Profesor Ledwoń: - Auto zrobię sobie sam!

Redakcja
To będzie model tourera T-43 (taki jak na zdjęciu obok). Bugatti turystyczne. Ile zresztą można wyciągnąć z silnika poloneza.
To będzie model tourera T-43 (taki jak na zdjęciu obok). Bugatti turystyczne. Ile zresztą można wyciągnąć z silnika poloneza. Paweł Stauffer
Dzieckiem będąc, próbowałem sobie wyobrazić, jak wyglądałby bajkowy Pomysłowy Dobromir w wieku mocno dojrzałym. Teraz już wiem: Dobromir wyglądałby jak profesor Krystian Ledwoń z Politechniki Opolskiej.

Wszystko jest w nim lekko ekstrawaganckie i mocno profesorskie: maniery, zainteresowania, wygląd. No i pomysły. Lekko zadziorne. Bo żeby przystąpić do budowy we własnym wiejskim garażu repliki bugatti z 1943 roku? I to pod wpływem czego? Urażonej dumy, że mu ktoś sprzątnął sprzed nosa inne, nowoczesne już auto? A było to tak:

- W zeszłym roku chciałem sobie kupić kabrioleta mazdę 5 mx. Takie auto miał akurat do sprzedania pewien mieszkaniec Głubczyc - wspomina profesor. - Jadę rano z pieniędzmi i co się okazuje? Facet auto sprzedał, a mnie powiadomił o tym esemesem. Ale mi się nie chciało sprawdzić w telefonie.

Cholera jasna, wpadłem w złość. Skoro świat wywija mi taki numer, to łaski bez. Sam sobie zrobię kabriolet.

W najbliższą niedzielę ten kabriolet będzie można podziwiać na Pikniku Naukowym organizowanym przez Politechnikę Opolską.

Reflektory z czajników

Sam sobie zrobię... To się tylko tak łatwo mówi. Bo bugatti to nie jajecznica na szynce. Jak tu zrobić sobie samemu auto, którego na świecie wyprodukowano - też ręcznie - zaledwie kilkaset sztuk? I dlaczego akurat takie?

- Dlaczego akurat bugatti? Musiałem gdzieś takie auto zobaczyć. Gdzieś na fotce. I mi weszło w pamięć. Oczywiście, to nie miał być oryginał na oryginalnych częściach, bo niby skąd je wziąć - wyjaśnia profesor. - Skąd w ogóle wziąć jakieś części?

Ale od czego pomysłowość Dobromira? Od pomysłu do przemysłu...

Dawcą głównych organów miał być stary polonez atu, resztę profesor Ledwoń postanowił zrobić ze sprzętu AGD. Tak, z takiego samego, jakiego pełno w marketach Tesco, Castoramy, Obi.

Profesor: - Po prostu uświadomiłem sobie, że technika powiela wiele wzorów, i nastawiłem moje inżynierskie radary na pozyskiwanie pewnych określonych kształtów, które składały się na ten samochód. A potem te radary wyłapywały te kształty z otaczającego mnie świata.

Normalny człowiek idzie przez market i widzi na półce tylko chromowane czajniki. A profesor Ledwoń widzi już reflektory do swej Bugatki, jak pieszczotliwie nazywa swe dziecię. I faktycznie, profesor zrobił reflektory z czajników, którym odciął denka.

Przez dzióbek puścił mocowanie do ramy, a miejsce po rączce zaślepił czerepami niklowanych chochli. W środku ślepie z traktora Ursus. Nie do poznania nawet z bliska.
- A kierownicę drewnianą zrobiłem z dwóch złączonych z sobą plafonów. Takich naściennych płaskich lamp - profesor pokazuje puste pudełko jak po pizzy. - Wypatroszyłem je z wnętrzności i zostawiłem same okrągłe drewniane ramy.

Ten pęd, ten pęd...

Do Pikniku Naukowego zaledwie cztery dni, a w ogródku profesora pod Opolem stoi zaledwie rama na kółkach z przyczepionymi reflektorami z czajników z Myszkowa. Przedburzowa duchota nie sprzyja robocie.

- Części mi giną po całym garażu, ale spokojnie, dam radę - uspokaja profesor. - Może do niedzieli auto nie będzie na błysk, ale przynajmniej doprowadzę je do tak zwanego stanu poglądowego. Bugatti też nie od razu zbudował swoje cacko.

Bugatti to francuska marka ekskluzywnych samochodów sportowych i wyścigowych, produkowanych w latach 1910-1956, a potem dopiero 1991-1995 oraz znów od 2005 roku.

Siedziba firmy znajduje się w Molsheim w Alzacji, do której wyemigrował za młodu Ettore Bugatti, potomek włoskiego artystycznego rodu. Urodził się w 1881 w Mediolanie, zmarł w 1947 w Paryżu.

Jak podpowiada Wikipedia, ten genialny konstruktor samochodów, uchodzi za wynalazcę samochodu wyścigowego z silnikiem z doładowaniem (sprężarkowym).

A jak dopowiada profesor, jego samochody wygrywały w prawie wszystkich ważnych wyścigach przed II wojną światową. Także tych polskich, na przykład w Grand Prix Lwowa, które wtedy były drugimi co do ważności wyścigami.

Jego firma wyprodukowała łącznie około 2500 samochodów, z których wiele zachowało się do dzisiaj. Najwięcej zrobiono modelu Type 57 z 8-cylindrowym silnikiem, bo 750 sztuk. A mój model nawiązuje do tourera T-43. Tourera, czyli auta turystycznego, a nie wyścigowego - objaśnia profesor Ledwoń.
Na nieco retoryczne pytanie, co jest takiego fascynującego w odkrytym starym samochodzie, profesor odpowiada śpiewnym cytatem z przedwojennej piosenki Sempolińskiego: "Ten pęd, ten pęd...".

I dopowiada: - Oczywiście, nie chodzi o jakiś wielki pęd, tylko o pęd w odkrytym aucie. Ile zresztą można wyciągnąć na silniku poloneza. A co jest fascynującego w starych autach? Kształty. To tak jak ze zbieraczami starych zegarów czy mebli.

W meloniku od chasyda

Profesor na moment rezygnuje z profesorskich manier i podwija aż do uda nogawkę sztruksów. A tam wielka sznyta jak u chuligana po nożu.

- To od szlifierki kątowej - chwali się zawadiacko. - Nawet nie poszedłem zszywać, bo ostrze było rozżarzone, więc rana od razu się zasklepiła jak pod nowoczesnym skalpelem.

Tą szlifierką profesor nadawał kształty karoserii Bugatki. Ale najpierw musiał te kształty ułożyć w głowie, a potem wyciąć z kartonów profile i je - żeby użyć żargonu inżynierów mechaników - skrępować.
Ramę narysował sam i sam pospawał. Wycięła mu ją tylko specjalistyczna firma, która tnie żelazo wodą pod ciśnieniem. Chodzi o to, żeby mieć gładki kant.

- A spawałem to tymi dwoma - profesor unosi dłonie. - A reszta wychlastana - teraz dłonie robią gest jakby cięły coś nożycami. - Nauczyłem się spawać we wrocławskiej stoczni rzecznej, gdzie pracowałem przez rok po studiach. Żeby ze mnie robotnicy łacha nie ciągnęli. I proszę, jak się teraz przydaje. Kupiłem już trzecią spawarkę.

Zatem dawcą głównym był polonez caro, który Bugatce podarował serce, czyli silnik oraz tylny most, skrzynię biegów, wał napędowy i część przedniego zawieszenia.

Dawcą pomniejszym były: maluch (amortyzatory), duży fiat (przekładnia), traktor Ursus (reflektory) i radziecka łada (okrągłe zegary).

- Muszę tylko zmienić w nich tę cyrylicę na alfabet łaciński, ale może na razie nikt się nie pozna - wyraża nadzieję profesor.

Bugatką profesor będzie jeździł w meloniku, który kupił w sklepie z artykułami ślubnymi. Z tym melonikiem to cała historia, w której przegląda się dystans, jaki dzieli nas od czasów, gdy noszono toto na głowie. Bo najpierw melonik był za duży, potem za mały i sklep ciągle sprowadzał nowe od producenta. Ale profesorowi stale w nich coś nie pasowało. I nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził - co.

- Poszperałem w internecie, porównałem kształty, fasony, kroje i co wyszło? Że we współczesnej Polsce producent pod nazwą melonika produkuje stare chasydzkie kapelusze, ha, ha, ha...

Sandały do munduru

Nasze spotkanie nie miałoby smaku, gdyby profesor nie podrasował go miniwykładem o bifurkacji i atraktorach. Mówiąc ogólnie, bifurkacja jest wtedy, gdy coś idzie nagle inną drogą i dociera nie tam, gdzie zamierzało. Tak było z apetytem profesora na kupno kabrioletu.

To jeszcze jakoś zrozumiałem, bo wywodu o atraktorze już wcale. Dla porządku przytoczę tylko jego definicję: to jedno z podstawowych pojęć używanych w teorii chaosu, a oznacza zbiór w przestrzeni fazowej, do którego w miarę upływu czasu zmierzają trajektorie rozpoczynające się w różnych obszarach przestrzeni fazowej. Ufff... Po chwili jednak znów możemy rozmawiać po ludzku.

- We mnie nie ma jednej natury, proszę pana - objaśnia profesor i prowadzi do salonu, gdzie na ścianie wiszą jego obrazy. W większości pejzaże, także egzotyczne. Ale są też aż trzy autoportrety. Na jednym młody profesor Ledwoń przypomina Mickiewicza. Na innym zatroskanego króla w koronie na głowie.
Wzorowałem się tu na słynnym wizerunku Ala Pacino, który grał Lichwiarza w "Skąpcu weneckim".

Dorobiłem sobie tylko koronę. Dlaczego? Może z tęsknoty za aktorstwem, którego na studiach pokosztowałem. Czasem myślę, że jestem kolejnym wcieleniem Christophera Marlowa, tego samego, o którym mówiono, że napisał za Szekspira kawałek Hamleta.

Skąd to przypuszczenie? Dlaczego duch angielskiego poety z XVI wieku miałby się wcielić akurat w małego Krystianka urodzonego w Zawistach Dzikich nieopodal mazowieckiej Małkini? I jak by się to miało przejawiać? Czy tym, że dziś już jako Krystian pisze poezję? Jeden z wierszy: "Nad morza brzegiem sterczę / dzierżąc flaszę w dłoni / Rozedrgany horyzont / I gęste powietrze / Przed popełnieniem głupstwa / Szaleńca uchroni".

- Akurat ten wiersz wpadł panu w ręce? Freudowski przypadek? - śmieje się profesor. - Bo wie pan, ja byłem w młodości utracjuszem. Nie zapowiadałem się na profesora. Piwko, papieroski, dziewczyny. W liceum mówiono mi: ty, Ledwoń, nie pchaj się nawet na polibudę, bo nie dasz rady. Bo czy wyobraża pan sobie, że przyszły profesor, czyli ja, musiał uciekać na urlop dziekański wskutek własnego nieuctwa?

Odpowiadam, że tak, że wyobrażam sobie, bo nie takie historie już jako reporter słyszałem. I wtedy profesor rozpływa się we wspomnieniu: Politechnika Wrocławska, spokojne 8 lat studiów, lwowska profesura, pełna szyku, błyskotliwości i humoru. Prowadzenie knajpy studenckiej z wyszynkiem. Aktywność towarzyska. Intensywność życia. Młodość. Ech...

- Po studiach poszedłem na dwa lata do wojska do biura projektowego. Gdy zrezygnowałem, armia odetchnęła. I ja też. Kiedyś poszedłem do pracy w galowym mundurze, ale do tego założyłem plecione sandały. Nie umieli tego zrozumieć.

Technologiczny nomada

Na pytanie, czy czuje się bardziej naukowcem czy artystą, profesor odpowiada:
- Naukowcem, ale z artystyczną duszą. Można mnie zakwalifikować do tak zwanych "nomadów technologicznych". Lista moich pracodawców przekracza pojemność dwóch ankiet personalnych. Cztery wyższe uczelnie, wojskowy instytut inżynieryjny, dwa biura konstrukcyjne, stocznia rzeczna, przedsiębiorstwo postępu w rolnictwie, gdzie byłem dyrektorem.

Dodaje, że handlował też samochodami. I że jak na tak bogaty życiorys miał tylko dwie żony!
- Za to dzieci czwórka! - chwali się. - Normę reprodukcji prostej przekroczyłem prawie dwukrotnie. Teoretycznie wynosi ona - 2, a praktycznie i naukowo - 2,3. Niestety ułamka dziecka nie nauczyłem się spłodzić. Jest to jednak możliwe w przypadku psów, gdzie w miocie mogą być szczenięta kilku ojców - dodaje z profesorską bezpośredniością.

Jak każdy prawdziwy nomada musiał wędrować po obszarach niecywilizowanych. To był trzyletni kontrakt w Afryce, na University of Lagos - Abeokuta Campus. Profesor uciekł z niego po roku. Dlaczego?
- Bo jestem nomadą - śmieje się.

W ogrodzie profesora natykam się na dziwną konstrukcję - ni to rusztowanie, ni to zydel - której głównym elementem jest stara opona.

- To kopyto do błotników - wyjaśnia Krystian Ledwoń. - Takie na wzór szewskiego. Gdy się już uporam z Bugatką, to biorę się za trójkołowiec. Ten najsłynniejszy: Morgana. Bo wie pan, że omne trinum perfectum?
Zapisuję tę łacińską sentencję, kiwając dla niepoznaki mądrze głową. A w domu sprawdzam w internecie. Omne trinum perfectum. Wszystko, co złożone z trzech, jest doskonałe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska