Moje Kresy. Stanisławów. Czas wojennej pożogi

Archiwum
W II RP Stanisławów słynął z mistrzowsko organizowanych defilad wojskowych. Maszeruje 2. kompania 18. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych pod dowództwem por. W. Zitta. Fotografia wykonana przez stanisławowskiego fotografa Mariana Jędryka, posiadającego w Stanisławowie i Morszynie świetnie prosperujące zakłady fotograficzne. W czasie wojny przeżył tragedię: zamordowano mu w 1942 r. w getcie żonę, mimo że sowicie opłacił próbę jej uwolnienia. Dwa lata później, po zajęciu Stanisławowa przez Sowietów, jako akowiec został zamordowany przez NKWD w więzieniu stanisławowskim. Na zdjęciu z prawej legendarny płk Bolesław Euzebiusz Mościcki (1877-1918).
W II RP Stanisławów słynął z mistrzowsko organizowanych defilad wojskowych. Maszeruje 2. kompania 18. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych pod dowództwem por. W. Zitta. Fotografia wykonana przez stanisławowskiego fotografa Mariana Jędryka, posiadającego w Stanisławowie i Morszynie świetnie prosperujące zakłady fotograficzne. W czasie wojny przeżył tragedię: zamordowano mu w 1942 r. w getcie żonę, mimo że sowicie opłacił próbę jej uwolnienia. Dwa lata później, po zajęciu Stanisławowa przez Sowietów, jako akowiec został zamordowany przez NKWD w więzieniu stanisławowskim. Na zdjęciu z prawej legendarny płk Bolesław Euzebiusz Mościcki (1877-1918). Archiwum
Jedna z moich studentek, Maria Mokrzycka, autorka pracy magisterskiej o Cmentarzu Sapieżyńskim, znalazła fotografię zniszczonego grobowca człowieka, który uratował Stanisławów przed grożącą mu katastrofą w 1917 roku.

Na pogruchotanej tablicy epitafijnej widniał napis: "Antoni Jan Stygar - przemysłowiec pełniący obowiązki burmistrza Miasta Stanisławowa w latach 1915-1918. Pierwszy w wolnej Polsce komisarz rządowy Miasta Stanisławowa, żołnierz Polskiej Organizacji Wojskowej, kawaler Medalu Niepodległości i odznaki I Pułku Ułanów Krechowieckich, urodzony w 1870 r., zmarł 10 czerwca 1934 roku".

Legenda Ułanów Krechowieckich

Burmistrz Antoni Stygar to ważna postać w dziejach Stanisławowa, gdyż jego refleks uchronił miasto od pożogi 22 lipca 1917 r. Tego dnia wycofujący się Rosjanie (zdemoralizowany po wybuchu rewolucji oddział 11. carskiej dywizji, nad którym nie mógł wymusić karności dowódca, gen. Sytin) zaczęli rabować i podpalać miasto. W ramach tej rosyjskiej dywizji walczył pułk ułanów polskich dowodzony przez pułkownika Bolesława Mościckiego. Burmistrz Stygar, dowiedziawszy się, że oddział ten znajduje się tuż pod Stanisławowem, w Krechowcach, udał się do Mościckiego z apelem: "Niech pan, panie pułkowniku, ratuje polskie miasto i jego zabytki przed azjatyckimi grabieżcami i podpalaczami".

Mościcki nie zawahał się i natychmiast poderwał swój pułk. 400 polskich ułanów wpadło do miasta wprost pod palący się ratusz i przystąpiło do gaszenia pożaru. Następnie z karabinami w rękach ruszyło przeciwko grabieżcom. Robili to z impetem. Uwalniali dom za domem. Najcięższy bój stoczyli na ulicy Sapieżyńskiej, bo tam najwięcej było sklepów rabowanych przez maruderów. Z pomocą ułanom pośpieszyła ludność. Wieczorem sytuacja była opanowana. Ułani zaprowadzili ład i porządek. Rozbroili i wyłapali rosyjskich rabusiów.

Dwa dni później, 24 lipca 1917 r., oddziały sprzymierzonych armii niemieckiej i austriackiej rozpoczęły ofensywę w kierunku na Stanisławów. I znów płk Bolesław Mościcki uznał, że do miasta chcą wejść nowi okupanci, i postanowił zatrzymać ich na przedpolach Stanisławowa. Doszło wówczas do słynnej, zwycięskiej dla Polaków bitwy pod Krechowcami. Pułkownik Mościcki miał w dyspozycji 5 szwadronów po 80 szabel każdy. Pięć godzin walk, sześć szarż. Polacy stracili 1/5 stanu oddziału. Po tej bitwie pułk przyjął nazwę Ułanów Krechowieckich.

Czyn płk. Bolesława Mościckiego wszedł do legendy narodowej, bo w ciągu dwóch dni jego ułani walczyli z wszystkimi zaborcami - najpierw z Rosjanami, następnie z Niemcami i Austriakami. Do tej pory oddziały polskie walczyły, ale zawsze u boku któregoś z zaborców - czy to w Legionach przy armii austriackiej (Józef Piłsudski), czy to w oddziałach przy armii rosyjskiej (Józef Dowbor-Muśnicki). Czyn płk. Bolesława Mościckiego uznano za pierwszy suwerenny akt żołnierza polskiego w I wojnie światowej. Bitwa pod Krechowcami została zapisana jako miejsce chwały oręża polskiego na tablicy kamiennej przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie. O "krechowiakach" tworzono wiersze, pieśni i piosenki.

W Stanisławowie "krechowiacy" byli szczególnie czczeni i szanowani. Rada miasta z wdzięczności za obronę wybiła po I wojnie światowej medal pamiątkowy, mający na awersie sylwetkę płonącego miasta, a na rewersie polskiego ułana na koniu trzymającego małe dziecko i przebijającego lancą rosyjskiego żołnierza. Poza tym jedną z centralnych ulic Stanisławowa nazwano aleją Ułanów Krechowieckich, a drugą, wiodącą do placu Paderewskiego, nazwano imieniem Bolesława Mościckiego, który zginął w lutym 1918 r. w okolicach Bobrujska wciągnięty w zasadzkę przez bolszewików. Miał wówczas 36 lat.

Wojenna apokalipsa

W II Rzeczypospolitej Stanisławów był miastem wojewódzkim i garnizonowym. Stacjonowało tam kilka pułków i dywizjon lekkiej artylerii konnej. Dowódcy tych jednostek zasłynęli jako organizatorzy imponujących defilad organizowanych w święta państwowe - 3 Maja i 11 Listopada. Niestety, we wrześniu 1939 r. nie obronili miasta. Nie mógł się z tym pogodzić stanisławowianin gen. Stanisław Hlawaty i zastrzelił się. Stanisławów podzielił los całej Polski. Zaczął się najbardziej ponury okres w jego dziejach. W krótkim czasie wywieziono bądź wymordowano niemal wszystkich jego mieszkańców. Zaczęli Sowieci. Rozkręcali powoli swój aparat represji, koncentrując się głównie na tzw. wrogach ludu i bogatym mieszczaństwie, które okradali, wywozili na Sybir i mordowali w więzieniach.

Czarny Las

Prawdziwą apokalipsę przyniosła okupacja hitlerowska w połowie 1941 r. Jej reżyserem był bodaj najbardziej sadystyczny i krwawy szef gestapo w całej okupowanej Galicji Wschodniej - Hans Krüger. Podobnie jak we Lwowie rozpoczął od polskiej inteligencji. Od sierpnia 1941 r. zaczęto do siedziby gestapo zapraszać adwokatów, notariuszy, lekarzy, nauczycieli. Policjanci przychodzili do domów, zapewniali, że zabierają ich na kilka godzin, pozwalali nawet dokończyć posiłek, bo przychodzili często w porze obiadu, pomagali się ubrać. Hitlerowcy mieli starannie przygotowane listy osób, które "należało" zlikwidować. Pod pretekstem przygotowań do rozpoczęcia nowego roku szkolnego wezwali do gmachu sądu wojewódzkiego 130 nauczycieli i dyrektorów szkół, którzy nie przypuszczali, że ciężarówkami zostaną wywiezieni na przedmieście pod wieś Majdan, do tzw. Czarnego Lasu. Tam przed rozstrzelaniem musieli wykopać sobie groby.

Dramat ostatnich godzin życia wybitnych stanisławowskich pedagogów pragnę przedstawić przez pryzmat biografii Wiktora Gatnikiewicza, prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego na Pokuciu. Nie miał on dotychczas szczęścia u biografów i jest postacią kompletnie zapomnianą. Mogę to uczynić dzięki nie publikowanym dotychczas wspomnieniom jego córki, Stanisławy Keckowej (1912-2012), żony stanisławowskiego lekarza Tadeusza Kecka, spisanym po wojnie. Stanisława Keckowa była w Opolu szanowaną nauczycielką, matką Krystyny Leszczyńskiej - śląskiej bizneswoman.

Wiktor Gatnikiewicz (1887-1941), wywodzący się z zamożnej rodziny kupieckiej, właścicieli sklepów cukierniczo-monopolowych, fabryki wędlin i eleganckiej perfumerii przy ulicy Sapieżyńskiej, nie poszedł drogą swych krewnych. Po skończeniu Seminarium Nauczycielskiego w Stanisławowie wspólnie z żoną, Stanisławą z Dolińskich, podjął pracę w szkole w Kosowie, modnym wówczas huculskim kurorcie.

W 1910 r., kierowany patriotycz-nym obowiązkiem, przeniósł się na Morawy do Privozu, gdzie został kierownikiem polskiej szkoły. Następnie kierował placówkami oświatowymi w Żywcu i Libiążu koło Chrzanowa. W 1924 r. wygrał konkurs na kierownika szkoły siedmioklasowej w Stanisławowie i w swoim rodzinnym mieście zaczął błyskotliwą karierę jako wybijający się działacz ZNP, awansując z czasem na stanowisko prezesa w województwie stanisławowskim.

Szczególne osiągnięcia miał jako organizator wczasów nauczycielskich. To on był budowniczym "Domu Nauczyciela" w Jaremczu - okazałej, pięknej willi wzniesionej za pieniądze Zarządu Głównego ZNP. Był entuzjastą, pełnym pasji, zaprzyjaźnionym z wybitnymi pedagogami polskimi, m.in. Henrykiem Rowidem, Julianem Smulikowskim, Stefanią Sempołowską. Gdy Lwów zajęli Sowieci, udało mu się szczęśliwie uniknąć wywózki na Sybir. Po wejściu hitlerowców wyszedł z kryjówki.

"9 sierpnia 1941 r. - czytamy we wspomnieniach córki - po ojca przyszło dwóch uzbrojonych banderowców. Namawiałam go wcześniej do ucieczki, ale nie dał się przekonać. Gdy banderowcy przyszli do nas około godziny 11, ojciec zabrał przygotowaną teczkę z drobiazgami i wyszedł. Poszłam z nim. Za nami szli banderowcy. Po drodze rozmawialiśmy. Ojciec nie przypuszczał, że go stracą. Niemcy to kulturalny naród - mówił. Przeszkolą nas albo w najgorszym wypadku wyślą na roboty do Niemiec. Jakkolwiek będzie, pamiętaj, że jesteś Polką i Polska będzie. Zawsze był wielkim patriotą. Gdy doszliśmy do gestapo, a mieściło się w budynku sądu wojewódzkiego, z więzieniem na zapleczu, na schodach przed wejściem zobaczyłam prowadzoną pod ukraińską eskortą panią Misiołek - kierowniczkę szkoły żeńskiej. Pożegnałam się z ojcem i panią Misiołek i z płaczem wróciłam do domu. Po mieście rozeszły się pogłoski, że Niemcy sprowadzili do gestapo około 200 nauczycieli i że ich tam mordują. Strach paraliżował wszystkich. 15 sierpnia 1941 r., w dzień Matki Boskiej Zielnej, wierząc, że ojciec żyje, udałam się z mamą i innymi rodzinami aresztowanych nauczycieli pod cudowny obraz do Łyśca, gdzie było słynne sanktuarium maryjne, aby pomodlić się o ratowanie ich życia. Dziś wiem, że oni już wówczas nie żyli".

Relacje innych rodzin pomordowanych nauczycieli są podobne. Nauczycielka języka francuskiego w jednym z gimnazjów w Stanisławowie, Zofia Godek, była tak skrupulatna i obowiązkowa, że aby nie spóźnić się na to nauczycielskie "zebranie" zorganizowane przez hitlerowców, wynajęła dorożkę.

Razem z Wiktorem Gatnikiewiczem i Zofią Godek zabito m.in. dyrektorów gimnazjów i liceów stanisławowskich: Władysława Drabika, Juliana Dubasa, Eleonorę Gadzińską, Aleksandra Ilczyszyna, Franciszka Juna, Teodora Pilawskiego, Władysława Piskozuba, Stanisława Umańskiego; znakomitych lekarzy: Jana Gutta - właściciela bardzo nowoczesnej kliniki chirurgiczno-ginekologicznej, Adama Hickiewicza, Stefana Kochaja - dyrektora szpitala - i Erazma Niemczewskiego. Zamordowano kwiat stanisławowskiej inteligencji, która szczęśliwie przetrwała sowiecką okupację i wywózki na Sybir.
Miejsce ich kaźni przez całe dziesięciolecia okryte było tajemnicą. Dopiero pod koniec lat 80. ubiegłego wieku kilku stanisławowian, mieszkańców Warszawy i Krakowa: Adam Rubaszewski z synem Pawłem, Kazimierz Międzybrodzki, Marian Ziobrowski i Halina Konopkowa (z domu Jagusz), którzy stracili w tych egzekucjach swoich najbliższych, przełamało bariery biurokratyczne stawiane przez władze sowieckie i doprowadziło do odkrycia grobów. W ich odnalezieniu pomogła im miejscowa ludność ukraińska. W Czarnym Lesie natrafiono na osiem zapadniętych dołów o wymiarach 10 na 12 metrów, gdzie leżały setki ofiar.
W miejscu tym dzięki bezinteresownej pomocy działającej w Bohorodczanach filii polskiej firmy Energopol mogiły ogrodzono i uporządkowano, ustawiono na nich krzyże i tabliczki, obok zaś wzniesiono pomnik z krzyżem i tablicą pamiątkową z sentencją zaczerpniętą z poezji Adama Mickiewicza: "Jeśli zapomnę o nich, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie". Wykonanie tablicy i projekt pomnika sfinansowała Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Uroczyste poświęcenie pomnika odbyło się w 1991 r. W 10 lat później mogiły zostały wyremontowane i otrzymały nowe ogrodzenia, a cały teren uporządkowano i rozplanowano ścieżki. Mogiły w Czarnym Lesie znajdują się 7 km na północny zachód od centrum Stanisławowa, w pobliżu obwodnicy prowadzącej do Kałusza.
Wielu badaczy od lat próbuje ustalić pełną listę pomordowanych w Czarnym Lesie Polaków. Należy do nich prof. Tadeusz Kamiński, autor monografii "Tajemnica Czarnego Lasu" (Kraków 2001). Miejscu temu poświęcono też wiele strof poezji. W jednym z wierszy, pt. "Płacz Czarnego Lasu", autorka posługująca się pseudonimem Basia, napisała:

Czarny Lesie, drzewa twoje szumią
Rozpaczą wojennych dni stracenia.
Ziemię masz żyzną, przesiąkniętą krwią
Pomordowanych ofiar polskiej
Inteligencji naszego Stanisławowa.

Zagłada stanisławowskiego getta

W 1941 r. w Stanisławowie mieszkało około 30 tysięcy Żydów. Stanowiło to prawie połowę populacji miasta. Dzień prawdziwej apokalipsy miał miejsce w niedzielę 12 października 1941 r., kiedy to zgładzono ich kilka tysięcy. Od wczesnego ranka zaczęto ich wypędzać z domów w kierunku cmentarza żydowskiego. Cała trasa na cmentarz obstawiona była przez policję ukraińską i Niemców z psami. Na cmentarzu kazano im kopać doły, a następnie rozbierać się i kłaść rzędami do mogił. Mordowano seriami z karabinów maszynowych, na dobijanie nie było czasu. Ranni dusili się pod padającymi na nich zwłokami. Stanisława Keckowa zanotowała w swych wspomnieniach, że widziała scenę, jak Niemiec, trzymając w jednej ręce bułkę z szynką i posilając się, drugą z pistoletu strzelał do Żydów.

W latach 1941-1943 przez stanisławowskie getto przeszło 120 tysięcy Żydów zwiezionych z całego Pokucia, z tego - jak podaje Tadeusz Olszański - ponad 100 tysięcy zamordowano na miejscu, a 20 tysięcy wywieziono do obozu w Bełżcu. Przeżyło niewielu.
Likwidator stanisławowskiego getta, Hans Krüger, wykazał szczególną perfidię w stosunku do dwóch znanych lekarzy, z pochodzenia Ukraińców - Michała Kozaka i Konstantego Wojewidki, których wyróżniające się urodą żony były węgierskimi Żydówkami. Kozak i Wojewidka byli bardzo zamożni, o czym wiedziało całe miasto. Opis przejmującego dramatu dwóch ukraińskich lekarzy znajduje się w książce Tadeusza Olszańskiego "Kresy kresów - Stanisławów".

Krüger wzywał ich do siebie co pewien czas i dawał do zrozumienia, że za darowanie życia żonom i umożliwienie im wyjazdu na Węgry oczekuje odpowiednich prezentów. Ciągle było mu za mało. W końcu zażądał bardzo wysokiej sumy w dolarach. Lekarze stanisławowscy (Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Ormianie) wykazali wówczas dużą solidarność i pomogli zebrać tę kwotę. Sądzono, że ukraińscy lekarze, reprezentanci narodu, który tak liczył na pomoc Niemców w uzyskaniu niepodległości, nie będą oszukani. Sprawa była głośna. Mówiono o niej w całym mieście. Po przekazaniu wymaganej sumy Kozak i Wojewidka ze swymi żonami zniknęli. Sądzono, że Krüger wypełnił swą obietnicę i umożliwił im ucieczkę na Węgry. Prawda była inna. Przywieziono ich do siedziby gestapo i tam w podziemiach zastrzelono. Istnieje domniemanie, że uczynił to osobiście Krüger.

Księżna Lanckorońska świadkiem

Krüger doprowadził też do aresztowania w Stanisławowie księżnej Karoliny Lanckorońskiej, przedstawicielki wielce zasłużonego rodu, której ojciec, Karol, posiadał wspaniałą kolekcję europejskiego malarstwa w pałacach w Rozdole i w Wiedniu. Księżna była ofiarną działaczką charytatywną, pomagającą rodzinom ciężko doświadczonym przez wojnę. Krüger po jej aresztowaniu chciał udowodnić, że to była tylko przykrywka do bliskiej współpracy księżnej z podziemną Armią Krajową. Osobiście ją przesłuchiwał i straszył. Był tak pewny, że Lanckorońska już nie wyjdzie z więzienia, iż w pewnym momencie nawet pochwalił się, że to on był sprawcą wymordowania polskich profesorów na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie w lipcu 1941 r.

Nie przewidział jednak, że aresztowanie Karoliny Lanckorońskiej wywoła ostrą reakcję arystokracji austriackiej na rzecz jej zwolnienia i że będzie musiał ze swoich szponów ją wypuścić. Po wojnie księżna Lanckorońska była jednym z głównych świadków przeciwko Krügerowi, ujawniając treść tej więziennej rozmowy.

Krüger uciekł ze Stanisławowa i został złapany przez Holendrów w 1945 r., ci go jednak nie rozpoznali. Sprawiedliwość dosięgła go dopiero w 1962 r., kiedy jako bogaty kupiec w swej naiwności czy głupocie zaczął ubiegać się o stanowisko burmistrza Ludinghausen. Rozpoznany i osądzony dostał dożywocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska