Opolanie w telewizji. Dziś sam talent nie wystarczy

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Wiesiek Iwasyszyn (z prawej) to prekursor polskiego beatboxingu. Dzięki telewizji znowu stał się popularny i wrócił na scenę.
Wiesiek Iwasyszyn (z prawej) to prekursor polskiego beatboxingu. Dzięki telewizji znowu stał się popularny i wrócił na scenę.
"Bo ja się wcale nie chwalę, ja po prostu, niestety, mam talent" - śpiewał 35 lat temu Jerzy Stuhr. Dziś, żeby wystąpić w telewizji, sam talent nie wystarczy. Często nie jest nawet potrzebny.

Agnieszka Chylińska: - Zatkało mnie kompletnie, nie wiem, co z tym zrobić. Wojtek, gdybym poznała cię w podstawówce, byłbyś moim najlepszym kolegą!

Małgorzata Foremniak: - Jestem ciekawa, jak dużo poświęcasz codziennie czasu na trening.
Robert Kozyra: - W długiej historii programu "Mam talent" jesteś chyba pierwszym w kategorii autoerotyka.

Wielu młodych, utalentowanych ludzi dałoby się pokroić, żeby tylko usłyszeć takie komplementy z ust jurorów "Mam talent" czy "Must be the music". W dodatku prawione na oczach milionowej publiczności!

Ale Wojtkowi Klauze w głowie się od nich nie przewróciło. Teraz najważniejsza jest dla niego matura - uczy się w namysłowskim "Rolniku" hotelarstwa - a w wolnym czasie fotografia. Do robienia zdjęć talent ma niewątpliwy, co każdy może ocenić, odwiedzając jego internetowe portfolio. Problem w tym, że jurorów zdjęcia Wojtka kompletnie nie interesowały. Podobnie jak producentów z TVN, bo z krótkiej rozmowy z jurorami w trakcie montażu wypadł akurat fragment o pasji Wojtka.

Wszystkich ciekawiło natomiast... lizanie łokcia.

Zachęcamy do spróbowania i przekonania się, że to też niełatwa sztuka. Bo żeby dotknąć językiem łokcia, trzeba mieć albo giętkie ciało, albo baaardzo długi narząd mowy. Wojtek to potrafi i pokazał to przed milionami widzów.
- Historia lizania łokcia jest bardzo krótka: na precasting do "Mam talent" pojechałem z koleżanką, Pauliną Pajor, która śpiewa i chciała dostać się do programu - opowiada Wojtek Klauze. - Kiedy siedzieliśmy w poczekalni, złapała nas głupawka i Paulina wymyśliła to lizanie łokcia. Zgłosiłem się i, o dziwo, przyjęli mnie!

Jak się już zapewne każdy czytelnik domyśla, Paulina odpadła. Bo wprawdzie śpiewa nieźle, ale - cytując ponownie Jerzego Stuhra - śpiewać każdy może, więc oryginalna nie była. Co innego Wojtek i jego występ zatytułowany "Polish łokieć".

- Pierwszym polskim celebrytą, który wykonał tę sztukę, był Władysław Łokietek - komentowali z udawaną powagą prowadzący show Marcin Prokop i Szymon Hołownia.

Jurorzy uznali jednak, że wystarczy tych durnot (jak o swoim występie mówi sam Wojtek) i namysłowianin do półfinału się nie dostał.

- Wiadomo, że to program komercyjny i wolą przyjąć kogoś dla wygłupu - mówi Klauze, któremu nie brakuje dystansu do własnej osoby. - Widziałem zresztą na eliminacjach, ile osób potrafi robić coś fajnego, ile ma się czym pochwalić, a mimo to nie dostają się dalej. Ale mam nadzieję, że Paulina się nie zniechęci i jeszcze spróbuje.

Sukces bałaganiary

Wiesiek Iwasyszyn (z prawej) to prekursor polskiego beatboxingu. Dzięki telewizji znowu stał się popularny i wrócił na scenę.
Wiesiek Iwasyszyn (z prawej) to prekursor polskiego beatboxingu. Dzięki telewizji znowu stał się popularny i wrócił na scenę.

Volare, czy to na scenie, czy na weselu, potrafi dać prawdziwe show. - Takie programy jak "Mam talent" mogą nam tylko pomóc w promocji - mówią członkowie zespołu.
(fot. Archiwum prywatne)

Nadzieję ma co roku tysiące Polaków, którzy zgłaszają się na castingi do "Mam talent", "Must be the music", "Bitwy na głosy" i dziesiątków innych, czasem nawet niszowych programów telewizyjnych.

Po co to robią?

- Chcieliśmy spróbować przede wszystkim po to, żeby promować nasz zespół - nie ukrywa Łukasz "Mrówa" Rosiński z grupy Volare, bardzo dobrze znanej na brzeskim rynku kapel coverowych. - Wiadomo, że pokazanie się w telewizji daje większe perspektywy, pozwala wypłynąć na głębsze wody. A poza tym były wakacje, więc był też czas na zabawę.
Volare miało szczęście - występ spodobał się jurorom i będzie ich można zobaczyć podczas emisji siódmego odcinka "Mam talent" w jedną z najbliższych sobót.

- Wystąpiliśmy tam z nieco ryzykownym utworem, na pograniczu żartu - zdradza Łukasz. Jak głosowali jurorzy? Tego
nie zdradzimy, zachęcając do obejrzenia występu brzeżan.

Emocje związane z nagraniami i występem przed telewizyjną publicznością ma już za to brzeżanka Sabina Dąbrowska. - Już zdążyłam o tym zapomnieć, zresztą od poniedziałku do piątku praktycznie nie wychodzę z domu, zajmując się dzieckiem, a w sobotę i niedzielę śpiewam na imprezach - mówi wokalistka zespołu Credo.

Sabinę doskonale kojarzy wiele osób, bo przez lata występowała w Biedronkach, a potem śpiewała w Inwencji, czyli zespołach z brzeskiego Klubu Garnizonowego, zdobywając z koleżankami dziesiątki tytułów laureatów na przeglądach wojskowych i cywilnych. Inwencja wystąpiła przed laty w telewizyjnym programie "Twoja droga do gwiazd", więc dla Sabiny ostatni program nie był debiutem przed kamerami.

Ale w nowej roli pokazała się pierwszy raz i wiele osób przecierało oczy ze zdumienia. Inni komentowali: - Odważna dziewczyna!

W "Perfekcyjnej pani domu", bo o tym programie mowa, widzowie mogli zobaczyć bałagan w domu brzeżanki, przeterminowane produkty w jej lodówce i kredensie, umywalkę pełną gazet. Słowem to, co każdy z nas najchętniej ukrywa nawet przed znajomymi (nie mówiąc o obcych ludziach z całej Polski), sprzątając w pośpiechu mieszkanie przed wizytą gości. Ale zobaczyli też wrażliwą młodą mamę, zdeterminowaną, by zmienić wizerunek swojego domu.

- Głównie chodziło o dobrą zabawę, a ten program od początku mi się podobał, dlatego zdecydowałam wysłać SMS ze zgłoszeniem - tłumaczy Sabina Dąbrowska. Kiedy rozmawiamy, właśnie gotuje bigos. - Mam zamiar wysłać przepis na konkurs, który ogłosili w "Master Chef" (telewizyjny show dla kucharzy).

- Po za tym była też nagroda (jako zwyciężczyni Sabina otrzymała nowoczesny odkurzacz) i nabrałam wielu dobrych nawyków związanych z porządkami - dodaje. - Wiadomo, że idealnego porządku nie będę miała, bo zawsze, kiedy Jagódka wraca ze żłobka, zaczyna się wyciąganie klocków i innych zabawek. Ale na pewno nie ma takiego bałaganu jak wcześniej.

Dlaczego utalentowana wokalistka próbuje swoich sił w programie dla gospodyń domowych, a nie np. w "Bitwie na głosy", do której eliminacje były przecież w Brzegu?

- Bardzo chciałabym wystartować w takim programie, ale przed każdym takim występem zżerają mnie nerwy. Na scenie nie było tego nigdy widać? Musiał pan daleko siedzieć - śmieje się Sabina. - Kiedy się przejęzyczyłam w "Perfekcyjnej pani domu", można było coś powtórzyć, a jak drżała mi ręka, to nic się też takiego nie działo. To nie to samo, co wyjść przed kamerę i np. zafałszować podczas śpiewania. Szczególnie jeśli coś jest na żywo.

Triumfalny powrót człowieka orkiestry

Wiesiek Iwasyszyn (z prawej) to prekursor polskiego beatboxingu. Dzięki telewizji znowu stał się popularny i wrócił na scenę.

Żadnych oporów przed pokazaniem się milionowej publiczności nie miałby za to Grzesiek Zaręba z Radłowa.

- Próbowałem w "Mam talent", wystąpiłem razem z kolegą ze Strzelina, który zaraził mnie tą pasją, ale nie udało się przejść eliminacji - mówi Grzesiek, który zajmuje się wyrafinowaną żonglerką piłkami do koszykówki.

- Jest nas w Polsce kilkunastu i przede wszystkim zależy nam na rozwoju tej dyscypliny - wyjaśnia. - Bo ciężko jest o zaproszenia na imprezy, jeśli niewiele osób wie, co robimy. I z takim zamiarem startowaliśmy w "Mam talent". Nam się nie udało, ale dwóch kolegów pokazało się w telewizji.

Żonglerzy zazdroszczą trochę muzykom. - Oni mają duży wybór programów, a dla całej reszty jest tylko jeden "Mam talent" i nie jest łatwo się przebić - dodaje Grzesiek.

O magii telewizji i popularności, jaką przynosi, już dawno przekonał się Wiesiek Iwasyszyn z Brzegu. Na szklanym ekranie po raz pierwszy pokazał się w latach 80., kiedy dał koncert w telewizyjnym "Jarmarku" Wojciecha Pijanowskiego.

Wiesiek jest beatboxerem, co oznacza, że potrafi naśladować głosem przeróżne instrumenty muzyczne. Popularność przełożyła się na trasy koncertowe ze znanymi polskimi kapelami, ale potem na wiele lat brzeżanin zniknął z estrady. Wrócił na nią triumfalnie za sprawą ubiegłorocznego występu w "Must be the music".

- Nadal pracuję w firmie ochroniarskiej, ale propozycji występów na scenie mam mnóstwo, a skrzynka e-mailowa jest dosłownie zasypywana wiadomościami - podkreśla Iwasyszyn. - Wiele z tych zaproszeń jest nierealnych, bo ludzie chcą, żebym zagrał za darmo albo proponują występ na drugi dzień w jakimś odległym mieście. Nie mogę się przecież zwolnić z dnia na dzień z pracy. Albo grać cały wieczór, kiedy potem mam robotę.

Teraz marzy mu się - tak jak to było przed laty - trasa koncertowa ze znanym zespołem, dla którego byłby oryginalnym supportem. - Mam plany i może się uda je zrealizować, ale nie chcę zapeszać - zapowiada.

Sława w życiu pomaga

Żyć z muzyki chcieliby też członkowie zespołu Volare.

- Teraz każdy z nas gdzieś jeszcze pracuje albo się uczy, ale chcielibyśmy dojść do takiego momentu, że nie będziemy musieli zajmować się niczym poza muzyką - mówi Łukasz Rosiński. - "Mam talent" może to nam ułatwić, ale wiadomo, że świat się na tym nie kończy. Potraktowaliśmy te występy poważnie, ale to nie jest nasze być albo nie być, bo jesteśmy na takim etapie, że odrzucenie przez jurorów raczej nam nie zaszkodzi.

Zapytaliśmy Łukasza, jak się czuł, rywalizując m.in. z Wojtkiem, który popisywał się lizaniem łokcia. - Nie widziałem tego występu, ale to jest program dla każdego i trzeba go odpowiednio potraktować. Ja mogę tylko chylić czoło, że odważył się wystąpić z czymś takim - mówi Rosiński.

Każdy z uczestników każdego z tych telewizyjnych show odczuł popularność. Nie taką jak Kamil Bednarek, który dzięki występom w "Mam talent" i "Bitwie na głosy", stał się rozchwytywaną gwiazdą, ale miłe słowa i autografy od fanów też się zdarzają.

- Mamy trochę zwolenników, nie używałbym słowa "fanów", bo to przesada, ale, powiedzmy, przychylnych nam osób - mówi skromnie Łukasz z Volare.

- Zdarzają się sympatyczne chwile, np. ktoś rozpoznał mojego Łukasza, kiedy był na spacerze z Jagódką. Na szczęście nikt nie wytyka mnie palcami i nie mówi: "O, to ta bałaganiara" - śmieje się Sabina. - Za to miałam sympatyczne zdarzenie w sklepie. Kiedy chciałam zapłacić za reklamówkę, sprzedawczyni powiedziała: - Dla pani gratis!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska