Nie tylko Afryka. Opolskie wychudzone i zaniedbane noworodki

Jolanta Jasińska-Mrukot
Nie trzeba Afryki, żeby zobaczyć wychudzone i zaniedbane noworodki. Opolskie położne spotykają je u nas, za często.

- Gdzie pani jest?! - krzyczy do telefonu Grażyna Zimnal, stojąc przed odrapanymi drzwiami mieszkania w opolskiej czynszówce.

- No jak to, gdzie jestem? Przecież z dzieckiem w domu - słyszy w komórce odpowiedź matki noworodka.

Położna niestety ma już pewność, że sąsiedzi nie kłamią - pukanie nic nie da, bo w mieszkaniu nikogo nie ma. Nikogo, oprócz niespełna dwutygodniowego oseska, który od kilku godzin jest sam.

Kiedy już udaje się ściągnąć matkę i wejść do mieszkania, położna kieruje się w stronę usypanej hałdy płaszczy, kurtek i różnych ubrań w rogu pokoju, skąd słychać słabiutkie kwilenie. Na samym szczycie góry brudnych szmat leży dziecko. Uchyla kołderkę, lekko przechyla je na bok, żeby je zbadać.

- Kiedy pani ostatnio je przewijała? Kiedy było ostatnio karmione? - pada seria pytań zdenerwowanej położnej.

- To co, już nawet nie można wyjść na chwilę do sklepu, bo zaraz wielkie halo - odpyskowuje 34-letnia matka. - Po co ta gadka, dzieciak spał i nic mu nie jest. No nie? A przy sobocie posprzątam…

W nie wietrzonym pomieszczeniu miesza się smród z dymem papierosowym. Na stole sterta brudnych talerzy, puszki i szmaty. Położna przez chwilę szuka miejsca, żeby rozłożyć swój notes na blacie stołu, ale rezygnuje, bo mógłby się do niego przykleić.

Przez zamazane okna trudno cokolwiek zobaczyć.
- W podobnych sytuacjach możemy zawiadomić policję i pogotowie, żeby zagrożone dziecko trafiło od razu do szpitala - podkreśla Grażyna Zimnal.

W mniej alarmujących sytuacjach pozostaje sąd. Tylko że procedury mają swoje terminy, a dla noworodka każdy dzień w takim otoczeniu to o jeden dzień za dużo.

- Żeby dostać "becikowe", ciężarna musi chodzić do lekarza - mówi położna. - Gdyby musiały skontaktować się z położną jeszcze w ciąży, podobnie jak z lekarzem, to przed urodzeniem miałybyśmy jasność, do jakiego domu trafi dziecko. A tak dowiadujemy się dopiero po czasie.

Nakarm mnie, mamo

Daria tułała się od meliny do meliny. Z jednej wyrzuciła ją matka, z innej - jej konkubent. Dziewczyna uzależnienie narkotykowe zamieniła później na alkoholowe, ale trzeba przyznać, że podczas ciąży nikt nie widział jej zawianej. Dbała o siebie i mówiła, że chce być dobrą mamą.
- Piję mleko i zeszłam już z dużej ilości fajek - mówiła.

Bezdomną Darię w zaawansowanej ciąży przygarnęła wielodzietna sąsiadka. Z noworodkiem wprost ze szpitala wróciła do sąsiadki, chociaż ciągle zameldowana była u matki. I na początku opiekowała się dzieckiem całkiem nieźle.

- Przez osiem tygodni obserwujemy, jak dziecko się rozwija, jak przybiera na wadze - mówi Grażyna Zimnal. - Dzięki temu wiemy, jakiej pomocy potrzebują te kobiety. One mogą cały czas do nas dzwonić, pytać, kiedy tylko mają jakieś wątpliwości.

Trafiła do Darii ponownie, kiedy dziecko miało ponad cztery miesiące. Odwiedziła ją, chociaż już nie miała takiego obowiązku.

- Chciałam zobaczyć, jak Daria sobie radzi - przyznaje pani Grażyna. - No i się załamałam, jak to dziecko zobaczyłam. Wyglądało jak noworodek z Afryki.

Niemowlak nie przybrał na wadze od momentu, kiedy ostatni raz widziała je położna. Tak naprawdę zajmowała się dzieckiem nastoletnia córka sąsiadki. Przed szkołą je przewijała i karmiła, podobnie po południu. Kiedy gimnazjalistka nie miała czasu, najprawdopodobniej nikt nie zajmował dzieckiem.

- Wezwałam pogotowie, a Darię sąd pozbawił praw rodzicielskich - mówi położna.
Innym razem w tej samej dzielnicy Opola, gdzie mieszkała Daria, o pomoc poprosili ją policjanci. Tak się złożyło, że była akurat w sąsiedztwie u innego noworodka i jego mamy.

- Wchodzę do mieszkania i widzę swoją byłą podopieczną w zaawansowanej ciąży, ale kompletnie pijaną - opowiada położna. - Policjanci przyjechali na interwencję, ale mieli problem, bo pijanej kobiety w zaawansowanej ciąży przecież nie zawiozą do "wytrzeźwiałki". Nie przyjmą jej też do szpitala, więc zabrali tę ciężarną na komisariat, żeby mieć ją na oku. Tyle mogli dla nienarodzonego dziecka zrobić. Dwa dni potem - zgodnie z wyznaczonym terminem - przyszło na świat.

Zanim policjanci ją zabrali, zdążyła jeszcze wychylić kieliszek "na zdrowie". Jej dziecko, podobnie jak wcześniej dwoje starszych, trafiło do adopcji.

Ewa Janiuk, opolska położna z prawie 30-letnim doświadczeniem, wielokrotnie powtarza swoim podopiecznym: nienarodzone dziecko nie jest twoją własnością, więc dbaj o nie.

- Prawo chroni dziecko dopiero, kiedy przychodzi na świat, więc nikt nie ukarze ciężarnej za to, że odurza płód alkoholem, narkotykami, nikotyną - podkreśla Ewa Janiuk.

Kiedy takie dziecko przychodzi na świat, jest już na starcie naznaczone. Jednak Alicja dla swoich dzieci chciała inaczej. Inaczej niż miało jej młodsze rodzeństwo i ona sama. O swojej przeszłości mówiła: "wyszłam z patologii".

Poznała o 25 lat starszego Zygmunta. W maleńkim mieszkanku zdążyło im się urodzić pięcioro dzieci. W kuchni stał zawsze gar pełen pożywnej zupy.

- Tam wszystko było na czas i zawsze posprzątane. Nie trzeba było przypominać o szczepieniach i wizytach kontrolnych u lekarza, Alicja wszystkiego dopilnowała - mówi z uznaniem Grażyna Zimnal. Czasem tylko położnej się skarżyła, że Zygmunt cały dzień w robocie, a nie stać ich nawet na nową lodówkę.

W takich sytuacjach położne wiedzą, gdzie szukać pomocy i do jakich drzwi stukać. Znalazła się lodówka dla tej rodziny. Alicja wyłamała się jeszcze jednym - wszystkie swoje dzieci karmiła piersią. Maleństwo zawsze miała blisko siebie.

- Tak jest taniej, przynajmniej nie muszę kupować mieszanki - mówiła. Ale nie o pieniądze chodziło. Położna widziała, jak Alicja podczas karmienia rozmawia z dzieckiem, jak rozwija się ich więź.

Sztucznie, bez wysiłku

- Potem przychodzą do pomocy społecznej po zasiłek celowy "na mleko", kiedy my wiemy, że ta kobieta mogłaby z powodzeniem karmić piersią - podkreśla Ewa Janiuk.

Rezygnują, bo tak jest łatwiej, nie muszą być uwiązane, ciągle przy dziecku. Potem na skróty - starsze karmi chińską zupką, mówiąc, że daje rosołek, to i najmłodsze tym zapcha.

- Kiedyś patrzę, a kobieta zaczyna karmić 4-miesięczne niemowlę zupką z torebki - mówi Ewa Janiuk. Jednak równie zdziwiona była wtedy mama niemowlaka, słysząc uwagę położnej. Stwierdziła, że przecież jeszcze nikt od tego nie umarł. - Paniusia się mądrzy, to niech sama gotuje dzieciakowi taką normalną zupę, chyba, kobieto, nie wiesz, ile przy takiej zupie jest roboty! - wypaliła obrażona do położnej.

Położne nie mają wątpliwości: gdyby respektowano zapis, że w 21. tygodniu ciąży kobieta musi się pojawić u położnej, to przynajmniej część z tych dzieci uniknęłaby sytuacji zagrażających ich życiu i zdrowiu.

- Jak na razie na tym etapie ciąży trafiają do położnych wykształcone i świadome kobiety, które chcą do nas trafić - stwierdza Ewa Janiuk. - Niestety, ciągle nie te, które powinny…

Potem położne odbierają telefony z porodówki, żeby zbadały środowisko, bo na oddziale zastanawiają się, czy po wyjściu ze szpitala matka odpowiednio zajmie się dzieckiem.

- Bardzo dobrze, jeżeli na porodówce te przypadki udaje się zaobserwować - dodaje Janiuk. - Na oddziale kobieta ma na sobie nowy i piękny szlafroczek, barwne kapcie i mnóstwo nowych gadżetów, do tego w nowym dla siebie otoczeniu może się zachowywać całkiem inaczej. To wszystko może zafałszowywać jej sytuację.

A ciągle zdarzają się głodzone, kilkutygodniowe dzieci.

- One leżą spokojnie, bez ruchu - mówi Ewa Janiuk. - Robią to instyktownie, tak żeby nie tracić energii.
Aniela do położnych z NZOZ "Zdrowa Rodzina" trafiła już w czwartym miesiącu ciąży. A właściwie podpowiedziała jej to pielęgniarka z oddziału psychiatrycznego, kiedy tylko usłyszała, że dziewczyna jest w ciąży.

- Cierpię na schizofrenię - mówi Aniela. - Te położne bardzo mi pomogły, bo gdyby nie one, być może dzisiaj nie miałabym się gdzie podziać z dzieckiem.

Ojciec jej dziecka zabiegał, żeby mieszkanie, które kupili Anieli rodzice, przepisała jego bratu.
- W ciąży byłam bardzo pogubiona, do tego zmarli moi rodzice. Wtedy za bardzo zaufałam ojcu mojego dziecka - przyznaje Aniela. - Nie pozwalał mi nigdzie wychodzić, do tego złościł się, kiedy chodziłam do położnych. Nie pozwalał mi też opowiadać, że mam przepisać to mieszkanie.

Ale to położne zorientowały się, że coś tu nie gra. Uratowały mieszkanie.

Mirela też przyszła do nich sama. - Chodziłam z piątym dzieckiem w ciąży, ale więcej dzieci już nie chciałam - przyznaje. - Nie krzyczały, nie potępiły mnie. Tylko powiedziały: "Dbaj o siebie i urodź, to dziecko przecież może trafić do adopcji i ktoś je pokocha. Zrobisz bardzo wiele, rodząc je". Tłumaczyły jeszcze, że Steve Jobs też był wychowany nie przez biologicznych rodziców. Widać tak czasem jest lepiej…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska