Siostry zakonne wygane ze szpitala w Strzelcach Opolskich

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Strzelecki szpital był od początku prowadzony przez siostry służebniczki, które nawet uczestniczyły w jego budowie. W czasach Polski Ludowej władza uznała, że nie są już potrzebne.
Strzelecki szpital był od początku prowadzony przez siostry służebniczki, które nawet uczestniczyły w jego budowie. W czasach Polski Ludowej władza uznała, że nie są już potrzebne.
Zakonnice, które od 1930 r. prowadziły strzelecki szpital, były solą w oku komunistów. W końcu - z polecenia władz - do lecznicy weszli milicjanci i przeprowadzili eksmisję.

Rok temu na łamach nto opisaliśmy trudne życie sióstr służebniczek, które były prześladowane przez władze III Rzeszy. Dziś wracamy do pisanego przez zakonnice pamiętnika, żeby pokazać, jak wyglądało ich życie po II wojnie światowej, gdy władzę przejęli komuniści.

Pierwsze miesiące pracy szpitala w powojennej rzeczywistości nie należały do łatwych. Radzieccy wojskowi zabrali ze szpitala cały sprzęt - włącznie z łóżkami i szafkami - i zostawili po sobie potężny bałagan. Siostry tygodniami szorowały sale i korytarze, żeby doprowadzić całość do porządku.

"Po uprzątnięciu części szpitala siostry zwróciły się do zarządu więzienia w Strzelcach z prośbą o pomoc w urządzeniu choćby tylko jednego oddziału, gdyż dużo chorych się zgłaszało, ale nie było ich gdzie położyć. Naczelnik więzienia poszedł na rękę i przesłał kilka żelaznych łóżek z materacami (...)" - pisały siostry w 1945 r.

Zwróciły się one wtedy do organizacji UNRRA, która zajmowała się udzielaniem pomocy dla krajów, które najbardziej ucierpiały podczas wojny. W ten sposób zaczęło się mozolne doposażane lecznicy, które trwało aż do 1949 r. Gdy siostry już to zrobiły, władze miasta uznały, że... są niepotrzebne i trzeba się ich pozbyć. W komunistycznej doktrynie, wszelkie organizacje kościelne były traktowane wrogo, więc zakonnice zaczęły być szykanowane.

"Między Państwem a Kościołem zaszło nieporozumienie. Znowu zaczęły się szykany" - odnotowały siostry w pamiętniku.

W październiku 1949 r. do szpitala wkroczyli urzędnicy, którzy spisali żywy inwentarz i sporządzili listę wszystkich wartościowych przedmiotów. Po tym zapadła decyzja, że wszystko zostaje znacjonalizowane. Urzędnicy zabrali siostrom niemal wszystko z czego korzystały na co dzień - od wyposażenia kuchni na żelazku kończąc.

W tym czasie w szpitalu pracowało 35 służebniczek. Władza zaczęła je zastępować pracownikami cywilnymi. Dyrektorem szpitala został dr Nowak, o którym zakonnice miały dobre zdanie - był dobrym chirurgiem, życzliwym człowiekiem. Zwalnianie sióstr z pracy trwało nadal. Pod koniec 1949 roku w szpitalu pracowało ich już 27 zakonnic, a w 1952 roku tylko do 10.

Ich pozbywanie się nie zawsze było łatwe dla nowego personelu. Dla przykładu po zwolnieniu siostry Bernardy, która zarządzała kuchnią, nowa kierowniczka nie potrafiła sobie poradzić. Trzeba było wzywać siostrę z powrotem, żeby przywróciła porządek.

3 sierpnia 1954 r.: "W dniu dzisiejszym Państwo przeprowadziło akcję wysiedlenia sióstr na terenach odzyskanych. Siostry wywożono z własnych domów i przesiedlono pod Kraków. Dzięki dr. Nowakowi, który oświadczył, że w przypadku zabrania sióstr ze szpitala strzeleckiego sam zrezygnuje z tej pracy (a nie było zastępcy) mogłyśmy jeszcze przez jakiś czas pozostać w szpitalu. (...) Siostry wciąż uważano za Niemki i tak je traktowano"

Niedługo po tym dyrektora Nowaka zwolniono, a kolejne zakonnice dostały wypowiedzenia - w rezultacie w lecznicy pod koniec lat 50-tych pozostały tylko trzy osoby w habitach. W 1962 r. także one dostały wypowiedzenia i nakaz wyprowadzenia się ze szpitala do kamienicy przy ul. Opolskiej. Zakonnice nie zmierzały wynieść się dobrowolnie - pisały odwołania, ale z ratusza nie przyszła na nie ani jedna odpowiedź. W końcu przeprowadzono eksmisję. 19 września 1964 r. do przyszpitalnych pomieszczeń, które zajmowały, przyszli urzędnicy dokonać eksmisji. Siostry nie wytrzymały: - Przyszliście do gotowego! Gdy byłyśmy w wielkiej biedzie, że chorych przykrywałyśmy papierami, żaden z was nie przyszedł nam pomóc! - wykrzyczały urzędnikom.

Samo przygotowanie do eksmisji sióstr wyglądało kuriozalnie. Kilka dni wcześniej komuniści położyli do łóżek ormowców, żeby mogli podsłuchiwać siostry. A w nocy przed eksmisją na drzwiach prowadzących do kaplicy zawisła kłódka, żeby siostry nie mogły się tam modlić.

W dniu eksmisji szpital był ponadto otoczony przez milicjantów. - Przychodzimy po meble. Skąd brać? To musi iść szybko! - mówili nerwowy ormowcy, którzy mieli przeprowadzić eksmisję.

- Nie mamy nic spakowane - odpowiadały siostry

Wtedy ormowcy powyrzucali z szafek rzeczy na podłogę. A siostry w ramach protestu zbierały wszystko bardzo powoli. Nikt nie odważył się użyć siły, w efekcie "błyskawiczna" eksmisja trwała cały dzień.

Zakonnice nie pozwoliły tego dnia zawieźć się do mieszkania przy ul. Opolskiej - celowo szły ulicami miasta niosąc ciężkie toboły, żeby ludzie wiedzieli, jak zostały potraktowane.

Siostry długo nie mogły przyzwyczaić się do nowego miejsca - zamknęły się w mieszkaniu i ograniczyły kontakty.
Dużym oparciem okazali się wtedy zwykli mieszkańcy. Jeszcze długo po eksmisji ludzie przynosili do mieszkania jedzenie i pomagały siostrom, by odwdzięczyć się za to, że przez lata prowadziły szpital.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą - znawcą lokalnej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska