Ks. Bolesław Kominek. Ślązak, co Kresowiaków przyjął

Zbiory Towarzystwa Przyjaciół Opola
Wizyta kanoniczna w jednej z parafii na Śląsku Opolskim w 1947 r. Administrator apostolski ks. Bolesław Kominek idzie pod baldachimem.
Wizyta kanoniczna w jednej z parafii na Śląsku Opolskim w 1947 r. Administrator apostolski ks. Bolesław Kominek idzie pod baldachimem. Zbiory Towarzystwa Przyjaciół Opola
Ks. Bolesław Kominek do historii przeszedł jako metropolita wrocławski i autor słynnego listu do biskupów niemieckich. Ale wielki wpływ wywarł też na powojenny Śląsk Opolski.

Ks. Bolesław Kominek podczas pobytu w Opolu (1945-1951) nie był nawet biskupem (wyświęcono go dopiero w 1954 w Krakowie, zresztą potajemnie, po wysiedleniu przez władze komunistyczne).

Dziś jest postacią mocno zapomnianą, choć doczekał się w Opolu ulicy swego imienia. To zapomnienie ma szansę przełamać nowa dwutomowa książka ks. prof. Andrzeja Hanicha (łącznie około 900 stron) przybliżająca opolską część życia przyszłego kardynała.

Właśnie jemu tuż po wojnie, jako administratorowi apostolskiemu, przyszło tworzyć strukturę, która w przyszłości miała stać się diecezją opolską.

442 parafie na początek

Oznaczało to odbudowę po wojnie lub poważne remonty ponad stu świątyń oraz stworzenie 442 parafii. Wiele z nich łączyło Ślązaków, także mówiących tylko po niemiecku, mieszkających do niedawna na wschodnich kresach Niemiec, i ekspatriantów z Kresów Wschodnich Polski.
Łatwo nie było, skoro w grudniu 1945 roku administrator napisał do wiernych instrukcję w sprawie jednolitego duszpasterstwa.

"Niedopuszczalne jest tworzenie na tym samym terenie dwóch parafii z różnych wiernych, tutejszych i przybyłych" - pisał. - "Potępić należy tworzenie w jednym kościele dwóch obrządków, »polskiego« i »śląskiego«. Niepożądane jest odprawianie osobnych mszy dla repatriantów oraz osobnych nieszporów dla obu grup".

O duszpasterstwie w języku niemieckim nie było oczywiście mowy. Nie tylko dlatego, że wraz z powrotem Polski na Śląsk trwała państwowa - oceniana dziś mocno krytycznie - akcja odniemczania.

Nie było także, po okrucieństwach wojny, społecznego przyzwolenia na dialog kultur czy pojednaną różnorodność. Trudności powiększał chaos. Wyjeżdżali wysiedleni ze Śląska Niemcy. Napływali przybysze z kresów i z Polski centralnej. To samo dotyczyło księży.

Na Śląsku Opolskim przed 1945 rokiem w duszpasterstwie pracowało 800 księży (większość w ogromnej diecezji wrocławskiej, niespełna stu w ołomunieckiej, w rejonie Branic). Pięciuset z nich było dwujęzycznych.

Po przejściu Armii Czerwonej i jej zbrodniach, po wysiedleniach i wyjazdach do Niemiec pod koniec 1946 roku zostało 320 księży miejscowych. Dołączyło do nich 240 kapłanów, którzy przyjechali razem z ludnością napływową. Przy czym ks. Kominek pilnował - wynika to z zachowanych dokumentów - by do opolskiego Kościoła nie przenikali księża skłóceni ze swomi biskupami lub znani w swoich dawnych diecezjach z chciwości lub złego prowadzenia się.

Niemiecki tylko w konfesjonale

Jak notuje w swojej pracy ks. Hanich, nowy administrator starał się kierować polską racją stanu, możliwie nie raniąc przy tym wiernych opcji niemieckiej. Językiem odprawiania mszy była oczywiście łacina.

O śpiewaniu po niemiecku nie mogło być mowy, ale nowy administrator zalecał, by z wydanej niedługo po wojnie polskiej "Drogi do nieba" wybierać przede wszystkim te pieśni, które są znane w obu językach i tradycjach duszpasterskich.

Pracownicy kurii, łącznie z siostrami zakonnymi, byli dwujęzyczni. Księżom piszącym oficjalne pisma po niemiecku odpowiadano po łacinie, a proboszczom dwujęzycznym - po polsku. Nowy administrator zaakceptował natomiast używanie języka niemieckiego bez ograniczeń w konfesjonale. I wymógł nawet na władzach oficjalną zgodę na spowiadanie w tym języku.

- Sam ksiądz Kominek znał język niemiecki znakomicie - mówi ks. prof. Andrzej Hanich, proboszcz w Prószkowie i historyk Śląska. - Urodził się w Radlinie na katowickim Śląsku w 1903 roku i po niemiecku skończył szkołę podstawową. Maturę zdał już po polsku w 1923 w Rybniku. Studiował w śląskim seminarium w Krakowie, a potem w Paryżu, gdzie uzyskał doktorat z socjologii. W katowickiej kurii stworzył referat duszpasterstwa.

Już w sierpniu 1945 roku kardynał Hlond mianował go administratorem Śląska Opolskiego. Po październikowej odwilży został metropolitą wrocławskim. Ma więc taką szczególną cechę, że jako ksiądz i biskup pracował na całym - Górnym i Dolnym Śląsku.

Ani bohaterowie, ani szwaby

I może dlatego - trochę wbrew swoim czasom - oceniał sytuację w regionie znacznie mniej emocjonalnie niż współcześni. Protestował, gdy propagandowo uważano wszystkich Ślązaków za "królewski szczep piastowy" - bohaterów, którzy przenieśli swoją polskość przez kilka stuleci niemieckiej historii. Ale równie mocno dystansował się od traktowania ogółu swoich diecezjan jako "Germanów", jak wtedy mówiono.

Był elastyczny. Kiedy było trzeba, prywatnie mówił po niemiecku. Ale swoich księży przestrzegał, by z kościelnym i organistą nie rozmawiali w zakrystii w tym języku i nie drażnili przybyszów.

Prosił, by intensywnie uczyli się polskiego i dopóki nie opanują go wystarczająco, mówili raczej krótkie kazania. A na duże uroczystości zapraszali na ambonę księży repatriantów. Skrajności raziły go po obu stronach.

Ślązakom przypominał, że przybysze podczas wojny wycierpieli znacznie więcej od nich, także z rąk Niemców. Repatriantów podczas odprawionej specjalnie dla nich mszy św. w prokatedrze Świętego Krzyża prosił, by "do tej ziemi i ludności przystępowali z czystymi rękami".

"Znam kapłana repatrianta, bardzo zresztą zacnego - pisał ks. Kominek w »Tygodniku Powszechnym« w 1946 roku - który wszystkich Ślązaków w czambuł nazywa szwabami i szwabkami, bo tak jakoś gadają, że ich porządny lwowiak nie rozumie. (...) Ale pamiętajmy, że Ślązacy opolscy na ogół z wyjątkiem przywódców, byłych powstańców itd. wcale nie byli »narodowcami« polskimi, bo właściwej Polski nigdy nie mieli okazji widzieć ani w niej nie żyli. Trzymali się z uporem cechującym chłopa zwyczajów ludowych, języka, religii w języku ojczystym - nieraz skażonym - podawanej. I to jest ich wielka zasługa".

Kominek bez ogródek pisał, że ludności śląskiej obiektywnie najbardziej zaszkodzili Niemcy, bo jej zabrali na wojnę i na wybicie mężczyzn, a przechodzący front zostawił Ślązaków żebrakami. Ale zaraz dodawał, że polski szabrownik, który im resztki mienia zabrał, pokrzywdził ich przede wszystkim moralnie.

Ślązak patrzy na każdego przybywającego "Poloka" nieufnie, póki się nie przekona, że jest on godny zaufania i nie czyha na jego wywłaszczenie. Polska swój kredyt moralny będzie musiała zdobywać na nowo przez wiele lat - przewidywał. Z dzisiejszej perspektywy ten tekst z 1946 roku brzmi jak proroctwo.

1200 obiadów w Opolu

Niestety, administrator apostolski nie mógł powstrzymać ani wysiedleń miejscowej ludności do Niemiec, ani wywózek internowanych mężczyzn na Wschód do kopalni Donbasu i w głąb Związku Radzieckiego. Na poczdamskie decyzje wielkich mocarstw był zwyczajnie "za krótki".

- Ale na mniejszą skalę robił dużo - dodaje ks. prof. Hanich. - Ponieważ jeszcze z czasów katowickich miał dobry kontakt z generałem Zawadzkim, ówczesnym wojewodą śląsko-dąbrowskim - wiele osób udało mu się wydobyć zarówno z obozów dla ludności miejscowej, jak i z rąk NKWD.

Jego zasługą jest i to, że stworzył na Opolszczyźnie polskie struktury kościelne, upowszechnił "Gościa Niedzielnego" i zakazaną w czasach nazizmu "Drogę do nieba".

Stworzył seminarium duchowne i niesłychanie prężny Caritas, prowadzący w trudnych powojennych czasach dwa szpitale (w Branicach i w Prószkowie), 22 sierocińce dla ofiar wojny i 36 domów starców oraz misje dworcowe karmiące przybyszów w Opolu, w Kędzierzynie-Koźlu, Fosowskiem i w Gliwicach. W samym Opolu wydawano codziennie 1200 posiłków.

Wszystko to nie uchroniło administratora w Opolu przed wysiedleniem. W 1945 roku nie tylko wierni, także władze witały go w Opolu serdecznie. Generał Zawadzki ofiarował mu nawet samochód na dobry początek. Po mszy - z udziałem kompanii honorowej - w katedrze, w opolskim ratuszu wydano przyjęcie na jego cześć.

- Sześć lat później władze chciały wymóc na Rzymie uznanie polskich diecezji - opowiada ks. Hanich. - Więc 26 stycznia 1951 funkcjonariusze UB otoczyli kurię, a przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej i szef bezpieki weszli do środka i kazali mu opuścić urząd.

Rezygnacji mimo ich żądania nie podpisał. Wywieziono go do Lubinia w Wielkopolsce. Po interwencji Episkopatu Polski osiadł w Krakowie. Na miejsce ks. Kominka Radzie Konsultorów władze bezpieczeństwa kazały wybrać - pod groźbą użycia broni - na tymczasowego rządcę diecezji ks. Emila Kobierzyckiego. Prymas Wyszyński, by uniknąć schizmy, uznał ten bezprawny wybór.

Ks. Kominek - po latach wygnania - w październiku 1956 został metropolitą wrocławskim, a na rok przed śmiercią, w 1973, kardynałem. Pierwszym biskupem opolskim w 1956 roku mianowano pomocniczego biskupa sandomierskiego Franciszka Jopa.

Książkę ks. Andrzeja Hanicha "Ksiądz infułat Bolesław Kominek, pierwszy administrator apostolski Śląska Opolskiego (1945-1951) wraz ze stanowiącymi tom drugi wspomnieniami i dokumentami duszpasterskimi wydał PIN Instytut Śląski w Opolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska