Moje Kresy. Lwów - stolica Galicji i Lodomerii

Stanisław S. Nicieja
Plac Akademicki we Lwowie i ulica Aleksandra Fredry. Na parterze budynku z prawej strony wejście do słynnej kawiarni "Szkockiej”, która była miejscem codziennych wielogodzinnych spotkań lwowskich matematyków.
Plac Akademicki we Lwowie i ulica Aleksandra Fredry. Na parterze budynku z prawej strony wejście do słynnej kawiarni "Szkockiej”, która była miejscem codziennych wielogodzinnych spotkań lwowskich matematyków.
Utraty tego miasta Polacy długo nie mogli odżałować. Wielu jeszcze do dziś nie może, podobnie jak Niemcy Wrocławia (Breslau) czy Królewca (Königsberg), a Czesi Kłodzka, choć od decyzji poczdamskich minęło już niemal 70 lat.

Moje Kresy - cykl historyczny Stanisława S. Niciei

Lwów był przez prawie 600 lat wyjątkowo mocno wpisany w historię Polski. Żyło tam tysiące Polaków tworzących zadziwiające zjawiska w nauce, kulturze i gospodarce, przez co miasto to zasłużyło w pełni na określenie "fenomen".

Joseph Roth, wybitny pisarz z kręgu kultury żydowsko-polsko-austriackiej, nazwał Lwów "miastem zatartych granic" ze względu na wiele nacji, które tam obok siebie przez wieki zamieszkiwały.

Ale miasto to miało zawsze "aromat polskości", który po 1945 r. został unicestwiony przez gwałtowną, represyjną depolonizację.

Arka Noego, miasto lwów i delfinów

Lwów, pięknie położony w kotlinie osłoniętej jak Florencja siedmioma pagórkami, ma niezwykle zagmatwaną genezę, o którą od wieków kłócą się głównie narody polski i ukraiński.

Spór ten dzielił i dzieli kronikarzy i historyków, publicystów i polityków, poetów i eseistów. Wydzierano sobie przeszłość, licytowano zasługi. Był to w zasadzie spór między ojcem a matką o to, kto ma większe prawa do wspólnego dziecka.

Miasto to na przestrzeni wieków nosiło nazwy: Leopolis, Lwów, Lemberg, Lövenburg, Lwow i Lwiw. Zdaniem angielskiego historyka Normana Daviesa żadne inne miasto europejskie nie zmieniało tyle razy swej nazwy i nie przechodziło tyle razy z rąk do rąk różnych nacji.

Jurij Andruchowycz, najbardziej obecnie znany w Europie ukraiński pisarz i eseista, nazwał Lwów miastem-okrętem, a szybując w kierunku biblijnej metafory - arką, na której "zebrano nas - być może po to, by uratować po parze każdego rodzaju".

Tyle tam bowiem żyło nacji. W swoim znakomitym literackim "Leksykonie miast intymnych" (2011), gdzie impresyjnie naszkicował sylwetki 110 miast europejskich, odkrył jeszcze jedną oryginalność Lwowa, nazywając go "miastem delfinów".

Andruchowycz zwrócił uwagę, że obok lwa delfin jest drugą pod względem popularności ozdobą na elewacjach starych kamienic we Lwowie. W jego odczuciu ornamenty z motywem ryb są swoistym wyrazem żalu i nostalgii mieszczan lwowskich, że to piękne miasto pozbawione jest rzeki.

Wiedeń, Paryż, Londyn, Praga czy nasze Opole... długo można by ciągnąć litanię miast, które czerpią swą dodatkową atrakcyjność właśnie z tego, że przecinają je rzeki i zdobią mosty łączące ich brzegi. Pod tym względem założycielom Lwowa zabrakło wyobraźni. Bardzo nad tym ubolewał w książce "Lwów - cuda Polski" jeden z największych piewców tego miasta Stanisław Wasylewski - znakomity stylista, pisarz o wyjątkowej wiedzy i wyobraźni historycznej, który ogłaszał wszem wobec, że nawet mimo braku rzeki jest to "wyjątkowo przyjemne miasto".

Lwów usytuowano nad Pełtwią, zanikającą rzeką, którą w XIX w. zamknięto w kamiennym kanale i przykryto ulicą, czyniąc z niej rzekę podziemną. W czasach austriackich ulica, która przykrywała Pełtew, nosiła imię księcia Karola Ludwika, w czasach polskich - Legionów, w okresie sowieckim - Stalina, za niemieckiej okupacji - Hitlera, a obecnie w niepodległej Ukrainie - Prospekt Swobody. Oto przykład, jak polityka odciskała swe piętno nawet na nazwach ulic tego miasta.

Wierność Rzeczypospolitej

U schyłku XIX i na początku XX w., gdy Lwów był stolicą rozległej prowincji o nazwie Galicja i Lodomeria w cesarstwie Habsburgów, miał w sobie coś z greckich miast-państw, chociaż nigdy takiej struktury formalnie nie przybrał, jak choćby Gdańsk, który przez pewien czas posiadał status wolnego miasta.

Lwów spełniał tę rolę jako zadziwiające różnorodnością centrum kultury, którą tworzyli ludzie różnych narodowości.

W swojej historii najdłużej był w granicach państwa polskiego i kultura polska święciła tam przez wieki największe sukcesy, wydawała najdojrzalsze owoce, które do dziś są chlubą nie tylko dziejów Polski, ale i całej Europy.

Dominacja Polaków we Lwowie ma swój początek w XIV w. za Kazimierza Wielkiego, który włączył to miasto do państwa polskiego. Pierwszy imponujący rozkwit Lwowa odnotowano w czasach jagiellońskich, a później w XVII w. w czasach Wazów, kiedy powstał tam uniwersytet (166l r.) założony przez króla Jana Kazimierza. Wtedy też Lwów stał się bastionem Rzeczypospolitej i uzyskał jako jedyne miasto polskie miano Semper Fidelis - zawsze wierne, w domyśle - Rzeczypospolitej.

Legenda miasta zawsze wiernego i przez nieprzyjaciela nie zdobytego zrodziła się w XVII w., kiedy to na wschodnie rubieże Polski ciągnęły ze szczególną intensywnością watahy Tatarów, Wołochów-Mołdawian, Turków i zbuntowanych Kozaków. Był to czas, kiedy ciężkich zawodów doświadczał król Jan Kazimierz, mający również swój udział w tworzeniu legendy miasta zawsze wiernego Rzeczypospolitej.

Tam bowiem w katedrze złożył w 1652 r. swe słynne śluby lwowskie. Lwów w tym czasie stanowił, by posłużyć się barokowym cytatem, "straż przednią ojczyzny, obóz warowny, prawie w paszczęce tatarskiej i tureckiej położony".

A mieszkańcy jego, choć tyle nacji w sobie łączący, znani byli z oświadczenia: "Przy królu jegomości stać chcemy i w razie potrzeby krew naszą wylewać zawsze jesteśmy gotowi".

Biorąc poprawkę na panegiryczną przesadę, która zawsze towarzyszy opisom dramatycznych wydarzeń, trzeba obiektywnie stwierdzić, że w XVII w. Lwów był ważną fortecą obronną i to, co jego mieszkańcy zrobili dla Rzeczypospolitej, przekraczało miary zwykłych obywatelskich powinności. Z głębi kraju patrzono nań z podziwem, a panegiryści widzieli w nim najczystsze odbicie starogreckich wzorów.

Od roku 1692 pojawia się w pieczęci miejskiej Lwowa napis Leopolis-Fidelis. Ale legenda o mieście zawsze wiernym rozbłysła niezwykłym blaskiem dopiero w drugiej połowie XIX i w pierwszej dekadzie XX w. i wiązała się z bujnym rozkwitem Lwowa.

Lwowska belle epoque

Po upadku i rozbiorach Polski w latach 1772-1795 Lwów, splądrowany początkowo przez Szwedów, a później przez austriackich zaborców, stał się małym miasteczkiem, liczącym zaledwie dwadzieścia kilka tysięcy mieszkańców.

Ale po 120 latach, w 1914 r., gdy się kończyła jego belle epoque, był dziesięciokrotnie liczebniejszy. W czasach najlepszych w jego dziejach, gdy był stolicą Galicji i korzystał z praw autonomicznych (1870-1914), przeżył niezwykły boom budowlany i cywilizacyjny.

Jak grzyby po deszczu rosły tam wówczas wspaniałe późnoklasycystyczne i secesyjne budowle: Sejmu Galicyjskiego - później uniwersytetu, politechniki, Galicyjskiej Kasy Oszczędności, Teatru Wielkiego, biblioteki uniwersyteckiej, nowoczesnego dworca kolejowego.

Na placach miejskich, w parkach i przy alejach cmentarnych wznoszono piękne pomniki wybitnych Polaków: Aleksandra Fredry, Adama Mickiewicza, Kornela Ujejskiego, Franciszka Smolki, Jana III Sobieskiego, Artura Grottgera, Seweryna Goszczyńskiego, Jana Kilińskiego, Karola Szajnochy, Agenora Gołuchowskiego, Bartosza Głowackiego.

Mimo że był to zabór austriacki, nie wzniesiono tam ani jednego pomnika miejskiego Austriakowi bądź Ukraińcowi. Dowodzi to, jak prężna była tam wówczas kultura polska, mimo że nie istniało państwo polskie.

W uczelniach lwowskich wyrastały indywidualności, które znamy z kart encyklopedii, od Ludwika Rydygiera - światowej sławy chirurga - po Stefana Banacha - genialnego matematyka. Mnożyli się tam politycy różnych opcji i odcieni - od ludowców, socjalistów po konserwatystów, od Wincentego Witosa po Kazimierza Badeniego, od Juliana Dunajewskiego po Ignacego Daszyńskiego i Józefa Piłsudskiego.

We Lwowie tej doby ujawniła się niezwykła "gęstość rodzenia się talentów". Adam Wierciński, opolski filolog, krytyk literacki i eseista, zrobił swego czasu eksperyment. Na wojskowej mapie sztabowej zaznaczył niebieskimi punktami miejsca, skąd pochodzili wybitni Polacy, których biogramy znajdują się w leksykonach biograficznych i encyklopediach. Wokół Lwowa liczba punktów zmieniła się w dużą niebieską plamę.

W takiej atmosferze i scenerii rodził się mit miasta fenomenu - genius loci. W wielonarodowym tyglu wykluwał się polski patriotyzm - narodu bez własnego państwa. Polonizowali się synowie i wnukowie tych, którzy przyszli razem z administracją austriacką to miasto germanizować, jak choćby Wilhelm Reitzenheim, a za nimi czescy Niemcy, Słowacy, Madziarzy, Ormianie.

Formowały się świetne polskie rodziny o niepolskich nazwiskach: Hornungowie, Riedlowie, Mozerowie, Prohaskowie, Torosiewicze. Już w 1878 r., zaledwie w kilka lat po uzyskaniu autonomii galicyjskiej, ukraiński działacz niepodległościowy Jewhen Ołeśnyćkyj pisał: "Lwów przedstawia mi się prawie czysto polskim miastem. Wszystkie urzędy polskie, szkoły i uniwersytet - polskie, teatr - polski, napisy wszędzie polskie, handel w rękach Polaków i Żydów, którzy manifestowali się także pod względem narodowym jako Polacy".

Procesowi polonizacji ulegali także Rusini, którzy później, jak Kacper Cięglewicz czy Platon Kostecki, mówili o sobie z dumą: "gente Ruthenus, natione Polonus" (z urodzenia Rusin, z narodowości Polak).
Patriotyzm Lwowa wyrastał też na gruncie dumy z osiągnięć polskiej nauki, sztuki, oświaty i kultury.

Chlubą miasta był spolszczony w 1870 r. uniwersytet, noszący w czasach austriackich imię Franciszka I, ale pamiętano, że jego założycielem był Jan Kazimierz. Uniwersytet Jana Kazimierza posiadał znakomitą kadrę, podobnie było z Politechniką Lwowską, Akademią Rolniczą w Dublanach, Akademią Weterynaryjną i Konserwatorium Muzycznym. Miasto miało wiele bibliotek. Obok najsłynniejszej Ossolińskich również Baworowskich i Dzieduszyckich. Miało też sławną galerię obrazów z dziełami Grottgera, Matejki, Malczewskiego i nawet Caravaggia oraz imponującą sieć szpitali.

To w lwowskich szpitalach przeprowadzono pierwszą nocną operację przy świeżo skonstruowanej w tym mieście lampie naftowej Ignacego Łukasiewicza. To tam prof. Ludwik Rydygier przeprowadził pierwszą na świecie resekcję żołądka.

Tam też, ze względu na swobody nieznane Polakom w innych zaborach, powstały niemal wszystkie polskie organizacje naukowe, oświatowe i kulturalne oraz towarzystwa hobbystyczne. Już w r. 1892 działały we Lwowie 262 stowarzyszenia i organizacje. Był to wyraz nie spotykanej w tym wymiarze w społeczeństwie polskim aktywności obywatelskiej.

Ogromną rolę w procesie kształcenia świadomości narodowej i miłości do miasta spełniała prasa lwowska, tak różnorodna i tak wielojęzyczna jak chyba w żadnym z miast europejskich.

Polski Piemont

"Lwów - jak pisał Fryderyk Papée - stał się na początku XX w. prawdziwym sercem i mózgiem Polski. [...] Stąd wyszło nowe pokolenie, które miało wziąć czynny udział w budowie państwa polskiego. Był to niewątpliwie najświetniejszy i najruchliwszy okres w dziejach naszego miasta".

Tak rodziło się przekonanie o stolicy polskiego Piemontu, głównego ośrodka politycznego, stąd miało przyjść wyzwolenie i zjednoczenie ziem polskich. To we Lwowie najmocniej biło źródło polskiej myśli niepodległościowej w XIX i na początku XX wieku, gdy nie było państwa polskiego.

Mit o mieście Semper Fidelis został jeszcze bardziej rozbudowany w latach II Rzeczypospolitej. Czyn Orląt Lwowskich - ofiara młodzieży gimnazjalnej i studenckiej złożona w obronie miasta oraz powstały tam niezwykły Cmentarz Orląt miały niezwykłą magnetyzującą moc i znakomicie służyły wychowaniu patriotycznemu nie tylko w mieście, które uchodziło za główną na południowym wschodzie kresową strażnicę.

Ostatnio Jan Maria Rokita, stuprocentowy krakus, po całodziennej wędrówce po Lwowie, wznosząc się ponad miłość do swego miasta, palnął prosto w oczy często zarozumiałym swym ziomkom: "Dla krakusa Lwów to - mało powiedzieć - wyzwanie. Dla krakusa Lwów to po prostu cios obuchem w łeb! Niby człowiek wie, że była to najelegantsza, najbardziej luksusowa polska metropolia. Że to stolica Galicji w dobrych czasach autonomii, gdy Kraków - co tu dużo mówić - był zapyziałą dziurą, wyróżniającą się jedynie świetnym uniwersytetem. (...)

Ale prawdziwym prywatnym odkryciem jest to, że Lwów jest Paryżem, albo co najmniej Wiedniem dla Krakowa. (...) Nie ma w Krakowie osiedla tak wytwornego i wyrafinowanego artystycznie jak Kastelówka. Nie ma tak reprezentacyjnego corsa jak Wały Hetmańskie, nie ma takiej secesji jak przy ulicy Akademickiej, ani ulicy willowej porównywalnej z Mochnackiego. Nie ma takich parków jak Park Kilińskiego, nie ma takiego dworca kolejowego ani takiej opery jak we Lwowie...".

Dać Polsce to, co najlepsze

Po I wojnie światowej i wojnie polsko-bolszewickiej Lwów, jak pisał Stefan Mękarski, "powstał z pobojowiska jak przysłowiowy Łazarz, wynędzniały i wyczerpany wysiłkiem. Miasto było jak rzeszoto podziurawione kulami, zabiedzone, nienaprawiane i niekonserwowane przez całe lata".

W następstwie wojny Lwów stracił blask stołeczności. Przestał być stolicą Galicji. Stał się w II Rzeczypospolitej jednym z prowincjonalnych miast wojewódzkich. Potrzebował pomocy materialnej od odrodzonego państwa.

Ale jej uzyskać nie mógł, gdyż restytuowane państwo polskie, przez którego ziemie przetoczył się kilkakrotnie walec wojny, znajdowało się w stanie śpiączki ekonomicznej, z przetrzebionym do granic biologicznej zagłady pokoleniem najbardziej twórczym. II Rzeczpospolita zaczynała dopiero budować swój suwerenny ład polityczny i gospodarczy i zamiast wsparcia sama wyciągała rękę po pomoc w odbudowie materialnej i jednocześnie budowie struktur administracyjnych państwa.

Trzeba bowiem pamiętać, że w innych dzielnicach kraju pod zaborami rosyjskim i pruskim nie mógł się wytworzyć w okresie rozbiorów żaden surogat instytucji państwowych, który można by było zaadaptować w odrodzonej Polsce.

Lwów natomiast w liberalnym zaborze austriackim takie instytucje wytworzył, bo tam w okresie zaborów był polski uniwersytet i inne wyższe uczelnie. Lwów miał przygotowane kadry urzędnicze, oświatowe, naukowe, kulturalne i gospodarcze. Miał przygotowanych sprawnych ekonomistów, polityków i społeczników do rządzenia krajem.

Jako Semper Fidelis Poloniae oddał więc kadry w znacznej ilości do dyspozycji nowej warszawskiej centrali politycznej. Do Warszawy odpłynęła fala kilkudziesięcioletniego dorobku Lwowa. Z jednej strony mówiło się wówczas o najeździe lwowiaków, zwanych Galileuszami na Kongresówkę, czyli zabór rosyjski, i na Warszawę, ale z drugiej strony u części patriotów lwowskich wywołało to irytację i głosy protestu żądające wstrzymania ewakuacji inteligencji miasta na zachód.

Uważali oni, że Lwów, zepchnięty na pozycję wydrenowanej przez Warszawę prowincji, nie będzie mógł być skutecznym bastionem broniącym wschodnich rubieży przed zalewem obcym narodowościowo i ideologicznie.

Powyższa konkluzja ma obszerne uzasadnienie faktograficzne. Przez cały okres II Rzeczypospolitej Lwów, by użyć określenia Stefana Mękarskiego, "ogołacał siebie i oddawał innym częściom Polski: Warszawie, Poznaniowi, Gdyni i Wilnu swoje dobro, instytucje kulturalne i gospodarcze, najsprawniejszych intelektualnie i organizacyjnie ludzi, którzy stawali wszędzie w pierwszym szeregu budowniczych państwa", by wymienić tylko prezydenta Polski prof. Ignacego Mościckiego, premiera RP prof. Kazimierza Bartla i wicepremiera, budowniczego portu w Gdyni i centralnego Okręgu Przemysłowego Eugeniusza Kwiatkowskiego.

l września 1939 roku na Lwów spadł grad bomb niemieckich, a trzy tygodnie później znalazł się pod okupacją wojsk sowieckich. Zaczął się brutalny proces depolonizacji miasta. Tylko od 9 do 14 kwietnia 1940 r. z samego Lwowa wywieziono na Sybir i do Kazachstanu 12 tysięcy Polaków.

W 1945 r. ze Lwowa wypędzono 120 tysięcy Polaków, którzy przeżyli okupacje sowiecką i hitlerowską w tym mieście. Osiedli oni głównie na Śląsku w pasie od Oświęcimia po Zgorzelec, ale najwięcej z nich znalazło swe nowe domy we Wrocławiu, Opolu, Gliwicach i Bytomiu.

Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska