Jestem Żbik. Kapitan Żbik. Superbohater z komiksu

Artur  Janowski
Artur Janowski
Szczególnie te dobrze zachowane, osiągają wysokie ceny.
Szczególnie te dobrze zachowane, osiągają wysokie ceny.
Zachód miał Jamesa Bonda, a my mieliśmy Jana Żbika. W tym roku mija 30 lat od wydania ostatniego komiksu z przygodami superbohatera, który miał ocieplić wizerunek Milicji Obywatelskiej.

Gdy w 1967 roku na rynku ukazał się pierwszy numer "Żbika" - wywołał sensację.

Kolorowe opowieści rysunkowe dopiero zaczęły pojawiać się w Polsce, a kapitan Żbik był nasz i, co ważne, dostępny w dużej ilości egzemplarzy (każdy zeszyt miał około 200-tysięczny nakład) i w przystępnej cenie.

Tytułowy kapitan Jan Żbik był przystojnym, wysportowanym mężczyzną.

Obok milicjanta - który poza paleniem papierosów nie miał żadnych wad - pojawiało się mnóstwo pięknych kobiet, choć nie zawsze o pięknych charakterach. Autorzy komiksu stworzyli bohatera jednoznacznie dobrego, ale potem często żałowali, że nie uczynili go bardziej zwyczajnym. Żbik nigdy założył rodziny, nie miał nawet dziewczyny. Ostatecznie pozostał sam.

W razie jakby co Superman z MO

O tym, że się narodził, zdecydowała Milicja Obywatelska. To jej dowództwo postanowiło przybliżyć młodzieży swoją pracę i "posługując się przystępną formą, pokazać, jak trudna i niebezpieczna jest taka robota". Pierwszy 30-stronicowy zeszyt ukazał się pod znamiennym tytułem "Ryzyko". Bardzo szybko powstał jednak kolejny, gdyż rysunkowa historia pokazująca odważnego milicjanta spotkała się z pozytywnym przyjęciem czytelników.

Ale nawet wówczas nikt nie przypuszczał, że zeszytów z charakterystyczną lilijką będzie aż 53 i łącznie zostaną wydane w 11-milionowym nakładzie.

- Znając stosunek ludzi do ówczesnej milicji, nie liczyliśmy na wielką popularność kapitana Żbika - wspominał po latach ppłk Władysław Krupka, milicjant i twórca postaci kapitana. - Być może stało się tak dlatego, że Żbik wyróżniał się ze swego grona tym, że rzadko kiedy posługiwał się środkami przymusu, że nie zawsze używał broni. Był zawsze elegancki, pomagał każdemu, chętnie współpracował z innymi funkcjonariuszami i to bez względu na stopień i zajmowane stanowisko. Nie mówił o polityce i nigdy w niej nie działał.

Jak opowiada ppłk Krupka, postać kapitana Żbika stworzył z połączenia cech charakteru i wyglądu różnych znanych mu oficerów milicji. Sprawy - którymi się zajmował - wynikały z autentycznych śledztw milicyjnych, ale i z łączenia różnych wątków i zdarzeń. Gdy dziś czyta się "Żbika", trudno nie uśmiechnąć się, gdy goni zagranicznych złodziei polskich przemysłowych technologii lub daję rady, co zrobić, aby wstąpić do MO.

Tymczasem wówczas zainteresowanie pierwszym powojennym komiksem kryminalnym w Polsce rosło w miarę wydawania kolejnych zeszytów. Ale na pewno byłoby mniejsze, gdyby do rysowania przygód Żbika nie zaangażowano znakomitych rysowników.

Słynnemu "Wydawnictwu Sport i Turystyka" udało się namówić m.in. Grzegorza Rosińskiego , Bogusława Polcha czy Jerzego Wróblewskiego. Dziś to legendy polskiego komiksu, które nigdy rysowania postaci kapitana się nie wstydziły. Co więcej - np. Grzegorz Rosiński zawsze podkreśla, że te zeszyty były ważnym krokiem w jego karierze. I to mimo że ich wymiaru propagandowego dziś nikt nie neguje.

Boi się spekulant, uciekają skiny

Na internetowych giełdach zeszyty "Żbika" cieszą się dużą popularnością.

Kapitan Żbik nieprzypadkowo działał w świecie, który jest podzielony na dobre i złe postacie. Dobre zawsze kojarzone były w komiksie z mundurem lub robotnikami czy chłopami. Te złe albo gardziły pracą i jeśli pracowały, to głównie w wolnych zawodach lub były spekulantami. Posługiwały się także specyficzną niechlujną mową. Ci źli często byli inspirowani przez władze Republiki Federalnej Niemiec. I tak już w pierwszych zdaniach np. szóstego zeszytu serii "Wzywam 0-21" można przeczytać, że "Docent Kowarski ukończył pracę nad cennym wynalazkiem. Wiadomość o tym zainteresowała przemysłowców w Niemieckiej Republice Federalnej. Zaproponowali Kowarskiemu współpracę. Odmówił. Postanowili, więc za pośrednictwem wynajętej grupy bandyckiej wykraść dokumentację wynalazku, a docenta zgładzić."

Oczywiście kapitan Żbik na to nie pozwolił, a przy okazji prowadzonych śledztw bardzo często odkrywał powiązania kapitalistycznej RFN z dawną Rzeszą hitlerowską. W zeszycie "Człowiek za burtą" niecni Niemcy okazali się byłymi esesmanami, z kolei w albumie "Tajemnica ikony" syn byłego esesmana zlecił w Polsce kradzież ikony, którą udaremnili dzielni milicjanci.

- Dziś wszystkie te różnego rodzaju ideologiczne i propagandowe teksty są dla mnie bardzo widoczne i śmieszne, ale gdy jako młody chłopak czytałem "Żbiki", nie zauważałem ich. Liczyła się wartka akcja i opowieści z dymkiem, które wówczas były rzadkością - opowiada Maciej Milewski, rzecznik opolskiej policji. - Nie jestem jakimś wyjątkowym fanem kapitana Żbika, ale jeden z moich ulubionych albumów mam do dziś. To "Złoty Mauritius", który opowiada historię kradzieży bardzo wartościowego znaczka. Ten album czytał już mój syn i też mu się podobał, choć szczerze mówiąc, jakoś bardziej pasują nam komiksowe przygody Hansa Klossa.

Macie kłopoty, to dajcie cynk

Ale to jednak komiks z milicjantem Żbikiem cieszył się w Polsce większą popularnością. Być może również dlatego, że oprócz historii rysunkowej fikcyjny kapitan w pewnym momencie zaczął pisać listy do... młodych czytelników.

To listy były najbardziej były najbardziej wychowawczą częścią każdego zeszytu. Kapitan Żbik tłumaczył, jak być praworządnym, angażować się w życie społeczne czy przestrzegać zasad dobrego wychowania. Zdradzał także szczegóły fikcyjnej młodości, w której również nie mogło zabraknąć funkcjonariuszy MO. To milicjanci mieli bowiem uratować Żbikowi życie. Ale czytający mogli także pisać do kapitana Żbika. W ten sposób wymyślona postać nabierała realnych kształtów. I to na tyle, że do milicyjnej centrali w Warszawie zaczęły przychodzić tysiące pism opisujących problemy czytelników.

- Pisano o niewykrytym przestępstwie, o niegospodarności, były też bardzo osobiste zwierzenia - wspominał po latach ppłk Władysław Krupka. - Ponieważ kapitan był kawalerem, otrzymywał od kobiet propozycje matrymonialne i zdjęcia. Nie mogliśmy jednak na wszystkie listy odpowiadać indywidualnie, chociaż staraliśmy się. Aby wszystkich zadowolić, wydrukowaliśmy tysiące ulotek z pozdrowieniami i autografem kapitana, a potem, gdy awansował, majora Żbika. Na trzeciej stronie okładki komiksu, zamieszczaliśmy też zdjęcia i sytuacje osób, które za swoje bohaterstwo odznaczono medalem "Za ofiarność i odwagę". Dla tych osób było to wyróżnienie, a przykład dla innych, że warto poświęcać się dla drugiego człowieka.

Opolanin Tomasz Minkiewicz - jeden z twórców współczesnej serii komiksowej "Wilq Superbohater" - pamięta z zeszytów jeszcze coś.

- Dodatkową stronę w każdym zeszycie przeznaczano na prezentację cyklu "Nauka i technika w służbie MO" lub rysunkowy kurs sztuki samoobrony jiu-jitsu. I te "lekcje" bardziej mnie interesowały niż sam komiks - uśmiecha się Tomasz Minkiewicz i zastrzega: - Nie znamy i pewnie już nigdy nie poznamy faktycznej sprzedaży tych albumów, a PRL miał to do siebie, że drukowano w tamtej epoce w fantastycznych nakładach, które potem w dużej części trafiały na przemiał. Dlatego do fenomenu kapitana Żbik podchodzę ostrożnie.

Pomaga dzieciom i chorej klaczy

Szczególnie te dobrze zachowane, osiągają wysokie ceny.

Ale fenomen bezsprzecznie był. W latach ukazywania się komiksów powstawały "drużyny przyjaciół kapitana Żbika", a on sam czasami był też zapraszany na spotkania z czytelnikami. Zamiast niego z młodzieżą spotykali się milicjanci, a nad wydaniem kolejnych zeszytów czuwał sztab ludzi. Nie tylko rysowników, ale i scenarzystów oraz recenzentów z wydziału pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego, którzy dbali o to, aby kapitan nieustannie wszystkim pomagał.

W 1982 roku w 53. albumie o tytule "Smutny finał" major Żbik pożegnał się jednak z czytelnikami. Dlaczego? Kilkanaście lat wydawania to i tak był już polski rekord komiksowy, a na dodatek w kraju trwał stan wojenny. Milicja nie miała ani pieniędzy, ani ochoty nikogo do siebie przekonywać. Kapitan Żbik mimo 100-procentowej wykrywalności musiał zniknąć.

"Spędziliśmy razem wiele przygód na łamach kolorowych zeszytów, zaprzyjaźniliśmy się i jestem przekonany, że ta przyjaźń pozostanie na zawsze. Dziś, kiedy zgodnie z decyzją przełożonych przechodzę do innej odpowiedzialnej pracy, chciałbym, żegnając się, podziękować Wam wszystkim" - pisał komiksowy milicjant, choć w rzeczywistości autorem tych słów był jego "ojciec" Władysław Krupka.
W pożegnaniu zasugerowano, że Żbika zastąpi niebawem nowy bohater. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wydawało się, że dzielny milicjant zniknie, tak jak w 1989 roku przeminęła epoka PRL-u. Tymczasem do komiksu przylgnęło określenie "kultowy", a dziś niektóre jego egzemplarze - szczególnie dobrze zachowane pierwsze wydania - kosztują na internetowych aukcjach nawet po kilkaset złotych. Kolekcjonerzy kupują je jednak nie dlatego, że wyjątkowo im się "Żbiki" podobają. Rzadkie PRL-owskie komiksy są dobrą lokatą kapitału.

Prosty i skromny jest nasz kapitan

Przystojny milicjant wciąż jest obecny w naszej kulturze i nie daje nam o sobie zapomnieć.

Niektóre - te najbardziej udane albumy - były nawet wznawiane przez nowego wydawcę. Inny próbował drukować nowe przygody, w których występował już komisarz Maciej Żbik, wnuk kapitana Milicji Obywatelskiej. Największym echem w mediach odbił się jednak pomysł kujawsko-pomorskiej policji, która wykorzystała w kampanii reklamowej bohatera PRL-owskiego komiksu, aby wspólnie ze swoim wnukiem zachęcał młodych ludzi do wstępowania w szeregi policji. Ponoć skromny kapitan Żbik znów był skuteczny, ale dziś już do niczego nie zachęca. Być może dlatego, że w czasach kryzysu chętnych do pracy w policji nie brakuje.

- Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby niebawem znów ktoś kapitana nie wskrzesił - ocenia Tomasz Minkiewicz, który wspólnie z bratem tworzy niezwykle popularną serię komiksową "Wilq Superbohater". - Milicjant Żbik ma potencjał, nadal zna go wiele osób, a sentyment do czasów PRL-u ma równie wielu. Skoro niedawno powstał u nas film "Hans Kloss", to równie dobrze może być "Kapitan Żbik". z

Śródtytuły to fragmenty piosenki "Kapitan Żbik" zespołu Big Cyc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska