SS-mani z Estonii zginęli pod Opolem. Oni nie walczyli dla Hitlera

Mariusz Jarzombek
W Ciepielowicach wydobyto kości ponad 30 estońskich żołnierzy. Dzięki nieśmiertelnikom (wojskowe identyfikatory) wielu już udało się zidentyfikować.
W Ciepielowicach wydobyto kości ponad 30 estońskich żołnierzy. Dzięki nieśmiertelnikom (wojskowe identyfikatory) wielu już udało się zidentyfikować. Mariusz Jarzombek
Heldur Suimets miał 18 lat, gdy pochowano go w parku przy pałacu w Ciepielowicach. Przez lata on i jego estońscy koledzy byli uważani za zdrajców, walczyli w mundurach SS. Dziś w Estonii są narodowymi bohaterami.

Kości Heldura i jego niewiele starszych kolegów wydobyto kilka tygodni temu z zapomnianej mogiły, na której nie było nawet krzyża. Grób powstał pod koniec stycznia 1945 roku, gdy na terenie Opolszczyzny wojska niemieckie usiłowały powstrzymać rosyjską ofensywę.

Estończycy walczyli w 20. Dywizji Grenadierów Waffen SS. Dla wielu z nas takie postępowanie jest trudne do zaakceptowania, bo większość formacji SS było nazistowskich do szpiku kości. Dlaczego zatem dla wielu Estończyków żołnierze z SS są bohaterami?

Znad Narwy nad Odrę

Aby spróbować to zrozumieć, trzeba się cofnąć aż do czerwca 1940 roku. Wówczas niepodległa Estonia i pozostałe republiki nadbałtyckie zostały zaanektowane przez potężny Związek Radziecki, a wcześniej ten sam sąsiad wymusił na Estonii założenie baz wojskowych.

Dla setek Estończyków Rosja sowiecka stała się głównym wrogiem podczas II wojny światowej. Dramat i chęć odwetu potęgował fakt, że aż 35 tysięcy obywateli Estonii zostało bardzo szybko wywiezionych do łagrów. Rosjanie zachowywali się dokładnie tak jak na wschodnich terenach Polski, które zajęli w czasie kampanii wrześniowej.

Gdy w 1941 roku Niemcy zaatakowali ZSRR, Estończycy stanęli natychmiast po ich stronie. Chris Bishop, autor książki "Zagraniczne formacje SS", ocenia, że po stronie niemieckiej walczyło początkowo 12 tysięcy Estończyków. Ale to zaangażowanie stale rosło i w 1944 roku - gdy Rosjanie znów podeszli pod granice Estonii i przekroczyli rzekę Narwę - walczyło ich nawet 100 tysięcy w różnego typu formacjach wojskowych.

W tej liczbie byli też żołnierze z 20. Dywizji Grenadierów Waffen SS, którzy w 1944 roku z Estonii potem zostali ewakuowani do Gdańska, a następnie przez Dolny Śląsk trafili na Opolszczyznę.

Żołnierze dywizji, której dowódcą był Niemiec, nie składali przysięgi na wierność Hitlerowi. Ślubowali walczyć z bolszewizmem i o wolną Estonię. Estończycy nie byli odosobnieni.

Historycy szacują, że w formacjach niemieckiego SS podczas całej II wojny światowej służyło aż 350 tys. cudzoziemców. W większości byli to ochotnicy, po których Niemcy, im dłużej wojna trwała, sięgali z coraz większą ochotą. Tym większą, że od 1943 roku na froncie wschodnim ponosili same porażki i zaczynało im brakować własnych żołnierzy.

Opolanin na tropie

Po zakończeniu wojny przez lata o Estończykach walczących na Opolszczyźnie było cicho. Po upadku PRL szukano głównie grobów żołnierzy niemieckich, których ekshumowano, a potem przewożono na cmentarz w podwrocławskich Nadolicach.

Od czterech lat estońskich grobów szuka Jacek Cielecki, student z Łącznika. To członek polskiej grupy rekonstrukcyjnej GRH Wiking, która odtwarza jednostki cudzoziemskie SS. Jej członkowie brali udział w zdjęciach do kilku filmów wojennych, odtwarzali też bitwy II wojny światowej w całej Europie, w tym w Estonii.

- I poniekąd dzięki temu zaraziłem się tematem obecności Estończyków na Śląsku - opowiada Jacek Cielecki. - Nawiązałem kontakt ze związkiem weteranów 20. Estońskiej Dywizji Grenadierów SS. Wysyłają mi dokumenty i wspomnienia, które potem tłumaczę. Ci żołnierze to część historii naszego regionu i jeśli trafiam na miejsca, gdzie mogą być pochowani, to je zgłaszam. Stąd też niedawne ekshumacje obok pałacu w Ciepielowicach w gminie Dąbrowa.

Na trop nieznanych mogił Jacek Cielecki trafił dzięki wspomnieniom weterana, który pisał, że w pałacu mieścił się sztab jednego z pułków estońskiej dywizji. Opolanin dostał też mapkę z zaznaczonym miejscem pochówków. Potem specjalna ekipa fundacji Pomost, finansowana przez stronę niemiecką, znalazła na miejscu mogiłę.

- Chowano w niej głównie Estończyków, o czym świadczyły zachowane elementy umundurowania, a także odnalezione nieśmiertelniki (wojenne identyfikatory) - opowiada Jacek Cielecki. Odkopano łącznie kości 37 ciał, podczas gdy informacje pozyskane z Estonii mówiły o 18 zabitych.

- Ze względu na bliskość frontu mogła to być tzw. mogiła otwarta, w której co jakiś czas chowano kolejnych poległych. Może o tym świadczyć fakt znalezienia w środku grobu sześciu ciał rzuconych jedno na drugie. W normalnych warunkach tak się przecież nikogo nie chowa - opowiada Jacek Cielecki.

Co ciekawe, nawet gdyby nie byłoby mapki czy nieśmiertelników, można byłoby ryzykować tezę, że to żołnierze strony niemieckiej. W mogile znaleziono bowiem elementy niemieckich mundurów, fiolkę pervitinu (medykament na bazie amfetaminy, który Niemcy wydawali żołnierzom walczącym na froncie, aby mogli dłużej walczyć), a co ważne, zabitych pochowano w butach. Po stronie radzieckiej na takie "marnotrawstwo" w czasie wojny sobie nie pozwalano.

Nie byli rycerzami

Mimo grozy toczącej się wojny i świadomości swojego trudnego położenia żołnierze znad Bałtyku byli pod wielkim wrażeniem, tego co zobaczyli na ówczesnej Opolszczyźnie. Elmar Silm, jeden z podporuczników 46. pułku, który był częścią estońskiej dywizji i kwaterował w obecnym Skarbiszowie, zanotował potem w swoich wspomnieniach, że wszędzie były "łazienki z bieżącą wodą", a domy wyglądały tak, "jakby ich mieszkańcy mieli do nich zaraz wrócić".

Z kolei w Niemodlinie Estończycy odnotowali zwiedzanie zamku w "rycerskim stylu", w którym wówczas pełno było jeszcze cennych przedmiotów.

Bałtowie, choć w swoim kraju widzieli sporo okrucieństw wojennych, byli zaskoczeni postępowaniem Niemców, którzy wieszali na ulicznych latarniach mężczyzn podejrzewanych np. o dezercję czy kolaborację. Nie mieścił im się w głowie taki brak szacunku dla swoich żołnierzy.

Nie oznacza to jednak, że Estończycy byli rycerzami bez skazy. Prawa frontu wschodniego - gdzie wojna toczyła się w zupełnie innych warunkach niż za zachodzie Europy - powodowały, że im również zdarzało się rozstrzeliwanie jeńców, z którymi w czasie zaciekłych bitew nie było co zrobić.

Estończycy walczyli przeciwko Armii Czerwonej na Opolszczyźnie niemal do końca wojny. Najpierw pod koniec stycznia 1945 roku mieli zlikwidować radziecki przyczółek na skrzydle Festung Oppeln i bili się m.in. o wieś Bierkowice (dziś dzielnica Opola). Potem walczyli o takie miejscowości jak Dąbrowa Niemodlińska, Skarbiszów, Nowa Jamka czy Narok. Gdy front w lutym się ustabilizował, zajęli pozycje wokół Niemodlina (dawniej Falkenberg).

W marcu zaczęła się jednak kolejna rosyjska ofensywa i Estończycy, podobnie jak cały Wehrmacht, musieli się wycofywać. Przebijali się z tzw. opolskiego kotła przez Korfantów, Ścinawę, Białą, Szybowice i Prudnik aż do rejonu Głuchołaz. Historia 20. Estońskiej Dywizji SS zakończyła się ostatecznie w Czechach na północ od Pragi, gdzie jednostka poddała się Rosjanom, a większość żołnierzy trafiła na Syberię.

Legenda z Falkenbergu

Nie wszystkim Estończykom udało się uciec z terenów obecnej Opolszczyzny. Stąd też być może wciąż żywa legenda o skarbie ukrytym przez żołnierzy jednostki w Dębowcu pod Prudnikiem.

Owym skarbem miała być wyjątkowa kolekcja monet wywiezionych w czasie wojny z Warszawy. Jednak wielu badaczy traktuje tę opowieść jako ciekawą bajkę. Wątpliwe jest bowiem, aby Niemcy mieli aż tyle zaufania do Estończyków, których często traktowali jak mięso armatnie i zezwalali na odwrót dopiero, gdy wcześniej wycofali swoje jednostki.

Bajką nie jest natomiast znalezienie po wojnie w Borach Niemodlińskich pozostałości leśnej osady jednego z estońskich oddziałów. Jego żołnierze mieli się jeszcze przez rok po wojnie ukrywać w lasach, a pomagała im miejscowa ludność.

Ostatecznie część Estończyków wpadła w ręce Rosjan, ale niektórym udało się przedostać na Zachód. Zachowała się także relacja o estońskim oficerze ukrywającym się w leśniczówce pod Prudnikiem. Ponoć ocalał, bo wyjechał z jedną z tamtejszych Niemek na Zachód. Nie sposób jednak dziś tych opowieści potwierdzić.

- Wystarczy jednak zajrzeć do dostępnej w internecie kroniki Milicji Obywatelskiej z Niemodlina, aby zobaczyć, ilu żołnierzy Wehrmachtu łapano w okolicznych lasach nawet kilka lat po wojnie. Wśród nich na pewno byli też Estończycy, bo tylko ta jednostka SS walczyła na terenie obecnej Opolszczyzny - mówi Jacek Cielecki.

I rzeczywiście kronika pełna jest informacji o zatrzymanych lub zabitych niemieckich żołnierzach. Jest w niej też znamienny zapis o "likwidacji 9-osobowej bandy terrorystycznej, składającej się z żołnierzy SS". O tym, gdzie ich pochowano, kronika jednak nie informuje.

Tajemnicza śmierć dowódcy

Jacek Cielecki szacuje, że na Opolszczyźnie może być pochowanych jeszcze około 120 Estończyków z dywizji SS. W wielu przypadkach na informacje na ten temat czekają potomkowie poległych lub krewni.

Deklarują, że w przypadku znalezienia nowych szczątków będą je chcieli przewieźć do swojego kraju.
- Mam już kilka nowych miejsc, gdzie mogą leżeć kolejni żołnierze, ale na razie ich nie ujawniam. Niestety są w Polsce tacy poszukiwacze, którzy za kilka wojennych fantów są gotowi przekopać nawet grób - twierdzi pasjonat.

Historia bałtyckich sojuszników Hitlera na Opolszczyźnie wciąż ma sporo białych plam. Jedną z nich jest śmierć niemieckiego dowódcy dywizji Franza Augsbergera. Nie ma zgodności co do tego, jak zginął, ani miejsca jego pochówku. Wśród nich wymienia się Prudnik, Włodary, Korfantów, a nawet Komprachcice.
Szansa na to, że uda się kiedyś dojść do prawdy, wciąż jest. Na Opolszczyźnie nadal żyją osoby pamiętające przemarsz estońskich esesmanów.

- Podczas ekshumacji w Ciepielowicach podszedł do nas starszy pan, który z Estończykami ukrywał się w jednej piwnicy zimą 1945 roku. Miał sporo cennych informacji - przyznaje Jacek Cielecki.

Obecnie w Estonii byli żołnierze SS są traktowani jak bohaterowie narodowi. Mart Laar, znany polityk, a kiedyś tamtejszy premier, wydał nawet książkę, w której podkreśla, że członkowie dywizji bili się o wolność Estonii. Ale jest też inna strona medalu.

Po stronie radzieckiej walczył np. 8 Korpus Piechoty zwany Estońskim, gdzie około 80 procent żołnierzy było Estończykami. To oni do czasu odzyskania niepodległości przez ten nadbałtycki kraj byli wynoszeni na piedestał, a dziś są usunięci w cień. Nie można też zapominać, że niemiecka SS została po zakończeniu wojny uznana za organizację zbrodniczą w czasie procesu w Norymberdze.

- Owszem, jednak Estończycy nie walczyli dla Hitlera czy nazizmu, ale o swój kraj i po to, aby zatrzymać bolszewicką zarazę, która odebrała im niepodległość - przypomina Arkadiusz Karbowiak, historyk specjalizujący się w historii antykomunistycznego podziemia. - Każdy może tę postawę oceniać na swój sposób, ale trzeba pamiętać, że po wycofaniu się Niemców z Estonii w 1944 roku ci młodzi chłopcy, którzy walczyli z Rosjanami, mogli albo pójść do lasu i walczyć jako partyzanci (część tak zrobiła, za co też zapłaciła życiem), albo stać po stronie Niemców i liczyć na jakiś militarny cud lub przedostanie się na Zachód.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska