Józef Sebesta: - Nie zwijamy flagi Opolszczyzny

Archiwum
Józef Sebesta
Józef Sebesta Archiwum
Rozmowa z Józefem Sebestą, marszałkiem województwa opolskiego.

- Panie marszałku, Ruch Autonomii Śląska walczy o rozbiór województwa. Pan jednak twierdzi, że największym zagrożeniem dla regionu jesteśmy my sami.
- Bo nie przypuszczam, aby RAŚ miał aż takie wpływy, żeby Warszawa kierowała się jego wizją rozwoju Śląska.

- RAŚ współrządzi województwem śląskim. Szef Ruchu, Jerzy Gorzelik, jest wicemarszałkiem regionu, rządzi z Platformą. Ostatni spis powszechny poważnie wzmocnił autonomistów. Nie da się zupełnie ich bagatelizować.
- Oni są mocni lokalnie, natomiast nie mają i nie będą mieć żadnego wpływu na politykę państwa. Dlatego dla mnie pan Gorzelik i jego ludzie nie są partnerami do poważnych rozmów. Natomiast z pełną troską traktuję zagrożenia wewnętrzne. Jeśli nie podejmiemy w regionie - z poparciem centrali - zdecydowanych działań związanych z zatrzymaniem procesu wyludniania się, to zderzymy się za jakieś 10 lat z pytaniem, czy tak mało liczebne województwo ma szanse funkcjonować samodzielnie.

- Dla Brukseli sens utrzymywania regionów, które liczą poniżej miliona mieszkańców, jest co najmniej dyskusyjny. My już mamy poniżej miliona zameldowanych, a realnie mieszkających jeszcze mniej - poniżej 900 tysięcy.
- I ta czerwona lampka nam się świeci. Jeśli nie wdrożymy planu, który przygotowałem wraz z grupą ekspertów, dalsze funkcjonowanie województwa może stanąć już za kilka lat pod znakiem zapytania.

- To zanim porozmawiamy o tym planie, wytłumaczmy ludziom, po co przeciętnemu opolaninowi to województwo. Bo pojawiają się głosy, że to głównie walka urzędników o stołki.
- Z punktu widzenia mieszkańca regionu istotna jest jakość życia w danej miejscowości, w gminie. Przeciętnego opolanina nie interesuje pozycja regionu. Czy ma on milion czy pięć milionów ludzi. I musimy w takich kategoriach to rozpatrywać - czy konkretne opolskie gminy zyskałyby czy straciły na likwidacji województwa. Otóż bez cienia wątpliwości stwierdzam, że by straciły. W regionach dolnośląskim i śląskim, gdzie trafiłyby po podziale opolskie gminy, jest silne ssanie ze strony aglomeracji - Wrocławia i Katowic. Te centra się dynamicznie rozwijają, ale proszę pojechać do Raciborza, Częstochowy, Jeleniej Góry czy Wałbrzycha - czy oni są dowartościowani w swoich wielkich regionach. Tymczasem my na Opolszczyźnie robimy wszystko, by realizować politykę tzw. zrównoważonego rozwoju, czyli zasypywania podziałów, choćby historycznych, w rozwoju opolskich gmin.

- I wychodzi na to, że wszystkim dajemy za mało, bo mamy za mały potencjał, za mało podatków ściągamy...
- Proszę wierzyć, bardzo intensywnie pracujemy na rzecz przyciągania nowych inwestycji. Tylko jeden przykład: w ciągu ostatnich czterech lat z 240 hektarów specjalnych stref ekonomicznych zrobiło się 930 hektarów. Zdynamizowaliśmy Opolskie Centrum Rozwoju Gospodarczego, które kilka lat temu wy, dziennikarze, bardzo krytykowaliście. Dziś te oceny są już inne, nawet "Financial Times" nas chwalił. Bardzo dobrze o naszym przygotowaniu mówi Państwowa Agencja Inwestycji Zagranicznych. Ja im nawet tłumaczę w Warszawie: wy nas tak wysoko nie oceniajcie, tylko nam wreszcie dajcie te inwestycje.

- Ano właśnie! My często wchodzimy do elitarnego grona kandydatów do przyjęcia inwestycji, tych 2-3 najlepszych w kraju lokalizacji, ale potem w finale nic z tego nie wychodzi . Pan zresztą wylał niedawno ten żal w obecności wicepremiera Pawlaka. Przyznał pan, że ze strony ministra gospodarki Opolszczyzna ma za małe wsparcie.
- Tak do tej pory było. Bo jak w Polsce decyduje się o inwestycji? Najpierw każdy inwestor sprawdza grunt, jego cenę i uzbrojenie, rynek pracy, komunikację. Kiedy oferty są porównywalne, czeka na dodatkowy, koronny argument, tzw. pomoc inwestycyjną. To, jaka lokalizacja dostanie tę pomoc, zależy już od ministra gospodarki lub - w przypadku największych inwestycji - od rządu. I tu był za słaby lobbing polityczny na rzecz Opolszczyzny. Ale są już chyba pierwsze efekty naszych ostatnich działań, w tym mojego publicznego poirytowania. Na drugi dzień po wystąpieniu przy wicepremierze Pawlaku miałem w tej sprawie telefon z PAIZ, potem spotkanie. Usłyszeliśmy, że na 23 projekty aktualnie rozpatrywane w Polsce, osiem jest poważnie rozważanych w województwie opolskim. Jestem przekonany, a będzie to można zweryfikować jeszcze w tym roku, że ostrożnie licząc, 2 lub 3 z tych inwestycji trafią do nas.

- Jakie to inwestycje?
- Poważne - branża samochodowa i maszynowa. Największa z nich to 500 milionów euro, dwa tysiące miejsc pracy. I mamy tym razem mocne wsparcie centrali. Ten moment musiał kiedyś nastąpić, że inwestorzy docenią Opolszczyznę. Dziś Wrocław i aglomeracja śląska, które przez ostatnie kilkanaście lat dynamicznie się rozwijały, są już mocno nasycone, brakuje tam miejsca pod inwestycje, w związku z czym ceny są tam absurdalnie wysokie. My jesteśmy konkurencyjni, bo tani i bardzo dobrze skomunikowani dzięki autostradzie. Za chwilę Opolszczyzna będzie na tym korzystać.

- Również Opole? Dziś stolica regionu nie jest centrum procesów gospodarczych. W ostatnich latach prężniej rozwijały się zachodnie i wschodnie gminy.
- Opole było przez lata zaciśnięte. Nie miało dobrych terenów inwestycyjnych. Trochę tak jak Brzeg, pod którego bramami lokują się poważne inwestycje, a miasto nie ma na to wpływu, bo ziemia należy do innej gminy. Ostatnie trzy lata są już dla Opola lepsze. Mamy tereny, są pierwsze inwestycje, jest plan powołania aglomeracji opolskiej z ościennymi gminami, sięgającymi nawet Krapkowic. To absolutnie konieczny kierunek. Jeśli mamy wygrywać, musimy mieć mocną aglomerację, która pociągnie resztę regionu. Ale pamiętajmy, że jako region musimy też wspierać podnamysłowską, czy podgłubczycką gminę.

- To, co pan mówi, jest może poprawne politycznie, ale czy zawsze skuteczne? Pewnych procesów, np. wyludniania terenów poza ośrodkami przemysłowymi, nie zatrzymamy - to się też nie udaje na Zachodzie. O tym mówił w wywiadzie dla nto wojewoda. Jego zdaniem, niektóre tereny trzeba w sposób kontrolowany "zwijać", przystosowywać do depopulacji. I walczyć o to, żeby ludzie spod Namysłowa emigrowali do aglomeracji opolskiej, a nie do Wrocławia czy na Zachód.
- Okej, ale nie można poprzestać na racjonalizacji zwijania się, bo to oznacza poddanie się. W piłce nożnej są dwa podstawowe style gry: defensywny, czyli murowanie bramki, i ofensywny. My musimy połączyć jedno z drugim. Dlatego chcę wspierać też mniejsze ośrodki, ale z głową. Chcę pomagać małym przedsiębiorstwom, wspierać tworzenie nowych podmiotów opartych na przychodach z rolnictwa i przetwórstwa. Szereg peryferyjnych opolskich gmin w tym kierunku poszło i osiągnęło dobre rezultaty. Natomiast procesy związane z przechodzeniem ludzi ze wsi do miast nie zakończyły się. Na obszarach wiejskich żyje 48 proc. Opolan, a z działalności rolniczej utrzymuje się raptem 15 procent. Tego się nie da pogodzić i tu migracje jeszcze będą. I zgadzam się - oby to były emigracje wewnętrzne.

- Panie marszałku, na początku roku zaapelowaliśmy w nto o stworzenie paktu dla rodziny. W ostatnich tygodniach prowadzimy wraz z głównymi opolskimi mediami akcję społeczną na rzecz wspierania rodziny i dzietności. I pańskie działania idą w tym kierunku. W marcu przedstawił pan projekt utworzenia na terenie województwa specjalnej strefy demograficznej. Co pan postuluje?
- Projekt składa się z czterech pakietów: socjalno-prokreacyjnego, edukacyjnego, pakietu "praca i bezpieczna rodzina" oraz "zachód słońca". Opowiem o najważniejszych pomysłach. Chcemy m.in. większej ochrony kobiety: młoda matka powinna mieć po urlopie macierzyńskim zagwarantowany powrót do pracy na to samo stanowisko. W sprawie żłobków i przedszkoli będziemy zabiegać o gwarantowany przez państwo standard. Dziś państwo zajmuje się tym w sposób symboliczny, resztę powierza samorządom, które są w lepszej lub gorszej kondycji. My chcemy, by w bogatym Dobrzeniu Wielkim i biednym Świerczowie rodzice wychowujący dzieci mieli takie samo wsparcie. To nie jest fantazja, w wielu krajach na Zachodzie żłobki i przedszkola są za darmo.

- Bo te państwa traktują wsparcie rodziny jako inwestycję. U nas dochodziło do takich patologii, że aby zdobyć miejsce w publicznym przedszkolu, pary brały fikcyjne rozwody…
- Pamiętam, tak było nawet w Opolu. No więc o czym my mówimy! Nasze państwo musi to nastawienie do rodziny zmienić. Kolejnym ważnym elementem programu jest dostosowanie uczelni do potrzeb rynku pracy.

- Przepraszam, ale o tym gadamy już długie lata i niewiele z tego wynika.
- Może właśnie dlatego, że głównie gadaliśmy? Może zainteresowanym brakowało tego poczucia powagi sytuacji? Jeśli z tych 11 tysięcy opolan, którzy co roku uzyskują wyższe wykształcenie, aż 70 procent nie może znaleźć pracy, to mamy po prostu dramat edukacyjny. Bo ci młodzi albo pójdą do hipermarketu, albo od razu stąd wyjadą. A jeśli pójdą do hipermarketu, to i tak w końcu wyjadą, bo będą tam sfrustrowani.

- Z drugiej strony, opolskie firmy narzekają, że nie mają fachowców, że brakuje tu wykwalifikowanych robotników.
- I to jest dopiero problem. Na Opolszczyźnie wypuszczamy co roku wspomniane już 11 tysięcy absolwentów wyższych uczelni i tylko 5,6 tysiąca absolwentów szkół zawodowych i technicznych. Tymczasem potrzeby rynku są dokładnie odwrotne. Opolskie firmy potrzebują głównie fachowców, a dopiero w dalszej kolejności wyższego wykształcenia. Państwo zdusiło kiedyś szkoły zawodowe i techniczne, trzeba to teraz odbudować.

- Głównym powodem wyjazdów z regionu jest brak dobrej pracy. Czy projekt strefy demograficznej się do tego odnosi?
- Tak, zabiegamy o rozwiązanie, zgodnie z którym przy porównywalnych ofertach lokalizacji inwestycji rząd będzie wspierał pomocą publiczną te z terenu specjalnej strefy. Bo przede wszystkim brakuje nam nowych inwestycji. Modernizujący się przemysł ogranicza miejsca pracy, dlatego wciąż nam potrzeba nowych firm. Jeśli one tu wejdą, będziemy powoli ściągać z zagranicy te 115 tysięcy Opolan, którzy tam pracują. Musimy mieć świadomość, że katastrofalny wskaźnik demograficzny Opolszczyzny, gorszy niż w innych polskich regionach, wynika w największym stopniu z tej zarobkowej emigracji. Jeśli młodzi małżonkowie widzą się raz na dwa tygodnie, to trudno odpowiedzialnie planować powiększanie rodziny. Dlatego musimy im dać pracę na miejscu.

- Za dwa tysiące jej nie wezmą.
- Płace będą u nas rosły, choć oczywiście długo nie będziemy ich mogli porównać z płacami na Zachodzie. Ale spokojnie, większość socjologów szacuje, że aby podjąć decyzję o powrocie do kraju na stałe, trzeba mieć pensję na poziomie ok. 60 procent pensji zachodniej. Bo to ciągłe jeżdżenie, to życie na dwa domy też przecież kosztuje. I komfort życia na walizkach jest znacznie gorszy.

- Tymczasem najatrakcyjniejsze miejsca pracy tworzą na Opolszczyźnie urzędy. Młodzi Opolanie mówią wprost, że ten rynek jest zabetonowany, że trzeba mieć ciotkę w Platformie, wujka w PSL lub kuzyna w mniejszości, żeby dostać dobrą robotę w urzędzie…
- Rozumiem, że młodzi, którzy odbili się od urzędu, bo dany konkurs czy nabór nie był transparentny, czują się sfrustrowani. Nie będę udawał, że nie wiem, iż w rozmaitych miejscach występują całe sieci powiązań, a im mniejsza miejscowość, tym te powiązania są mocniejsze. Jednak w urzędzie marszałkowskim wprowadziłem dwuetapowe nabory. Najpierw testy, z często zmienianymi pytaniami, potem rozmowy kwalifikacyjne. Liczba chętnych w tych naborach jest świetnym barometrem sytuacji gospodarczej. Bo był już okres, kiedy brakowało chętnych na niektóre stanowiska i były nabory, gdzie na jedno miejsce było tych chętnych kilkudziesięciu. Gdybyśmy mieli normalny rynek pracy, to proszę mi wierzyć - dla młodego człowieka bycie urzędnikiem nie byłoby marzeniem. To jest w ogóle kiepski pomysł, żeby rozpoczynać karierę zawodową od bycia urzędnikiem. Ja długie lata byłem w biznesie i to jest lepszy start - z biznesu powinno się przechodzić do samorządu. Niestety, w sytuacji "bryndzy" na rynku pracy młodzi marzą o stabilnej pracy urzędnika.

- A propos stabilności. Mówią o pańskim urzędzie, że trudno z niego wylecieć. Że niezależnie od efektów pracy chroni pan pracowników, nawet z opozycji. Że pan się zapracowuje, o wielu rzeczach decyduje osobiście, bo nie pan ma szerokiej i zgranej ekipy.
- To niesprawiedliwa ocena. Po pierwsze: jestem przeciwnikiem upolityczniania stanowisk z każdym nowym rozdaniem. Jestem zwolennikiem kompetencji. Nie przeprowadziłem kadrowej rewolucji, bo miotła polityczna "zamiatająca do spodu" nie jest dobrym rozwiązaniem. Z każdą taką rewolucją wprowadza się do urzędu ludzi, którzy muszą się wszystkiego uczyć, co trwa nawet dłużej niż rok. Mam w urzędzie kadrę zróżnicowaną. Pracuje tu wielu młodych, np. w funduszach unijnych. Jeśli osoba zarządzająca departamentem nie daje sobie rady lub za słabo się angażuje, to wbrew złośliwym opiniom jest jednak zmieniana. Niedawno zwolniłem dyrektora z SLD, u którego takiego zaangażowania nie widziałem. Ale to była kwestia oceny jego pracy, a nie przynależności partyjnej. Posiedzenia zarządu też bywają gorące, bo u mnie trzeba wiedzieć, o czym się mówi. Zapewniam, że nie jestem aż tak zapracowany, by nie mieć czasu na rozliczanie swoich pracowników.

- Wróćmy do planu specjalnej strefy demograficznej. Z całego programu najbardziej podoba mi się możliwość wspólnego opodatkowania z dziećmi. Takie "twarde" rozwiązanie jest głównym powodem sukcesu demograficznego Francji. Jest to jednocześnie punkt, który - obawiam się - czyni z projektu koncert życzeń. Przecież nie da się w jednym czy drugim regionie wprowadzić odrębnego systemu podatkowego.
- Powołuję zespół prawników, którzy to przeanalizują. Gdyby wyszło, że temat jest niekonstytucyjny, będziemy promować zmianę systemu podatkowego na poziomie całego kraju. Mam świadomość, że nie wszystkie punkty projektu specjalnych stref demograficznych da się zrealizować od razu. Dla nas jednak ważną sprawą jest też efekt świadomościowy. Chcemy, by w głowie decydentów utrwaliło się, że jest problem demografii i trzeba coś z tym robić.

- Życzeniowość programu, niski poziom realności - to są główne zarzuty opozycji. SLD, które teoretycznie powinno wychwalać pana projekt, jako wrażliwy społecznie, już pyta: a skąd kasa na to wszystko?
- Musi w to wejść państwo i muszą wejść samorządy. Ale możemy też wesprzeć plan pieniędzmi z Brukseli, w szczególności z Kapitału Ludzkiego. W okresie budżetowym 2014-2020 Unia planuje specjalne fundusze, które będą przeznaczone na rozwiązywanie największych systemowych problemów regionów. Sondowałem już, że na nasz projekt moglibyśmy dostać w Brukseli wsparcie rzędu 140 milionów euro. Ale z poziomu kraju mogłyby to być znacznie większe pieniądze. Rozmawiałem już na ten temat w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego i w Komisji Europejskiej.

- Po latach wspierania unijną kasą dentystów, właścicieli domów weselnych, organizacji szkoleń potrzebnych głównie szkolącym - to byłoby coś!
- Pan przejaskrawia, ale oczywiście pewnych patologii w wydawaniu unijnych pieniędzy nie dało się uniknąć. Ja się nie raz na to zżymałem, bo niewiele mogłem zrobić. Szczególnie w Kapitale Ludzkim, w którym było największe pole do nadużyć, np. w dziedzinie szkoleń. Myśmy na to zwracali uwagę, wy pisaliście o tym w nto. I proszę mi wierzyć, że wielokrotnie sygnalizowaliśmy do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, że reguły są nieszczelne, że dochodzi do nadużyć. Od ubiegłego roku ministerstwo niektóre procedury zaostrzyło. Będziemy to nadal krytycznie analizować. I robić wszystko, by z unijnych pieniędzy wspierać rozwój regionu, a eliminować cwaniaków. Miejmy jednak świadomość, że patologie w wykorzystywaniu unijnych pieniędzy to margines. W zdecydowanej większości te środki świetnie pracują dla regionu i tworzą nowe miejsca pracy.

- Co dalej z programem specjalnej strefy demograficznej.
- W tych dniach mam serię spotkań z ekspertami, do prac nad projektem angażujemy m.in. prof. Janusza Czapińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego i prof. Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha. Wesprze nas też minister Irena Wóycicka z kancelarii prezydenta Komorowskiego oraz grono znanych opolan. Jednocześnie przygotowujemy projekt uchwały Sejmiku Województwa Opolskiego w tej sprawie. W sierpniu chcielibyśmy to uchwalić. Potem planujemy zorganizować w Warszawie wyjazdowe posiedzenie komisji polityki regionalnej Sejmiku, z udziałem premiera Donalda Tuska. No i cały czas rozmawiamy o finansowaniu projektu.

- Panie marszałku, rozwiązania, o które pan walczy, są regionowi potrzebne. O wsparcie rodziny i dzietności od miesięcy apelujemy w nto, ostatnio w koalicji z Radiem Opole, Radiem Plus, TVP Opole i "Gazetą Wyborczą". Ale nie mamy gwarancji, czy pański projekt nie pozostanie na papierze. Zatem co, jeśli strefa nie przejdzie? Czy jest plan B?
- Będziemy robić tyle, ile lokalnie od nas zależy - od opolskiego samorządu, firm, uczelni. Najważniejsze i tak są inwestycje i nowe miejsca pracy. A tu mamy powody do optymizmu. Mamy też analizy, które mówią, że negatywny trend wyjazdów z regionu już w najbliższych latach będzie słabnąć. Przy wszystkich naszych problemach proszę też pamiętać, że w badaniach prof. Janusza Czapińskiego mierzących poziom zadowolenia z życia, od lat jesteśmy na pierwszych miejscach. Opolanie są szczęśliwsi niż mieszkańcy województwa śląskiego czy dolnośląskiego. Więc nie jest tak źle, jak niektórzy narzekają. Ja w Opolszczyznę wierzę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska