40 stopni gorączki. Lekarz z Opola nie mógł zbadać dziewczynki

Redakcja
Mama Amelki twierdzi, że nie żądała przyjęcia córki do lekarza poza kolejnością. - Chciałam tylko mieć pewność, że ktoś zbada dziecko, a w razie, gdyby stan się pogorszył natychmiast udzieli mu pomocy - mówi Anna Parkitna.
Mama Amelki twierdzi, że nie żądała przyjęcia córki do lekarza poza kolejnością. - Chciałam tylko mieć pewność, że ktoś zbada dziecko, a w razie, gdyby stan się pogorszył natychmiast udzieli mu pomocy - mówi Anna Parkitna. Sławomir Mielnik
10-miesięczna Amelka trafiła do przychodni przy ul. Licealnej w Opolu z prawie 40-stopniową gorączką. Mimo to jej mama usłyszała, że lekarz nie zbada dziewczynki, bo tego dnia ma już zbyt wielu pacjentów.

Dziecko zachorowało w poniedziałek. Anna Parkitna poszła z córeczką do przychodni przy ul. Licealnej w Opolu. Już na drzwiach "przywitała" ją kartka, że kolejni pacjenci nie będą tego dnia rejestrowani.

- Od pani w rejestracji usłyszałam, że mam porozmawiać z lekarką. Jeśli ona zechce nas przyjąć to dziecko zostanie zarejestrowane - opowiada mama Amelki. - Lekarka stwierdziła jednak, że ma mnóstwo pacjentów i mojego dziecka już nie zbada. Na dowód pokazała stertę kartotek na biurku.

Rozgoryczona matka z dzieckiem na rękach poszła więc do dyrekcji przychodni, licząc, że ktoś się zlituje nad jej chorym maleństwem.

- Wicedyrektorka tymczasem poradziła mi, żebym poczekała do 18.00 i wtedy poszła tam, gdzie jest nocny i świąteczny dyżur. Nie wiedziałam, czy wysoka temperatura spowodowana jest przeziębieniem, czy z dzieckiem dzieje się coś gorszego. Nie mogłam czekać - tłumaczy zdenerwowana matka i zastrzega, że wcale nie oczekiwała, że zostanie przyjęta bez kolejki. - Poprosiłam tylko, żeby dziecko chociaż zobaczył lekarz ogólny.

Zamiast pomocy pani Anna dostała zaświadczenie, że przychodnia odmawia przyjęcia jej dziecka.

Gorączka nie spadała, dlatego mama Amelki wróciła z dzieckiem do domu i… zadzwoniła po karetkę: - Powiedziałam, jaka jest sytuacja i że się boję o dziecko. Mała została przewieziona do szpitala na Witosa, zbadana, przepisano jej leki…

Urszula Żuk-Sosnowska, dyrektor SP ZOZ “Zaodrze" twierdzi, że Anna Parkitna "mija się z prawdą". - Zaproponowałam, żeby pojechała z dzieckiem do przychodni na Waryńskiego, gdzie natychmiast zostałaby przyjęta, ale odmówiła. Rozhisteryzowana matka próbowała po prostu wymusić przyjęcie dziecka poza kolejnością - przekonuje. - Zagrożenia życia nie było. Gdyby stan był tak poważny to matka nie latałaby po przychodni i po mediach - kwituje pani dyrektor.

NFZ ma jednak inne zdanie w tej sprawie. - U malutkiego dziecka, przy tak wysokiej temperaturze bardzo szybko mogą wystąpić drgawki, więc można domniemywać, że w tym przypadku jego życie było zagrożone - mówi Beata Cyganiuk z opolskiego oddziału NFZ i dodaje, że przychodnia, zamiast pisać oświadczenia powinna zbadać małego pacjenta. - W tej przychodni mamy zgłoszonych ośmiu lekarzy, w tym dwóch pediatrów i trzech lekarzy rodzinnych. To nieprawda, że taki lekarz nie mógł zbadać dziecka - twierdzi Beata Cyganiuk.

NFZ zwrócił się do dyrekcji przychodni o wyjaśnienia. Oficjalne pismo w tej sprawie na razie nie wpłynęło. Dyrektor Żuk-Sosnowska jedynie w rozmowie telefonicznej z NFZ tłumaczyła, że drugi pediatra, który powinien przyjmować pacjentów, wziął urlop na żądanie. - To nie jest wytłumaczenie. Dyrekcja ma obowiązek w takim przypadku zapewnić zastępstwo - wyjaśnia Beata Cyganiuk.

Do sprawy wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska