Lucjan Standera - MacGyver z Prudnika

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Tak będzie wyglądał trimaran, który buduje w garażu Lucjan Standera. Na razie gotowy w całości jest tylko model łodzi. Prototyp wypłynie za rok.
Tak będzie wyglądał trimaran, który buduje w garażu Lucjan Standera. Na razie gotowy w całości jest tylko model łodzi. Prototyp wypłynie za rok. Krzysztof Strauchmann
Lucjan Standera jest trochę jak bohater kultowego serialu, który zawsze potrafił zrobić coś z niczego.

Trochę, bo jednak życie to nie film, ale poza tym inżynier z Prudnika wyróżnia się nietuzinkową inwencją i wiedzą. Nie każdy bowiem potrafi budować domowym sposobem jachty czy wiatraki.

W 2002 roku do Prudnika przyjechał Szewach Weiss, ówczesny ambasador Izraela w Polsce. W miejskim muzeum spotkał się z burmistrzem Zenonem Kowalczykiem i mieszkańcami. Lucjan Standera zapamiętał dialog między burmistrzem i ambasadorem.

- Dlaczego przedstawiciele pana państwa nie inwestują w Polsce i w Prudniku? - dopytywał się burmistrz.
- Jak to nie inwestują? Niedawno kupiliśmy stocznię! - dziwił się ambasador.
- Stocznię tak, ale nie w Prudniku! - odpowiadał burmistrz. - Przecież u nas nie ma stoczni!
- I wtedy przyszło mi do głowy, żeby zrobić w Prudniku stocznię - wspomina Standera.

Prototyp z garażu

W branży na takie jednoosobowe firmy mówi się całkiem poważnie "butikowy zakład szkutniczy". Według danych GUS mamy w kraju około 900 firm zajmujących się konstrukcją i remontowaniem jachtów.

Największe, takie jak Delphine Yachts z Olecka czy Ostróda Yachts, zatrudniają po 200-300 pracowników. Firma Lucjana Standery "Free flayer" to na razie garaż w jego prywatnym domu, trochę narzędzi, sprzętu technicznego, wiedza i doświadczenie konstruktora oraz wiara we własne pomysły.

Pierwszym firmowym pomysłem jest jacht trimaran, czyli łódź o trzech kadłubach. 7,5 metra długości, 5 metrów szerokości na wodzie, ale po złożeniu bocznych kadłubów do transportu naziemnego szerokość zmniejszy się do 2,5 metra. 36 metrów powierzchni żagli i miejsce w kabinie dla 6 osób.

Wraz z wyposażeniem będzie ważyć 1,1 tony. Na wodzie, bez wpływania do portu, wytrzyma nawet 20 dni. Jak zapewnia konstruktor - poradzi sobie nawet na morzu.

Na razie z łódki powstały tylko wodoszczelne grodzie i poszczególne części kadłuba. Niedługo trzeba będzie z nimi wyjechać z garażu, bo po złożeniu może być problem z wywiezieniem dużej konstrukcji na zewnątrz.

Standera szukał dla siebie siedziby w Prudniku, najlepiej w jakichś pustych magazynach, ale wszystkie propozycje były zbyt drogie. Prawdopodobnie rozbije w ogrodzie namiot i wykorzysta letnią pogodę do produkcji na świeżym powietrzu. Ze sklejki o grubości 2,5 milimetra pociętej na paski sklei poszycie. Potem położy warstwę laminatów chroniących przed wilgocią.

- Jacht miał być gotowy na grudzień 2012, ale moje plany pokrzyżowała zimowa awaria domowego ogrzewania - mówi Lucjan Standera. - Musiałem przerwać pracę do wiosny, bo ogrzewania nie dało się naprawić, a budowa łodzi wymaga bardzo ścisłych reżimów dotyczących temperatury i wilgotności otoczenia. Inaczej klej czy laminat nie uzyskają odpowiednich właściwości.

A w tej branży wszystko musi być pewne. Przesunąłem termin wodowania na czerwiec lub lipiec przyszłego roku.

Koszt wszystkich materiałów do budowy wyniesie około 50 tys. zł. Do zrobienia konstrukcji Standera wybrał sklejkę formowaną. Daje wspaniałe możliwości kształtowania. Włókna laminowane czy węglowe są bardziej nowoczesne, ale kosztowałyby znacznie więcej. Np. pianka irex - około 20 tys. zł dla takiej samej jednostki. Tymczasem sklejka gięta "merenti" to koszt niecałych 2 tysięcy. Do materiałów trzeba też dodać robociznę - jak szacuje sam wykonawca ok. 2,5 do 3 tysięcy godzin pracy.

- Sam zaprojektowałem, sam robię prawie wszystko, oprócz toczenia niektórych elementów metalowych - opowiada inżynier z Prudnika. - Sam też zaprojektowałem i wykonam przyczepę do przewożenia jachtu za samochodem. Wszystko powstaje w technologii one-off, czyli na gotowo, ale potem zdejmę z tego formę do produkcji seryjnej identycznych jednostek. Próbowałem już tym jachtem zainteresować kilka firm. Wszyscy czekają na pierwszy egzemplarz.

Toi-toi na dachu

Lucjan Standera jest z wykształcenia inżynierem elektrykiem po Politechnice Śląskiej. Od ponad 30 lat intensywnie żegluje po jeziorach, ma patent sternika i projektował już łodzie jachtowe.

Wykorzystaniem energii wiatrowej interesował się już na studiach. Za komuny nie było jednak sprzyjającego klimatu na takie ekstrawagancje. Po studiach długie lata przepracował w opolskim Remaku, zajmując stanowiska od robotnika po kierownika.

Firma specjalizuje się w modernizacji urządzeń energetycznych. Standera brał w niej udział w dużych projektach, regulował kotły, ustawiał turbiny energetyczne.

Potem trafił do firmy w Głogówku, gdzie mógł wypróbować swoje talenty konstruktorskie. Obecnie rozkręca własną firmę i wierzy, że filozoficzna fascynacja wiatrem poniesie jego biznes jak na skrzydłach. Oprócz jachtów - trimaranów - chce równocześnie produkować drugi własny wynalazek. Domowe elektrownie wiatrowe.

- To wynika z potrzeby chwili, po prostu poraziła mnie wysokość domowych rachunków za prąd - opowiada. - Jestem przekonany, że możemy być niezależni od dostawcy sieciowego.

Wiatrak domowy Lucjana Standery jest na wstępnym etapie produkcji, ale konstruktor zapowiada, że prototyp będzie gotowy we wrześniu na wystawę przedsiębiorczości w Prudniku. Będzie miał 2,5 metra wysokości i 1,9 metra średnicy skrzydeł.

Wyglądem ma przypominać toi-toi ze skrzydłami. Przy wietrze rzędu 8 metrów na sekundę wyprodukuje prąd o mocy około 3 kilowatów, co z powodzeniem wystarczy na potrzeby mieszkania. Egzemplarz prototypowy wystawi sam, na dachu swojego domu, bo to akurat nie wymaga pozwoleń.

- Na naszych terenach problemem jest szybkość wiejących wiatrów - opowiada Standera. - Średnio wieją z szybkością 4-5 metrów na sekundę, za mało dla dużych wiatraków przemysłowych.

Z drugiej strony często zdarzają się u nas wichury powyżej 40 metrów na sekundę. Duże wiatraki ze względów bezpieczeństwa trzeba wyhamowywać już od 18-20 metrów. Moja konstrukcja startuje już przy 2 metrach na sekundę i pracuje z powodzeniem do 40.

Turbina będzie współpracować z baterią słoneczną, a cały układ zostanie połączony do dodatkowych urządzeń, zapewniających stabilny prąd dla delikatnych urządzeń domowych. Koszt całości, według wstępnych szacunków wyniesie około 10 tys. zł i zapewni właścicielowi niezależność.

- Hasłem mojej firmy jest: You can bee free. Możesz być wolny. Trochę jak hasło Obamy - śmieje się konstruktor z Prudnika. - Martwi mnie zanik pomysłów innowacyjnych w Polsce. Nasze firmy, zamiast tworzyć i konstruować, wolą zamawiać gotowe produkty w Chinach, nawet jeśli potem muszą się wstydzić za jakość ich wykonania. Na dodatek nasza pomysłowość jest ograniczana przez gorset urzędniczych pozwoleń, opinii, decyzji.

Zapraszamy na wodowanie

Lucjan Standera nie jest pierwszym szkutnikiem na pogórzu Sudetów. Dziesięć lat temu stocznię w Dzierżoniowie założył Henryk Chałupka, samouk i również pasjonat żeglowania na desce.

Dziś jego zakład jest oddziałem angielskiej firmy Devoti Sailing, która na świecie specjalizuje się w produkcji małych jachtów klasy finn - do 4,5 metra długości i do 10 metrów kwadratowych żagli. Finn Devoti Sailing kosztuje od 8 do 12 tysięcy euro.

Na jachtach z Dzierżoniowa pływają najlepsi zawodnicy światowi, rozgrywa się na nich regaty olimpijskie. Nasz zawodnik Mateusz Kusznierewicz zdobył na takiej łodzi olimpijskie złoto w 2004 roku. Tymczasem Dzierżoniów leży pół tysiąca kilometrów od Bałtyku, a konstruktor jachtów Henryk Chałupka sam dla relaksu chodzi pływać na miejscowym akwenie.

Polska jest zresztą światowym potentatem w produkcji jachtów, tuż za Stanami Zjednoczonymi. W rekordowym roku 2007 w naszych stocz- niach i zakładach szkutniczych powstało 22 tysiące jachtów wartych ponad pół miliarda złotych. 90 procent trafiło do krajów Europy Zachodniej, Stanów Zjednoczonych, Australii, Rosji.

W Polsce popyt jest niewielki. Niestety, brakuje tradycji żeglarskich, portów, infrastruktury turystycznej. Z powodu kryzysu światowego produkcja w następnych latach spadła do 10 tys. jednostek rocznie, ale w roku ubiegłym w branży znów zaczęło się dziać lepiej.

Wyprodukowano u nas 15 tys. jachtów. Nasze stocznie specjalizują się w jachtach klasycznych, konstrukcjach wzorowanych na starych łodziach, potrafią produkować luksusowe katamarany za kilka milionów euro czy łodzie na indywidualne zamówienie klienta. Jednostki małe, najbardziej popularne, kosztują od 100 tys. zł.

- Jestem przekonany, że na moje jachty będzie zbyt - zapewnia Lucjan Standera. - Na rynku jeszcze brakuje takich jednostek. Trimaran jest dużo szybszy od tradycyjnej jednostki i zadowala się znacznie słabszym wiatrem. Poza tym ma stały przechył nie przekraczający 5-6 stopni i praktycznie nie można go przewrócić. Nie zatrzymam się, dopóki nie zwoduję go na Jeziorze Nyskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska