Zabrali matkę w nocy na oczach jej dzieci

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Opolanka ma do policjantów żal, bo  potraktowali ją jak przestępcę: - Przyszli po mnie późnym wieczorem, choć ja się nie ukrywałam. Gdyby pojawili się wcześniej, miałabym przynajmniej możliwość pożyczyć pieniądze, żeby dzieciom oszczędzić nerwów.
Opolanka ma do policjantów żal, bo potraktowali ją jak przestępcę: - Przyszli po mnie późnym wieczorem, choć ja się nie ukrywałam. Gdyby pojawili się wcześniej, miałabym przynajmniej możliwość pożyczyć pieniądze, żeby dzieciom oszczędzić nerwów.
Kobieta została zatrzymana, bo nie zapłaciła 2,3 tys. zł grzywny. Jej małą córeczkę i syna policja wyrwała ze snu i zawiozła do pogotowia opiekuńczego. Policjanci tłumaczą, że działali na polecenie sądu i nie popełnili błędu.

Dochodziła 22.00, gdy do drzwi mieszkanki Opola zapukała policja. 2-letnia Julka i 6-letni Kubuś spali już w swoich łóżeczkach.

- Funkcjonariusz powiedział, że ma nakaz doprowadzenia mnie do aresztu śledczego. Jak to usłyszałam, aż nogi się pode mną ugięły. Ale zaraz pomyślałam, że to chyba pomyłka - opowiada pani Joanna, wciąż roztrzęsiona po tym, co się stało we wtorek. - Wtedy policjanci pokazali mi pismo, z którego wynikało, że nie spłaciłam ponad 2 tysięcy złotych długu i dlatego trzeba mnie zamknąć.

Zdziwienie zamieniło się w panikę, gdy usłyszała, że jeśli nie ma z kim zostawić dzieci, muszą trafić do placówki opiekuńczej.

Kobieta wychowuje je samotnie, nie ma też w Opolu rodziny, która mogłaby zająć się maluchami: - Rozpłakałam się, bo oni jeszcze chcieli dzieci rozdzielić. Córkę zamierzali odwieźć do domu małego dziecka, a synka do pogotowia opiekuńczego. Myślałam, że mi serce pęknie. Błagałam, żeby tego nie robili.

Zamieszanie, rozmowy za ścianą obudziły Julkę i jej braciszka. Kuba zaczął płakać. Mała, wyrwana nagle ze snu, przyglądała się tylko niespodziewanym gościom rozespanym wzrokiem. A dorośli wciąż rozmawiali. Pani Joanna w końcu dowiedziała się, że dług, za który teraz ma trafić do więzienia, to niezapłacona kara, jaką kilka lat temu nałożył na nią Urząd Kontroli Skarbowej.

- Wcześniej prowadziłam kwiaciarnię. UKS dopatrzył się, że wystawiłam klientowi rachunek, a nie - jak powinnam - fakturę. I mnie ukarał - opowiada kobieta. - Wiedziałam, że popełniłam błąd, więc nawet nie dyskutowałam, chciałam wszystko zapłacić.

Tyle że wkrótce życie jej się skomplikowało. Nieźle prosperującą kwiaciarnię przejął mąż, szybko narobił długów, zamknął interes i wyjechał za granicę. Tam ułożył sobie życie z inną kobietą, a ona została sama z dwójką małych dzieci i bez środków na utrzymanie.

- Nie miałam z czego spłacić tej kary, dlatego sprawa trafiła do komornika - przyznaje. - W czerwcu zeszłego roku dostałam pismo, że odstąpiono od egzekucji, bo ja nie pracuję, nie mam żadnego majątku, który można by zlicytować, więc komornik nie ma jak tego długu ściągnąć. Myślałam, że na tym sprawa się zakończyła.

Kiedy więc policjanci twierdzili, że musi pójść do aresztu za długi, ona tłumaczyła: to nieporozumienie, bo żadnego długu już nie ma. I na dowód pokazała im to pismo o bezskuteczności egzekucji.

Funkcjonariusz zdziwił się trochę, ale - jak powiedział - skoro jest nakaz sądu, trzeba go wypełnić. Kobieta musi więc pojechać z nimi. Wyjaśniać wszystko będą następnego dnia, bo przecież w nocy sądy nie pracują.

Około północy pani Joanna została odwieziona do izby zatrzymań. Jej dzieci w piżamkach policjanci zawieźli do pogotowia opiekuńczego.

Policja: Wszystko odbyło się zgodnie z prawem

Okolicznościami zatrzymania pani Joanny zbulwersowana jest Zofia Karpińska, która wraz z mężem prowadzi pogotowie opiekuńcze. I to oni mieli się zaopiekować Julką i Kubusiem, kiedy ich mamę przewieziono do policyjnej izby zatrzymań, a stamtąd do aresztu.

- To skandal, żeby w środku nocy zabrać maluchom mamę. Dzieci przywieziono do nas w piżamkach, przerażone tym, co się wydarzyło - opowiada Zofia Karpińska.

Pani Joanna prosiła, żeby maluchy zostawić pod opieką jej przyjaciółki, ale policjanci się nie zgodzili ("bo przyjaciółka to nie rodzina"). - Zadzwoniłam więc po szwagierkę, która mieszka we Wrocławiu. Obiecała, że w ciągu godziny będzie i zajmie się moimi dziećmi. Niestety, powiedzieli, że nie mają czasu czekać - mówi rozżalona.

Żeby uspokoić córeczkę i syna, wytłumaczyła im, że boli ją głowa i musi pojechać do szpitala. Obiecała wrócić do nich najszybciej, jak to będzie możliwe. - Gdyby nie pomoc sąsiadów, którzy następnego dnia wpłacili za mnie pieniądze, musiałabym spędzić w areszcie 25 dni. Nawet nie chcę myśleć, jak bardzo dzieci by to przeżyły.

Zaraz po wyjściu z aresztu poszła do sądu. Tam dowiedziała się, że gdy nie zapłaciła grzywny, sąd orzekł wobec niej karę zastępczą, czyli 25 dni pozbawienia wolności. Wyrok wysłano pocztą.

- Nic o tym nie wiedziałam. Miałam przecież pismo od komornika o umorzeniu sprawy - zarzeka się kobieta.

Sprawa, wbrew temu, co sądziła pani Joanna, dla sądu wcale nie była zamknięta.
- Do tej pani wysłano wezwanie, by stawiła się w zakładzie karnym - wyjaśnia Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego Sądu Okręgowego w Opolu. - Pismo było dwa razy awizowane przez pocztę, więc według sądu, w świetle obowiązujących przepisów, zostało ono skutecznie doręczone.

Dlaczego jednak nie dotarło do adresatki? Zdaniem sądu powodem zamieszania jest fakt, że kobieta nie poinformowała o zmianie adresu, choć miała taki obowiązek, i pisma szły tam, gdzie ona już nie mieszkała. - Gdybym wiedziała o wyroku, na pewno nie ryzykowałabym, że wsadzą mnie do więzienia, a dzieci oddadzą obcym ludziom - mówi opolanka.

Do policjantów ma żal, bo potraktowali ją jak przestępcę: - Przyszli po mnie późnym wieczorem, choć ja się nie ukrywałam. Gdyby pojawili się wcześniej, miałabym przynajmniej możliwość pożyczyć pieniądze, żeby dzieciom oszczędzić nerwów.

Podinsp. Maciej Milewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu tłumaczy tymczasem, że policjanci nieprzypadkowo wybierają czas zatrzymań.

- Zwykle są to takie godziny, które dają szansę na zastanie konkretnego człowieka w miejscu zatrzymania. To pozwala na ograniczenie liczby wyjazdów i zainteresowania osób postronnych, które mogą ostrzec poszukiwaną i wzbudzić jej czujność - mówi Maciej Milewski. - W postanowieniu sądu nie było też informacji, że jadą po matkę samotnie wychowującą dzieci.

Zachowaniem funkcjonariuszy zaskoczony jest jednak nawet sąd. - Popisali się brakiem wyobraźni - uważa Ewa Kosowska-Korniak. - Nie musieli wyciągać dzieci w piżamach z domu. Skoro pojawiły się wątpliwości, można było wyjaśnić sprawę następnego dnia. W świetle przepisów wszystko było w porządku, ale z ludzkiego punktu widzenia - nie.

Podinsp. Milewski odpiera te zarzuty. Tłumaczy, że policjanci kontaktowali się z sądem już dzień po zatrzymaniu.

- Próbowali pomóc, pytali sędziego, czy nie można odroczyć terminu wykonania kary, tak by kobieta miała czas zebrać pieniądze. Sędzia jednak nie miał wątpliwości, postąpiliśmy prawidłowo.

Według policji także odwożąc dzieci do pogotowia opiekuńczego, zachowała się jak należy. - Funkcjonariusze mogli je zostawić jedynie pod opieką kogoś z najbliższej rodziny, a takiej nie było na miejscu i nie było szansy, że się pojawi w najbliższym czasie. W tej sytuacji opieką nad dziećmi musi zająć się wyspecjalizowana i przygotowana do tego placówka. Przewiezienie ich tam, gdzie będą miały zapewnioną fachową opiekę, było jedynym wyjściem - przekonuje podinsp. Milewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska