Urodziła się w szóstym miesiącu ciąży. Gloria jest cudem

archiwum rodzinne
Państwo Joanna i Jacek Wronowie z Glorią na placu Świętego Piotra. - Staramy się być w Rzymie co pół roku. Mamy za co dziękować - mówią. - Więc na kanonizację Jana Pawła II w październiku też pewnie pojedziemy.
Państwo Joanna i Jacek Wronowie z Glorią na placu Świętego Piotra. - Staramy się być w Rzymie co pół roku. Mamy za co dziękować - mówią. - Więc na kanonizację Jana Pawła II w październiku też pewnie pojedziemy. archiwum rodzinne
Córeczka państwa Wronów urodziła się w szóstym miesiącu ciąży. Lekarze i rodzice są przekonani, że nie byłoby to możliwe bez pomocy Jana Pawła II. Choć akurat ten cud nie będzie pomocny przy jego kanonizacji.

Kiedy w mediach pojawiły się doniesienia, iż prawdopodobnie w październiku 2013 roku Jan Paweł II będzie kanonizowany, wiele z nich informowało, że cudem, który jest konieczny do wyniesienia na ołtarze, będzie przyjście na świat Glorii Marii Wrony z Częstochowy.

Ojciec dziewczynki, pan Jacek, do tych rewelacji podchodzi bez emocji.

Do księgi cudów

- To jest, niestety, klasyczna dziennikarska kaczka - mówi. - Choć jesteśmy z żoną przekonani, że przyjście Glorii na świat było cudem. Nasza historia została zresztą wpisana do księgi cudów papieża Jana Pawła II sporządzonej w odpowiedniej watykańskiej kongregacji, ale stało się to jeszcze przed beatyfikacją (do tamtego procesu ostatecznie wybrano uzdrowienie z choroby Parkinsona francuskiej zakonnicy).

A to w praktyce oznacza, że przy kanonizacji kongregacja powoła się na inny cud, jaki nastąpił już po beatyfikacji. Wprawdzie takiego prawnego wymogu wprost nie ma, ale jest utarty zwyczaj, od którego się raczej nie odstępuje.

Dano mi to do zrozumienia, kiedy dzwoniłem do kongregacji. I przyjmuję spokojnie, że tak ma być. Oficjalne uznanie cudu jest oczywiście bardzo ważne w procesie kanonizacji. Jest na pewno istotne z punktu widzenia Kościoła. Ale dla naszej rodziny taka oficjalna pieczęć nie zmieniałaby właściwie niczego. Dla nas Gloria od początku jest cudem. I nic w tej sprawie się nie zmieni.

Dlaczego Gloria jest cudem? Bo w opinii lekarzy nie miała szans na przeżycie poza organizmem mamy. Tymczasem ma już 7,5 roku. Poszła rok wcześniej do szkoły, dziś chodzi do drugiej klasy i jest najwyższa wśród swoich kolegów i koleżanek.

Nigdy nie brała żadnych leków oprócz witamin czy syropów na przeziębienie i kaszel. Nie przeszła żadnej operacji. Wszystkie schorzenia stwierdzone przez medycynę zaraz po jej urodzeniu ustąpiły samoistnie.

- Nic nie zapowiadało, że latem 2005 roku przeżyjemy coś, co radykalnie odmieni nasze życie - przyznają państwo Wronowie.

Małżeństwem zostali w 1995 roku. Rok później urodziła się Dominika. Bez najmniejszych komplikacji. Równie bezproblemowo odbył się w 1998 roku poród Wiktorii. W styczniu 2005 pani Joanna zaszła w ciążę po raz trzeci.

Obrazek na brzuch

W czerwcu zaniepokojona słabymi ruchami dziecka mama trafia do kliniki Śląskiej Akademii Medycznej. Docent, który wykonuje USG, stwierdza małą ilość wód płodowych i niedowagę dziecka, które około 20. tygodnia przestało rosnąć. Nie ukrywa przed rodzicami, że szanse na uratowanie dziecka są niewielkie. Zaleca dodatkowe badania.

- Od tego momentu modliłam się do Ojca Świętego Jana Pawła II, prosząc o pomoc w uratowaniu naszego dziecka - wspomina pani Joanna. - Każdego dnia kładłam na brzuchu obrazek z jego wizerunkiem, który wypadł w czasie robienia porządków z dokumentów męża. Na odwrocie obrazka była modlitwa Anioł Pański i napis: "Ojciec św. wziął go do rąk i pobłogosławił z myślą o chorych w Krakowie na Wawelu 22 czerwca 1983".

Kolejne USG wykazuje, że wody płodowe odeszły całkowicie, ale dziecko przybrało na wadze do 860 gramów. Uzupełnienie wód skutkuje na krótko. Lekarz informuje matkę, że dziecko nie ma nerek ani pęcherza, przez co nie produkuje płynu owodniowego.

Uniemożliwia mu to życie poza organizmem matki. Ma przerośnięte serce, a komory nie współpracują z przedsionkami. Rozwarstwione łożysko uniemożliwia poród siłami natury. Doktor proponuje natychmiastowe zakończenie ciąży przez cesarskie cięcie.

Matka modli się intensywnie. Nie ma pretensji do Jezusa. Martwi się bardzo, że dziecko nie przeżyje i jak tę wiadomość przyjmą jego starsze siostry w domu. Ma wątpliwości, co robić. Telefonicznie kontaktuje się z franciszkańskim etykiem, o. Wnękowiczem. Duchowny mówi, że ma przeczucie, iż należy przyspieszyć cesarskie cięcie.

Matka prosi więc pielęgniarkę o ochrzczenie córeczki i wybiera dla niej - z myślą o Matce Bożej - imiona Gloria Maria. Choć ma wątpliwości, czy takie imiona na nagrobku przysporzą Matce Boskiej chwały.

- Nie płaczę, nie rozpaczam, jestem opanowana - wspomina tę chwilę pani Joanna. - Myślę: Jezu, idę na krzyż razem z Tobą. Lewą rękę kładę na brzuchu, by pożegnać się z moim dzieckiem, którego po przebudzeniu żywego nie zobaczę. Anestezjolog zakłada mi maskę. Zasypiam…

Gloria żyje

Kiedy pani Joanna się zbudziła, od swojej mamy dowiedziała się, że nie tylko udało się zachować jej macicę, ale i dziecko żyje.

- Na ścianie naprzeciwko wisi kalendarz - opowiada pani Joanna - na nim zdjęcie papieża w tym samym geście wzniesionych rąk co na obrazku, który kładłam na brzuchu w czasie modlitwy. Do sali wchodzi kobieta. Jest pediatrą.

W nocy opiekowała się moim dzieckiem. Prosi, bym nie rozbudzała w sobie zbyt dużych nadziei, ale przyznaje, że dzieje się coś niesamowitego. Pojawiły się kropelki moczu, a więc jest pęcherz i przynajmniej jedna nerka. Córka oddycha samodzielnie, co niewiarygodne u dziecka 28-tygodniowego z masą urodzeniową 86 dekagramów. Pani doktor mówi, że mała jest silna, ruchliwa i chce żyć. Wierzę, że to za przyczyną Jana Pawła II.

Kiedy ojciec przyjeżdża do kliniki, zastaje inkubator pusty. Sądzi, że stało się najgorsze. Tymczasem dziecko zostało przeniesione na odległy raptem o 300 metrów OIOM Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka.

Pan Jacek biegnie tam co tchu. Robi małej zdjęcia i wprowadza - oczywiście po dezynfekcji i ubraniu w odpowiednie stroje - starsze siostry Glorii.

Siódmego dnia po urodzeniu córki pani Joanna opuszcza szpital. Codziennie zawozi do kliniki własne mleko do karmienia Glorii.

Okazuje się ono niezbędnym i skutecznym lekarstwem, gdy w 11. dniu po narodzeniu mała zostaje zakażona gronkowcem, czyli ma posocznicę. Konieczne są kroplówki i zastrzyki.

Dwudziestego piątego dnia gronkowiec zostaje pokonany, a Gloria trafia na oddział patologii noworodka. Trzydziestego dnia lekarze informują, że rokowania nie są złe. Dziecko przybiera na wadze, jego stan wyraźnie się poprawia. Osiem dni później mama dotyka ją po raz pierwszy. Mała waży 1250 g i mruga czarnymi oczkami.

Dwa miesiące po urodzeniu dziewczynka opuszcza inkubator, a pani Joanna może nakarmić ją piersią. Po 71 dniach od urodzenia wychodzi z kliniki i wraca do domu. Rodzice kontynuują walkę o zdrowie swojego dziecka.

Jeżdżą do specjalistów i rehabilitują Glorię. Efekty przychodzą szybko i są zaskakujące: cofa się retinopatia (choroba siatkówki oka - przyp. red.) pomyślnie wypadają badania słuchu, uwag co do stanu Glorii nie zgłaszają kardiolog ani neurolog.

Msza, a potem impreza

W połowie grudnia 2005 roku rodzina Wronów spotyka się na Jasnej Górze na mszy św. dziękczynnej za uratowanie życia Glorii Marii. Rodzice zostawiają jako wotum złote serce. Powstało z maleńkiej sztabki, którą pan Jacek dostał wiele lat temu od kogoś za pomoc w życiowej sprawie. Po mszy rodzina przez kilka godzin biesiadowała w restauracji…

Zanim historię Glorii zaczęły opisywać media, zrobili to sami rodzice, wydając o niej książkę, która doczekała się już kilku wydań. Bardzo często dają świadectwo tego, co ich spotkało, zapraszani do różnych parafii i na religijne uroczystości. Czasem mówią do kilkudziesięciu osób, czasem - jak w Leśniowie - do 10 tysięcy.

- Najbardziej na "sławie" związanej z cudem towarzyszącym narodzinom Glorii cierpi żona - przyznaje pan Jacek. - Ma wielkie serce i bardzo to przeżywa. Staramy się natomiast, by nie wpływało to na codzienne życie Glorii.

Choć na pewno dziecku nie jest łatwo, gdy świadectwo tego, co nas spotkało, dajemy w dużej parafii na sześciu mszach pod rząd. Mała dziewczynka, którą ciągle jest, potrafi podpisać w ciągu godziny 120 książek. To na pewno ją sporo kosztuje, bo jest zdrowym, ruchliwym dzieckiem.

Cud Jana Pawła II dla rodziny Wronów wyraża się także tym, że nie mają spokoju. Dzwonią do nich i piszą dziesiątki, setki osób. Z prośbą o modlitwę, bo dziecko choruje, lub szukając rady, a czasem po prostu chwili zainteresowania i rozmowy, kiedy odchodzi mąż, któreś z małżonków wpada w alkoholizm czy inne uzależnienia. Lub kiedy małżeństwo przeżywa kryzys.

Pan Jacek - emerytowany policjant, pracownik Komendy Głównej, wykładowca szkoły policyjnej w Szczytnie i pracownik CBŚ - ma uprawnienia biegłego w zakresie narkomanii i narkoslangu.

Łączy wtedy swoje doświadczenie życiowe, doświadczenie wiary i profesjonalną wiedzę.
- Z tych telefonów i listów widać, jak bardzo ludzie potrzebują w dzisiejszych trudnych czasach dobrej rady, wsparcia i duchowego kierownictwa - mówi Jacek Wrona. - Jak bardzo szukają nadziei, kiedy wydaje się, że wszystko wali się na głowę. Oczywiście, że wielu z nich znajduje mądrego, wrażliwego księdza gdzieś w swoim sąsiedztwie albo dobrego terapeutę, choć o to drugie zwykle jest jeszcze trudniej.

Państwo Wronowie byli w Rzymie na beatyfikacji papieża i przeżyli ją bardzo emocjonalnie i osobiście. Starają się być w Rzymie i przy grobie Jana Pawła II przynajmniej raz na pół roku. Mówią, że mają mu za co dziękować.

Mają zamiar pojechać także na kanonizację, jeśli potwierdzi się, że odbędzie się ona 20 października 2013 r. Choć będą mieć wówczas małe dziecko, bo pani Joanna jest w ciąży po raz piąty. Dzidziuś urodzi się pod koniec lipca.

- To jest wyraz naszego otwarcia się na życie, o którym tak często mówił Jan Paweł II - przyznaje pan Jacek. - Mamy przeświadczenie, że nie ma niczego cenniejszego niż rodzina. I niczego bardziej fascynującego niż towarzyszenie dzieciom w ich rozwoju. Oczywiście, możemy kupić kolejny samochód, może futro. Albo 20 par butów. Ale potem okazuje się, że chodzimy w trzech parach. Więc zabieganie o pozostałe byłoby stratą czasu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska