Oszczędności w zamrażarce, czyli przeczytaj, zanim podpiszesz

sxc.hu
sxc.hu
- Mam 70 lat. Kto normalny w tym wieku inwestuje wszystkie swoje oszczędności na 10 lat? - pyta retorycznie starsza, elegancka pani z Prudnika.

Poznali się dzięki prokuraturze. W połowie kwietnia, po kilku miesiącach śledztwa prokuratur umorzył ich sprawę. Wszyscy - w sumie piętnastka, w tym kilka małżeństw - dostali do domu pisemne uzasadnienie decyzji wraz z listą poszkodowanych. Wreszcie przeczytali swoje nazwiska, zaczęli się szukać, wydzwaniać, organizować spotkania. Zażalenie na postanowienie prokuratury każdy napisał w swoim imieniu, ale teraz szykują grupowy pozew do sądu cywilnego przeciwko bankowi.

Mają o co walczyć. Bank zamroził na wiele lat oszczędności ich życia, w niektórych przypadkach kwoty sięgające 100 tys. zł. Teoretycznie mogą je dostać z powrotem, ale pomniejszone o różne koszty manipulacyjne, opłaty, różnice wartości jednostek. To oznacza stratę sięgającą w niektórych przypadkach 30 procent wpłaconej kwoty. Poza szkodą łączy ich jeszcze jedno. Wszyscy są łatwowierni i na emeryturze. Mają paskudny zwyczaj nieczytania dokumentów, przed ich podpisaniem.

Fronczewski na wabia

- Ta umowa to kilkanaście stron tekstu. Nie dałabym rady tego przeczytać - przyznaje szczerze pani Dorota. - Uwierzyłam w to, co powiedziała mi pracownica banku. Miałam do niej zaufanie, przecież od kilku lat trzymałam w tym banku swoje oszczędności. Sama też pracowałam kiedyś w urzędzie. U mnie w pracy kierownik by zabił za wprowadzenie klienta w błąd.

- Uwierzyłam Fronczewskiemu - przyznaje pani Leokadia. Elegancka emerytka obejrzała w telewizji spot reklamowy banku, ale potem i tak sama obeszła wszystkie placówki bankowe w mieście, porównując oferowane odsetki od lokat bankowych. Wyszło jej, że faktycznie Getin Bank proponuje najwięcej.

Swoje oszczędności złożyła na lokacie terminowej, na trzy miesiące. W tym wieku trzeba być ostrożnym, pieniądze w każdej chwili mogą być potrzebne na leki, leczenie, na nagłą pomoc dzieciom czy wnukom. W życiu bywa różnie. Co trzy miesiące pani Leokadia pojawiała się w placówce, sprawdzała, ile narosło odsetek, i znów zakładała trzymiesięczną lokatę. Na szczęście oszczędności nie były jej jeszcze potrzebne. Mogły rosnąć dalej.

- W kwietniu ubiegłego roku kończyły mi się kolejne trzy miesiące - opowiada kolejna klientka, pani Łucja. - Poszłam do banku zapytać o lokatę bez podatku Belki. Pracownica zaczęła mi mówić, że jest bardzo dobra lokata na 7 miesięcy. Na dodatek za wpłatę powyżej 30 tysięcy bank oferował w nagrodę kamerę. Chciałam skorzystać. Część pieniędzy pożyczyłam od córki, która zgodziła się poczekać 7 miesięcy. Pani w banku wyraźnie mówiła o lokacie, a ja miałam do niej pełne zaufanie.

- Jestem kobietą starej daty. Wierzę ludziom na słowo - przyznaje pani Leokadia. - 5 maja ubiegłego roku poszłam do placówki Getin Bank po raz pierwszy, żeby założyć lokatę terminową na okres jak najkrótszy. Pracownica banku zapewniała mnie, że po kwartale mogę odzyskać wszystkie pieniądze. Słowem nie wspomniała o jakimś ryzyku.

Umowa została podpisana

Siostra pani Leokadii założyła podobną "lokatę" tydzień przed zamknięciem prudnickiej placówki. W domu przeczytała umowę i zdziwiło ją, że w zwykłych danych personalnych odpisanych z dowodu osobistego pracownica zrobiła tyle błędów pisarskich. Poszła je sprostować, a potem zupełnie rozmyśliła się i chciała zerwać mowę. Placówka bankowa była już zamknięta. Kartka informowała, że bank będzie przeniesiony w inne miejsce. Starsza pani codziennie chodziła sprawdzać. Czekała cierpliwie, aż kilka dni później pojawiła się kolejna karteczka na drzwiach, że placówka została całkiem zamknięta, a klientów obsługują placówki w Nysie albo Głuchołazach.

- Siostra nie ma samochodu. Do głowy jej nie przyszło, żeby wynajmować kogoś z autem i jechać do Nysy czy Głuchołaz, bo upływa termin zerwania umowy - opowiada pani Leokadia.

Zdesperowana kobieta w końcu pojechała do placówki banku w Głuchołazach i złożyła pisemny wniosek o zwrot pieniędzy. Po kilku dniach z wpłaconych 100 tysięcy centrala banku we Wrocławiu odesłała jej na konto… 62 tysiące.

- Dla mnie to jest zwyczajne przestępstwo - opowiada z przejęciem pani Leokadia.
Ciąg dalszy historii jest podobny dla wszystkich. Widząc na drzwiach placówki w prudnickim Rynku informację o zamknięciu, jeszcze niczego złego nie podejrzewali. Jechali do Nysy czy Głuchołaz, pokazywali swoje dokumenty i dopiero tam przedstawiciele tego samego banku w prostych, zrozumiałych słowach tłumaczyli im, że nie zrobili żadnej terminowej lokaty. Że kupili inne produkty bankowe "Kwartalne zyski", obligacje "Ledading Markets" czy "Top Inwestycje". Ich pieniądze bank właśnie inwestuje na giełdach. Spodziewane zyski może i będą, ale za 4 albo 10 lat, a do tego czasu nie mają szans na odzyskanie pełnej kwoty.

- To był dla mnie grom z jasnego nieba - opowiada pani Dorota. - W Głuchołazach pomogli mi napisać reklamację do centrali banku, ale po paru miesiącach dostałam odpowiedź, że nie mogą mi zwrócić przed terminem całej kwoty. Napisali, że przecież podpisałam z nimi umowę.

- W Głuchołazach aż się złapali za głowę - opowiada pani Łucja. - Jestem przekonana, że w Prudniku pracownica specjalnie nas nabrała. Miała pewnie prowizję od każdego nowego klienta. Teraz dowiaduję się, że wszystkim nam opowiadała dokładnie te same rzeczy. Ktoś ją musiał tak przeszkolić.

Mistrz kreatywności

Placówka Getin Banku w Prudniku nie była formalnie oddziałem. Prowadził ją 37-letni Lech M. jako własną działalność gospodarczą. Mężczyzna podpisał umowę franczyzową z Getin Bankiem na reprezentowanie banku i sprzedaż jego produktów. Zatrudnił trzy panie do obsługi klientów. Wszystkie przeszły szkolenia bankowe w Katowicach, obejmujące także metody rozmowy z klientem. Jak wspominają emeryci z Prudnika, rozmowy z klientami odbywały się zazwyczaj w obecności innych pracownic i samego właściciela placówki. Pomieszczenie było małe, każdy słyszał, jak Barbara S. czy Dorota B. zachęcają starszych ludzi do inwestowania.

Po kontroli w lipcu ub. roku bank zamknął prudnicką placówkę z powodu wykrytych nieprawidłowości, ale dopiero w listopadzie przekazał do prokuratury dokumenty świadczące o przekrętach Lecha M. 27 kwietnia Sąd Okręgowy w Opolu skazał Lecha M. na 3,5 roku więzienia i zawiesił karę na okres 6 lat próby. Mężczyzna ma też zwrócić bankowi 360 tys. zł, jakie sobie przywłaszczył.

W trakcie kontroli okazało się bowiem, że niektórych wpłat od klientów Lech M. wcale nie przekazywał do centrali. Kiedy zainteresowani chcieli pobrać swoje pieniądze w innych placówkach, informowano ich, że "system komputerowy nie widzi ich wpłaty". Placówka franczyzowa działa pod marką banku, tak więc Getin Bank musiał uregulować wszystkie stracone należności, potwierdzone dokumentami podpisanymi w Prudniku.

Prudnicka prokuratura postawiła Lechowi M. jeszcze jeden zarzut oszustwa. Bankowiec wykorzystał dane personalne jednego ze swoich klientów, mieszkańca Prudnika. Spreparował dokumenty i jego podpisy, a potem otworzył mu konto bankowe i wystąpił o przyznanie przez Getin Bank kredytu na figuranta. Przejął pieniądze. Kredyty zresztą też spłacał za nieświadomego klienta. Kiedy wszystko się powiodło, wystąpił jeszcze o dwa kolejne kredyty na tę samą osobę, przedstawiając sfałszowaną dokumentację.

Noga powinęła się mu dopiero przy czwartym kredycie konsolidacyjnym wysokości prawie 20 tysięcy, który miał uregulować poprzednie należności. Lech M. dostał i te pieniądze, ale przestał płacić raty. Bank zaczął więc windykację należności od osoby figurującej w dokumentach jako właściciel konta i wnioskujący o kredyt. Dopiero wtedy "figurant" dowiedział się, że ma jakieś długi, i zawiadomił policję.

- Lech M. przyznał się w śledztwie do winy i poddał się karze. Sprawa nie budziła większych wątpliwości - mówi prowadzący śledztwo prokurator.

Dziękujemy za sygnały

Inaczej zakończyło się osobne śledztwo dotyczące emerytów i ich wieloletnich inwestycji giełdowych. Zostało umorzone 19 kwietnia. Prokuratura przyznała, że zachowanie pracowników placówki bankowej w Prudniku można uznać za wprowadzanie w błąd kontrahentów. Wszyscy dostali jednak do podpisania dokumenty, w których szczegółowo i rzetelnie opisano zasady umowy. Wszystkie najważniejsze elementy umowy były wyeksponowane w sposób czytelny, wyraźnym drukiem. Większość poszkodowanych już po podpisaniu umowy dostało pocztą do domu certyfikaty potwierdzające zawarcie umów innych niż zwykłe lokaty bankowe. Na dodatek strony mogły przez pierwszy miesiąc wycofać się z umowy bez żadnych strat finansowych.

- Wystarczyło dokładnie przeczytać dokumenty przed ich podpisaniem, aby zorientować się, czego dotyczą, jakie są koszty wcześniejszego zerwania umowy i na jaki okres zostały zawarte - argumentuje prowadzący śledztwo prok. Klaudiusz Juchniewicz. - To fakt, że produkty bankowe są zachwalane przez pracowników banku, ale trudno doszukać się elementów wprowadzania w błąd, gdy pracownik banku przedstawia tylko korzyści, a przemilcza ewentualne elementy niekorzystne.

Wszyscy poszkodowani klienci z Prudnika dostali z Getin Banku w Krakowie podobną odpowiedź na skargi i prośby o zwrot pieniędzy. "Państwa reklamacja nie może być rozpatrzona pozytywnie. Przepraszamy za niedogodności. Dziękujemy za sygnały, które przyczynią się do poprawienia standardów obsługi w placówkach franczyzowych Getin Bank. Z poważaniem …"

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska