Moje Kresy. Mieszkańcy i bywalcy Czarnohory

Archiwum
Skaut Adam Kossowski (1905-1986), później wybitny rzeźbiarz i malarz (z prawej), wspólnie z kolegami na trasie górskiej wędrówki w Czarnohorze.
Skaut Adam Kossowski (1905-1986), później wybitny rzeźbiarz i malarz (z prawej), wspólnie z kolegami na trasie górskiej wędrówki w Czarnohorze. Archiwum
Czarnohora była ulubionym miejscem wypoczynku wielu wybitnych postaci, które zapisały się na trwałe w historii Polski. Wznosili tam wille i pensjonaty, przeżywając w nich chwile szczęścia, ale też dramaty.

Willa Mikolaschów i śmierć znanego

W czarnohorskim przysiółku Tatarów okazałą willę wzniosła znana lwowska, wielopokoleniowa rodzina Mikolaschów.

Najbardziej znany był senior tego rodu, Piotr Mikolasch (1805-1873) - aptekarz, producent preparatów leczniczych, mikstur i towarów aptecznych, pionier przemysłu naftowego w Galicji.

To w jego słynnej lwowskiej aptece "Pod Złotą Gwiazdą" Ignacy Łukasiewicz i Jan Zeh przeprowadzili pierwszą na świecie destylację ropy naftowej w 1853 roku, uzyskując płyn łatwopalny.

To pionierskie odkrycie stało się przełomem w oświetlaniu mieszkań na całym świecie. Od nich zaczął się wiek nafty, który przyśpieszył i zmienił bieg cywilizacji ludzkiej.
Syn Piotra, Juliusz Mikolasch (zm. 1901), był właścicielem słynnego Pasażu Mikolascha, obszernego przeszklonego przejścia pomiędzy ulicami Kopernika i Sienkiewicza we Lwowie, z dwoma eleganckimi restauracjami, kinem i luksusowymi sklepami.

Jego bratem był Karol Henryk Mikolasch (1837-1888) - równie sławny aptekarz, który odziedziczył aptekę "Pod Złotą Gwiazdą". Był on też działaczem samorządowym, filantropem, założycielem i prezesem Galicyjskiego Towarzystwa Aptekarskiego, twórcą biblioteki farmaceutycznej, sponsorem ubogich kolegów i studentów, przyjacielem artystów i kolekcjonerem dzieł sztuki.

Jego córka Ewa (1878-1932) wyszła za mąż za Stefana Kossaka (1858-1924) - bankowca, brata Wojciecha Kossaka - słynnego malarza. A starszy syn, Henryk Mikolasch (1872-1931), doktor chemii, poświęcił się swej życiowej pasji - fotografowaniu.

Stał się jednym z najsławniejszych polskich fotografików, konstruktorem aparatów zdjęciowych, autorem prac teoretycznych z zakresu fotografii, wykładowcą tego kierunku na Politechnice Lwowskiej. Wykształcił wielu polskich fotografów-artystów.

Prowadził w centrum Lwowa, przy ulicy Batorego, cieszące się powszechnym uznaniem artystyczne atelier. Wystawiał swoje prace na wielu wystawach międzynarodowych, zdobywając nagrody, medale i dyplomy.

Był Henryk Mikolasch człowiekiem wielkiej serdeczności, ciągle otoczonym grupą wiernych przyjaciół. Do swej willi w Tatarowie pod Worochtą zapraszał prominentnych przedstawicieli świata kultury i nauki.

Bywał tam Wojciech Kossak, Janina Mierzecka (1896-1987) - mistrzyni lwowskiej fotografii artystycznej i autorka znakomitej książki "Całe życie z fotografią" oraz tacy mistrzowie obiektywu jak Jan Bułhak (1876-1950) i Włodzimierz Puchalski (1909-1976). Henryk Mikolasch kochał muzykę i malarstwo.

Był akwarelistą. Szczycił się, że pobierał nauki u Juliusza Kossaka, Juliana Fałata i Jana Stanisławskiego. Ci artyści również bywali w willi Mikolaschów, stojącej na wysokim brzegu nad Prutem, z dużą werandą, z której rozciągał się widok na całą okolicę.

Tam też w ciepły, letni, wakacyjny wieczór w 1931 roku doszło do tragedii: przy prozaicznej czynności otwierania butelki z winem Henryk Mikolasch tak głęboko i fatalnie skaleczył się w rękę, że nim na to odludne miejsce dotarła pomoc lekarska, zmarł z upływu krwi.

Był to wstrząs nie tylko dla jego przyjaciół. Nie chciano uwierzyć, że z tak błahego powodu odszedł tak lubiany człowiek i że właśnie w takim momencie nie było przy nim nikogo z licznych jego przyjaciół.

Wydarzenie to długo komentowane było w Worochcie, Tatarowie i we Lwowie. Jego pogrzeb na Cmentarzu Łyczakowskim zgromadził wielu wybitnych przedstawicieli bohemy artystycznej i licznych lwowskich fotografów. To oni wznieśli na jego grobie obelisk i umieścili tam sentencję: "Z czystego serca pochodzi owoc dobrego życia".

Narty, dancing, brydż

Z Warszawy i Lwowa do kurortów Czarnohory, głównie Worochty i Jaremcza, w sezonie zimowym kursował specjalny pociąg, zwany "dancingowym". Był czas, że ochrzczono go nieoficjalnie powabną nazwą - "Narty, dancing, brydż".

Wyróżniał się tym, że prócz wagonów sypialnych, kuszetkowych były doczepiane nowoczesne jak na tamten czas wagony restauracyjne, w których koncertowały kameralne zespoły muzyczne wykonujące tanga i fokstroty oraz ówczesne szlagiery "Miłość ci wszystko wybaczy" Hanki Ordonówny bądź "Kiedy znów zakwitną białe bzy" Zofii Terne, przy których można było na małym wagonowym parkiecie tańczyć.

Były tam też wydzielone stoliki dla miłośników gry w brydża. Częsty pasażer tych pociągów "dancingowych", znany lwowski bon vivant, namiętny brydżysta, a po wojnie lekarz osobisty gen. Władysława Andersa i twórca Polskiej Kliniki w Londynie dr Emil Niedźwirski (1900-1994) wspominał: Lubiłem podróżować tym pociągiem, bo można było tam spotkać świetne towarzystwo.

Szczególnie utkwił mi w pamięci wypad na "krótkie narty" do Worochty w towarzystwie młodych małżonków Stefanii i Adama Kossowskich. On, już wówczas znany malarz i rzeźbiarz, później na emigracji w Londynie był twórcą słynnych monumentalnych rzeźb ceramicznych wypalanych na Fulhamie, które są ozdobą kościoła Aylesford (angielskiej Częstochowy).

Ona, początkująca dziennikarka, później po wojnie, znana pisarka, redaktorka naczelna londyńskich "Wiadomości", zwana "Lady polskiego Londynu". Adam Kossowski to był szczególny miłośnik wędrówek po górach.

Gustował w nich jeszcze jako skaut. Znał doskonale i Tatry, i Gorgany, i Czarnohorę. Jego bratankiem był Maciej Kossowski, który po wojnie w PRL zrobił karierę jako piosenkarz zespołu Czerwono-Czarni, wykonawca bigbeatowych szlagierów, takich jak: "Dwudziestolatki", "Agatka", "Z Cyganami w świat".

W takim pociągu była też wypożyczalnia nart - to dla tych, którzy w pośpiechu nie zdążyli wziąć własnych. Spotykałem w tym pociągu Wacława Zbyszewskiego (1902-1986) - jednego z najbłyskotliwszych polskich publicystów, który później zasłynął swymi globtroterskimi gawędami w Radio Wolna Europa, a także jego brata Karola Zbyszewskiego (1904-1990) - późniejszego znakomitego satyryka i felietonistę, redaktora naczelnego "Dziennika Polskiego" w Londynie, w tym czasie autora bestsellera "Niemcewicz od przodu i tyłu", którym zszokował czytelników miażdżącą satyrą na króla Stasia i jego dwór.

Ależ oni czuli brydż! Karol zabierał czasem do pociągu swój ulubiony motocykl, którym później jeździł po wertepach czarnohorskich.

Warto przypomnieć piękną postać autora tych worochciańskich wspomnień.

Lekarz Andersa

Emil Niedźwirski urodził się we Lwowie 30 września 1900 roku w rodzinie kupieckiej. W początkach 1918 roku zdał we Lwowie maturę i natychmiast został zmobilizowany do armii austriackiej.

1 listopada 1918 roku przyjechał na urlop do Lwowa i zastał miasto w ogniu walk polsko-ukraińskich. Jego koledzy gimnazjaliści, "lwowskie Orlęta", walcząc o każdy dom i ulicę, płacąc częstokroć najwyższą cenę - życia, wypierali stopniowo z miasta armię ukraińską. Od 2 listopada był z nimi 18-letni Emil. Organizował punkty opatrunkowe.

Po odsieczy Lwowa został w randze podporucznika przeniesiony do Wilna, do szpitala na Antokolu. Wtedy też rozpoczął studia medyczne. Zdążył zaliczyć jeden semestr i znów musiał stanąć do walki, tym razem z maszerującą na zachód armią bolszewicką. Mianowany dowódcą kompanii sanitariuszy, dał dowody samarytańskiego poświęcenia, ratując życie wykrwawionym w bojach kolegom.

W 1920 roku, po rozejmie polsko-bolszewickim, otrzymał stypendium wojskowe i trafił na studia medyczne do Lwowa. Po uzyskaniu dyplomu w 1925 roku został lekarzem w pułku lotniczym we Lwowie, gdzie odpracowywał swoje stypendium.

We Lwowie przebywał do roku 1932, a następnie przeniósł się do Szkoły Lotniczej w Bydgoszczy. Tam uzyskał kwalifikacje pilota i awansował do stopnia majora. W 1932 roku ożenił się z Karoliną Bezdek (1906-1984) - urodziwą córką znanej lwowskiej rodziny mieszczańskiej.
Gdy wybuchła II wojna światowa wraz ze swym oddziałem przez Łuck i Zaleszczyki przedostał się do Rumunii.

W przepełnionym uchodźcami pociągu z Czerniowiec do Dorohoi, w okolicznościach wręcz nieprawdopodobnych, spotkał swą żonę, która dotarła tam zupełnie innym szlakiem.

W Bukareszcie zdobyli wizę francuską i samochodem przyjaciela udali się do Paryża, gdzie postanowili wstąpić do formującej się we Francji armii polskiej. Po kapitulacji Francji Niedźwirscy dotarli do znanego kąpieliska Biarritz nad Zatoką Biskajską, gdzie w czerwcu 1940 roku wsiedli na polski statek "Sobieski", płynący do Anglii.

Podróż była dramatyczna. W każdej chwili statek mógł zatonąć trafiony niemiecką torpedą, ale szczęście im sprzyjało. Dotarli do Plymouth.

W Anglii Niedźwirski otrzymał przydział do szkoły lotniczej koło Nottingham, natomiast jego żona do szpitala polskiego w Dupplin Castle w Szkocji, gdzie pracowała jako asystent-rentgenolog. Po trzech latach został przyjęty do RAF-u - brytyjskiego królewskiego lotnictwa.

Miał wówczas odbyć praktykę w angielskim ministerstwie lotnictwa, aby w przyszłości w wolnej Polsce w podobny sposób zorganizować polską lotniczą służbę medyczną. W 1944 roku został skierowany do 6. armii USA na kontynencie europejskim, we Francji.

Uczestniczył m.in. w transportach ciężko rannych Amerykanów z Europy do Nowego Jorku. W tym czasie jako wyróżnienie otrzymał "urlop wypoczynkowy" na fregacie eskortującej konwój z Greenock (Szkocja) do Freetown (Afryka Zachodnia). Płynął tam jako główny lekarz. W każdej chwili konwój mógł zostać zaatakowany przez Niemców. Tuż przed kapitulacją Japonii w sierpniu 1945 roku Niedźwirski został wysłany na Daleki Wschód, do Sajgonu, aby zbadać możliwości ewakuowania stamtąd rannych i okaleczonych Amerykanów.

Po zakończeniu II wojny światowej Niedźwirski dostał polecenie stworzenia Polskiej Przychodni Lekarskiej w Londynie. Jej szefem był aż do roku 1987, gdy w wieku 87 lat przeszedł na emeryturę. Nie można przecenić znaczenia tej placówki medycznej (pracowało tam 14 polskich lekarzy różnych specjalności) w dziejach polskiej emigracji w Anglii.

Przez jej gabinety specjalistyczne przeszły tysiące Polaków, których los rzucił na Wyspy Brytyjskie. Częstokroć, nie znając języka angielskiego, nie mając pieniędzy, trafiali tu bezradni i schorowani zdemobilizowani żołnierze i znajdowali pomoc i poradę.

Niedźwirski miał opinię dobrego internisty. Należał do postaci powszechnie znanych w środowiskach polskiego Londynu.

Był lekarzem osobistym wielu prominentnych postaci w kręgach Polonii londyńskiej, m.in. gen. Władysława Andersa, gen. Klemensa Rudnickiego, znanych piosenkarek - Zofii Terne i Włady Majewskiej.

Był obecny przy śmierci gen. Andersa, który niespodziewanie zmarł w maju 1970 roku po wylewie krwi do mózgu. Jako jedyny lekarz uczestniczył w ekspediowaniu zwłok generała na cmentarz Monte Cassino. Z tego pogrzebu zrobił prywatną kamerą film, który jest dziś jedynym zapisem tego wydarzenia.

Pasją Niedźwirskiego były podróże. Był na wszystkich kontynentach. Kilkakrotnie objechał świat. Do osiemdziesiątego roku życia grał w tenisa. Po dziewięćdziesiątce ze zręcznością prowadził swego mercedesa po ulicach Londynu.

Żywo interesował się tym, co działo się w kraju. Śpieszył z materialną pomocą potrzebującym. Ufundował specjalistyczną aparaturę medyczną m.in. dla Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni oraz Szpitala Matki-Polki w Łodzi. W testamencie zapisał 120 tysięcy funtów Akademii Medycznej we Wrocławiu, tworząc tym samym stypendium dla studentów tej uczelni, aby mogli odbywać praktyki w specjalistycznych szpitalach londyńskich. Stypendium jego imienia przyznawane jest do dziś.

Huculskie

Worochta nie przypadkiem była nazywana "drugim Zakopanem" - tam bowiem powstała jedna z pierwszych polskich skoczni narciarskich. Wyprzedziła ona słynną Wielką Krokiew w Zakopanem o trzy lata. Warto przypomnieć, że pierwszą polską skocznię narciarską zbudowano w lwowskim Parku Stryjskim w 1910 roku.

Na początku XX wieku skoki narciarskie były wielką sensacją. Uważano skoczków za nieobliczalnych ryzykantów, wręcz samobójców. Porównywano ich do akrobatów cyrkowych wykonujących niebezpieczne ewolucje bez zabezpieczeń.

Mieszkaniec Worochty, a obecnie opolanin Jan Buchelt wspominał, że pod skocznią gromadziły się tłumy gapiów w przekonaniu, iż będą świadkami jakiejś tragedii nieobliczalnych śmiałków, którzy zamiast jak Ikar na skrzydłach lecieli na deskach przywiązanych do nóg.

Jan Wydra -

Popularnym narciarzem w Worochcie i Sławsku był Jan Wydra (1914-1997), który na co dzień pracował przy wywożeniu drzewa z lasu wąskotorową kolejką leśną. Z wielką namiętnością trenował biegi i skoki narciarskie.

Podczas mistrzostw Karpat Wschodnich, które rozegrano na skoczni w Worochcie w 1939 roku, Jan Wydra zajął II miejsce, tuż za Janem Bobowskim (1917-1970) - świetnym narciarzem, zawodnikiem kadry narodowej, wnukiem Klimka Bachledy, po wojnie architektem.

Jan Wydra miał spore osiągnięcia jako instruktor narciarski. Angażowano go m.in. do prowadzenia szkoleń dla podchorążych dęblińskiej Szkoły Orląt, która organizowała swe zimowe obozy w Worochcie.

Wśród jego ówczesnych uczniów były przyszłe asy polskiego lotnictwa w Anglii, m.in. gen. Stanisław Skalski, gen. Witold Urbanowicz, płk Witold Łokuciewski i płk Jan Zumbach.

Ciekawostką jest, że odbywał służbę wojskową w I Pułku Artylerii Motorowej w Stryju razem z Edwardem Gierkiem - późniejszym przywódcą PZPR - i uczył tam narciarstwa dzieci ówczesnego dowódcy tego pułku, późniejszego generała Stanisława Kopańskiego - szefa sztabu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

W czasie okupacji sowieckiej wspólnie z bratem Józefem przeprowadzali jako kurierzy uciekinierów przez granicę, w Worochcie była bowiem baza przerzutowa na Węgry. Tamtędy prowadził szlak kurierski ze Lwowa do Budapesztu, a kurierami byli m.in.: Józef Jednoróg, Wiktor Chimiak, Tadeusz Petrowicz i ormiański ksiądz Stanisław Rzepko-Łaski.

Po wojnie Jan Wydra związał się na trwałe z hutą w Stalowej Woli. Trudno mu było jednak pogodzić się z utratą rodzinnej Worochty. Gdy w 1992 roku Stanisław Auguścik i Jerzy Janicki zrealizowali w telewizji pierwszy po ustąpieniu cenzury film o Jaremczu i Worochcie, napisał do nich emocjonalny list, w którym zamieścił katalog swych postulatów.

Pisał, że zabrakło mu informacji o przedwojennej Worochcie, o tym, że obok siebie w zgodzie, nierzadko spokrewnieni, żyli tam przez całe pokolenia Polacy, Ukraińcy i Żydzi. I dopiero wojna zniszczyła tę wielonarodową społeczność.

Nurtowało go pytanie: kto był inspiratorem tych niesamowitych, nacjonalistycznych czystek. Jak wytłumaczyć - pisał - że niedawny kolega, przyjaciel mordował swego rówieśnika tylko dlatego, że ten był Polakiem.

Nawiązywał tym listem do wielkiej tragedii, która dotknęła Worochtę i jego rodzinę w noc sylwestrową 1944/1945. Tej to nocy oddział UPA, dowodzony przez Hawryłę Dederczuka, miejscowego gajowego, wymordował w sposób okrutny 72 osoby, nie oszczędzając nawet starców i dzieci.

Wśród zamordowanych było ośmioro członków rodziny Wydrów, w tym Józef Wydra, brat Jana, który przyjechał do rodzinnego domu z frontu i leżał obłożnie chory w łóżku. Mordercy i dla niego nie mieli litości.

Musiało upłynąć prawie 70 lat, nim na masowej mogile tych ofiar na cmentarzu w Worochcie pozwolono wznieść obelisk z tablicą informującą w językach polskim i ukraińskim o tej okrutnej zbrodni. Wiele informacji w tym tekście zawdzięczam Jerzemu Wydrze (rocznik 1944) - synowi narciarza Jana Wydry, w latach studenckich działaczowi ZSP, później historykowi, prawnikowi, dyplomacie i przez pewien czas doradcy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska