Jak przedsiębiorca stracił posiadłość za 2,5 miliona złotych

sxc.hu
- Wydałem na to 2,5 miliona złotych. Moich pieniędzy zarobionych w Niemczech, każdą złotówkę potrafię udokumentować - mówi Jerzy Sznerski, przedsiębiorca z Niemiec.
- Wydałem na to 2,5 miliona złotych. Moich pieniędzy zarobionych w Niemczech, każdą złotówkę potrafię udokumentować - mówi Jerzy Sznerski, przedsiębiorca z Niemiec. sxc.hu
Mieszkańcy Przełęku koło Nysy na posiadłość mówią ranczo. Półtora hektara terenu za płotem i zasłoną z drzew, dom, garaż, drewniany domek, stajnia, sauna i basen. Wszystko postawione "na słupie".

- Wydałem na to 2,5 miliona złotych. Moich pieniędzy zarobionych w Niemczech, każdą złotówkę potrafię udokumentować - mówi Jerzy Sznerski, przedsiębiorca z Niemiec, który w 1998 roku pojawił się w Nysie.

Po 10 latach walki Sznerski stracił właściwie wszelkie szanse na odzyskanie posiadłości. Wszystkie sądy uznały, że należy ona do jego byłej partnerki, która miała tylko "figurować" w dokumentach.

Jerzy-Georg Sznerski pochodzi z Polski. W latach 70. przerwał studia w Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie i przeniósł się do Niemiec. Zrobił karierę w hutnictwie.

Wrócił w 1998, przekonany, że w międzyczasie pozbawiono go już polskiego obywatelstwa. Dlatego prawnik powiedział mu, że jako cudzoziemiec nie może kupić ziemi w Polsce. Tymczasem on upatrzył sobie Przełęk koło Nysy. Malowniczy teren przy drodze do Głuchołaz. Tu postanowił zbudować wymarzony dom.

- Dogadałem się z miejscowymi rolnikami, wpłaciłem zaliczkę. Do napisania aktu notarialnego stawiła się jednak moja ówczesna biznesowa współpracownica Renata K. Ona w obecności notariusza zapłaciła należność, ale pieniądze pochodziły ode mnie - opowiada Sznerski. - Miałem do niej zaufanie, wtedy zawsze mi powtarzała, że to jest moja ziemia.

Sznerski zawarł umowę z firmą, która w 1999 roku postawiła budynki i kolejną, która wykonała prace instalatorskie. Nyski architekt, autor projektu budowlanego, w późniejszym procesie zeznał, że wszystkie sprawy dotyczące domu w Przełęku ustalał ze Sznerskim i to z nim się rozliczał finansowo.

We wniosku o pozwolenie na budowę architekt wpisał jednak Renatę K., oficjalnie właścicielkę działki. To na nią wydano pozwolenie. To ona po zakończeniu budowy figuruje jako osoba zawierająca umowę na dostawę energii, wody, odbiór ścieków, ubezpieczenie itp.

Skąd się biorą słupy?

Jerzy Sznerski poznał Renatę K. przez znajomego. W 1998 roku dogadali się, że będzie reprezentować jego niemiecką firmę w Polsce za wynagrodzenie wysokości co najmniej tysiąca marek miesięcznie.

Po latach przed sądem kobieta wykazała, że na zleceniu zarobiła co najmniej 140 tys. marek i 13 tys euro. Wykazała także, że w 1998 roku miała w gotówce 40 tys. zł z dwóch zlikwidowanych lokat bankowych. To miał być jej wkład w budowę.

Po przeniesieniu interesów do Nysy zamieszkali razem, najpierw w wynajmowanych mieszkaniach, a potem na ranczu w Przełęku. Ona dodatkowo utrzymywała mu dom.

- Jej nastawienie stopniowo się zmieniało - opowiada biznesmen. - Najpierw, opowiadając innym o domu, mówiła: Buduje go pan Sznerski, pan Jerzy, Jurek. Potem - budujemy go razem. Na koniec zaczęła mówić po prostu: - Ja stawiam dom. Zacząłem tracić do niej zaufanie, dlatego poprosiłem prawnika, żeby mnie jakoś zabezpieczył w tej sytuacji.

W marcu 2000 roku oboje spisali u notariusza umowę przedwstępną sprzedaży nieruchomości. Renata K. zobowiązywała się w niej sprzedać partnerowi wszystko wraz z budynkami za równowartość 400 tys. marek.

Miało to nastąpić zaraz, jak tylko Sznerski uzyska oficjalną zgodę polskiego MSW na zakupienie ziemi w kraju, nie później jednak niż w ciągu dwóch kolejnych lat. Renata K. potwierdzała w umowie, że 200 tys. marek już przyjęła jako zadatek. Miesiąc później, już bez notariusza Renata K. na piśmie pokwitowała odbiór kwoty 400 tys. marek.

- W 2001 roku zażądałem od Renaty K. żeby się wyprowadziła - wspomina Sznerski. - Dogadaliśmy się, że przeniesie na mnie własność posiadłości w Przełęku, ale ja dodatkowo sfinansuję koszt remontu jej mieszkania w Nowej Soli, gdzie czasowo mieściła się siedziba naszej spółki. Pozwoliłem jej też zatrzymać samochód, który kupiłem wcześniej.

Mieszkanie zostało wyremontowane, a Renata K. wyjechała z rancza i przeniosła się do Nowej Soli. Domu jednak formalnie nie przekazała. Kiedy rok później prawnik Sznerskiego zażądał od Renaty K. zrealizowania umowy, kobieta przysłała pisemnie odmowę i oświadczenie, że uchyla się od wszelkich skutków tego porozumienia, bo umowa jest wadliwa. Sznerski ma przecież polskie obywatelstwo i nie musi występować o zgodę ministra za zakup nieruchomości.

W międzyczasie okazało się bowiem, że od 1978 roku nikt nie pozbawił Jerzego Sznerskiego polskiego obywatelstwa. Bez problemu dostał nowiutki polski dowód osobisty.

Afera z odlewnią

Cztery lata po tych zdarzeniach ówczesny prawnik firmy Sznerskiego opowiadał w sądzie, jak przedsiębiorca poprosił go o negocjacje z byłą już współpracownicą, bo "ma roszczenia wobec jego prywatnego majątku".

- Byli już ze sobą skłóceni. Usiłowałem doprowadzić do porozumienia - wyjaśniał sądowi mecenas. - Na pierwszym spotkaniu Renata K. zażądała 1,2 mln zł za przeniesienie własności posesji. Na następnym zgodziła się na 800, potem na 400 tys. zł.

Przekazałem to Sznerskiemu, który odpowiedział, że nie pozwoli się jej dalej oszukiwać. Już został oszukany, bo wyremontował jej mieszkanie. Renata K. też odmówiła dalszych negocjacji, twierdząc, że wsadzi Sznerskiego do kryminału i już jest umówiona w tej sprawie z policjantami w Nysie.

Jakby na potwierdzenie tych słów kilka miesięcy później życiowa sytuacja przedsiębiorcy zmieniła się diametralnie. Został tymczasowo aresztowany, policja i prokuratura wszczęły przeciwko niemu głośne w Nysie śledztwo w sprawie afery gospodarczej, która doprowadziła do upadku Odlewni Żeliwa w Nysie.

- Jestem właścicielką nieruchomości w Przełęku. Budowałam ją i wykańczałam wspólnie z konkubentem - zeznawała wtedy do policyjnego protokołu Renata K. - Pod koniec 2001 roku nasze prywatne relacje zaczęły się zmieniać. Kazał mi się wyprowadzić, bo będzie sobie układał życie na nowo. Odmówił wydania moich przedmiotów, m.in. komputera, mebli, naczyń o łącznej wartości 130 tys. zł. Mam faktury, że to kupiłam.

Dwa lata później w akcie oskarżenia prokuratura postawiła przedsiębiorcy ponad 20 zarzutów. Głównie - że oszukiwał należącą do niego nyską Odlewnię Żeliwa, co właściwie doprowadziło do jej upadku. Jednym ze sposobów działania na szkodę odlewni była budowa domu w Przełęku.

W skrócie mówiąc, chodziło o to, że "przy okazji" prowadzonych w odlewni budów i remontów, płacąc z kasy spółki, jej prezes postawił sobie ranczo. Po 6 latach procesu afera urodziła mysz. W 2011 roku sąd w Nysie skazał Sznerskiego na 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu. Od większości zarzutów dotyczących odlewni go uniewinnił, co do części uznał przedawnienie. W sprawie domu w Przełęku sąd uznał jednak, że przywłaszczył sobie kostkę brukową, drewno i inne materiały budowlane o wartości 73 tys. zł. Na szkodę Odlewni Żeliwa.

Sąd okręgowy zmniejszył karę do roku pozbawienia wolności w zawieszeniu, ale te zarzuty podtrzymał.

Sąd potępia cudzoziemca

Jeszcze w 2002 roku Sznerski zaczął prawną walkę o przejęcie domu w Przełęku. Wystąpił do sądu o nakazanie Renacie K. przeniesienia własności.

Sąd w Nowej Soli przyznał, że działkę kupiono za pieniądze Sznerskiego, że budowa rozpoczęła się za jego fundusze, że to on wszystko załatwiał i uzgadniał. Uznał też, że wniesione nieruchomości wielokrotnie przewyższają wartość ziemi. Mimo to oddalił pozew Sznerskiego.

Dlaczego? Artykuł 231 paragraf 1 Kodeksu cywilnego reguluje sytuacje, gdy ktoś zbudował dom na cudzym gruncie. Daje właścicielowi domu możliwość uzyskania własności gruntu pod warunkiem spełnienia trzech okoliczności.

Sąd w Nowej Soli uznał, że Sznerski nie spełnia jednej z tych okoliczności. Nie posiadał ziemi w Przełęku w dobrej wierze. Skoro wręczył Renacie K. pieniądze na zakup, to wiedział, że sam ich kupić nie może. A skoro wiedział, że nie może kupić, to wiedział, że nie przysługują mu prawa właściciela - rozumował sąd.

- Zachowanie Jerzego Sznerskiego należy uznać jako rażąco sprzeczne z podstawową zasadą współżycia społecznego, jaką jest zasada praworządności - uznał w wyroku sędzia Andrzej Bogucki. - Chciał on ominąć obowiązujące w Polsce ograniczenia w nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.

Renata K. przystąpiła do kontrataku. W Sądzie Okręgowym w Opolu zażądała wyrzucenia Sznerskiego z rancza, czyli w języku prawniczym: sądowego nakazu wydania nieruchomości. Kobieta przedstawiła w sądzie faktury z lat 1999-2000 wystawione na swoje nazwisko za materiały budowlane, okna, drzwi wejściowe, meble i prace budowlane na łączną kwotę prawie 400 tys. zł. Przyznała też, że czasami płaciła wykonawcom pieniędzmi otrzymanymi od Sznerskiego. Wyrok zapadł 10 sierpnia 2007 roku.

Opolski sąd uznał, że Sznerski ponosił część nakładów na zakup ziemi i budowę domu niezależnie od Renaty K. Jednak nakazał przedsiębiorcy zwrot posesji.

W uzasadnieniu wyroku napisano, że właścicielem nieruchomości zgodnie z księgą wieczystą jest Renata K., a Jerzy Sznerski nie ma żadnych dokumentów, w których dawna wspólniczka przenosi na niego tę własność. Sąd nie ustalił też żadnego odszkodowania czy rekompensaty dla Sznerskiego za nakłady, jakie poniósł na budowę.

Nyski przedsiębiorca napisał więc kolejny pozew, domagając się od Renaty K. zwrotu swoich wydatków, które poniósł na budowę domu i zakup gruntów. Podliczył je na 3 miliony zł. W kwietniu 2009 roku dostał wyrok Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, że i to roszczenie jest bezzasadne.

Na koniec sąd nałożył na Sznerskiego opłatę sądową wysokości… 100 tys. zł. Uznał bowiem, że nie ma powodu, aby go zwalniać z wysokiej opłaty, bo rok wcześniej często podróżował po świecie, co wynika z jego zdjęć zamieszczonych na portalu "Nasza Klasa".

Z rancza do magazynu

4 czerwca 2008 roku komornik wkroczył do posiadłości w Przełęku i eksmitował Jerzego Sznerskiego. Wynajęta przez komornika firma odwiozła przedsiębiorcę i jego rzeczy do magazynu w Nysie, użyczonego mu czasowo przez kolegę.

Mieszkał tam jeszcze 1,5 miesiąca. Dom jest już w rękach kolejnego właściciela. Renata K. szybko wystawiła go na sprzedaż. Poszedł podobno za niecały milion.

- Popełniłem życiowy błąd. Nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że bez wydania jednej złotówki, w majestacie prawa Renata K. stała się właścicielem takiej posiadłości - dziwi się Jerzy Sznerski. - Przecież tam w okolicy wszyscy wiedzą kto to budował, czyj jest ten dom. Zastanawia mnie też, dlaczego ani policja, ani prokuratura, ani urząd skarbowy nie sprawdziły, skąd Renatę K. stać było na budowę takiej nieruchomości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska