciwnie. I nie wiadomo, kto ma rację. Suzin nie należał do ludzi skorych do zwierzeń, życie służbowe od prywatnego oddzielał do tego stopnia, że nawet Knapik nie miał okazji poznać jego żony, aktorki Alicji Pawlickiej.

- Spotkałem go raz, drugi, kiedyś nawet odwiozłem do domu na Saskiej Kępie - wspomina. - "Janku, coś nie czytasz..." - zagadnąłem, a on: "Słuchaj, po prostu mi się nie chce. Korzystam z uroków emerytury. Chyba że jakaś reklama...".

Bodaj ostatnia, jaką nagrał, jest pochwałą wody mineralnej. Za kadrem rozlega się jedna sylaba, "Ci...", a słuchacze nie mają wątpliwości, jak brzmi ciąg dalszy i kto wypowiedział początek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska