Marek Kondrat o winach, aktorstwie, reklamie i tabloidach

Redakcja
Marek Kondrat, aktor i miłośnik dobrego wina.
Marek Kondrat, aktor i miłośnik dobrego wina. Paweł Stauffer
- Jeśli przyjdzie mi likwidować moje sklepy z winem, to umówiłem się Wojtkiem Mannem, że zamkniemy się w takim sklepie i wszystko wypijemy - żartuje Marek Kondrat, aktor i miłośnik win.

- Z taką miłością i zaangażowaniem opowiada pan o winie, że aż się zastanawiam, czy to za pana sprawą rośnie spożycie wina w Polsce. Rozpija pan naród?
- Nie! Wina to coś wyjątkowego. Kiedyś były takie papierosy, ekstra mocne czy radomskie - człowiek się raz nimi zaciągał, wziął sztacha i już był odurzony, uzależniony. Czemu o nich mówię? Bo wina są ich przeciwieństwem. Mają delikatną naturę - trzeba ją powoli odkrywać, poznawać, delektować się.

- Nawet te z niższej półki, średniej klasy, bo takie Polacy piją?
- Jak na całym świecie. Ale obawiam się, że właśnie z powodu suszy w 2012 roku cena win popularnych, czyli tych ze średnich półek, może pójść w górę. Choć producenci, których znam, zarzekają się, że nie będą podnosić cen, ja twierdzę coś innego.

- I jak pan sobie da z tym radę? Pytam, bo jest pan związany z siecią winiarni, otwiera pan w całej Polsce kolejne sklepy z winami, także w Opolu. I stale pan powtarza, że stawia na wina średniej klasy cenowej, i że to one powinny podbić gusta Polaków?

- Wie pani, ja jednak reprezentuję niszę - działam w kraju, gdzie mimo wszystko wino nie jest czołowym trunkiem. Polska to nie Włochy, Hiszpania czy Grecja, gdzie wina pije się do posiłków. Zresztą tam też przy takiej okazji nie celebruje się, nie szuka się poszczególnych nut w aromacie wina. Zajmuję się winami, które w branży nazywamy jakościowymi. Może nie są one najdroższe, ale też nie są to wina tzw. ekonomiczne, które kupujemy z importu w hipermarketach. O swoich winach mówię, że są upodmiotowione, za każdą z marek stoi jakiś rodzinny producent, mała winiarnia czy plantacja winorośli, z którymi współpracuję. Poznaję właścicieli, aby móc ludziom opowiadać o historii tych winiarskich rodów i o dziejach ich rodzinnych interesów.

- A nie o smakach i bukietach, nie o kolejnych szczepach?

- Nie. Wina jest strasznie dużo, nie sposób wziąć odpowiedzialności za wszystko - każdy gatunek, każdą odmianę, każdy rocznik. Jak lubię mówić o ludziach.

- Ależ gdy oglądałam pana programy o winach i winnicach, delektował się pan smakami i bukietami.

- Tak, ale to były moje własne wybory i własne rekomendacje. Przy czym nie jestem pod tym względem szczególnym autorytetem, w porównaniu z zawodowcami oczywiście. Pewien włoski winiarz od pokoleń, gdy spytałem go, jakie wino jest najlepsze i najbardziej godne rekomendacji, odpowiedział mi: to, które ci smakuje. Nie ma lepszej odpowiedzi. Każdy z nas ma inny gust - niektórzy lubią słodkie wina, inni - wytrawne i nie ma co się na to obrażać. To, czy dane wino się lubi czy nie, zależy od potraw, które się popija, towarzystwa, w którym się jest. Czasami to samo wino po paru dniach zupełnie inaczej smakuje. Ja nie mam swego ulubionego wina.

- Pana przygoda z winem zaczęła się od przypadkowej wizyty w winnicach Bordeaux. Stare rody winiarzy to środowisko bardzo hermetyczne, strzegące tajemnic związanych z uprawą winorośli i produkcją wina. Udało się panu wejść w to środowisko?

- Powiem szczerze, może obalę jakiś mit: Jestem prostym handlarzem. Nie mam ambicji podawania się za konesera, który rekomenduje wino ze względu na nutę maliny czy czarnej porzeczki. Mnie uwiodło w tym środowisku co innego i to właśnie rekomenduję: kulturę winna, cywilizację, niespieszny styl życia związany z winiarstwem.

- Najnowsze odkrycie Marka Kondrata?

- To wina hiszpańskie. Hiszpania jest krajem różnych szczepów, kultur i różnych klimatów. To kraj konserwatywny z jednej strony i bardzo dynamiczny - z drugiej. Mieszczańskie konserwatywne budynki nagle stają naprzeciw, "oko w oko" z Gaudim. Różnorodność kraju odnajduję w hiszpańskich winach - w ich smakach i bukietach. A także w filozofii życia i cieszenia się tym życiem. Otóż jestem w Katalonii u jednego ze "swoich" winiarzy, wjeżdżamy o poranku na zbocze przylegające do jego domu, dojeżdżamy na szczyt, stajemy w środku piniowego lasu. Giorgio wyjmuje drewniany stolik z bagażnika auta, kroi na nim chleb, wyjmuje oliwę, pomidory oraz musujące lekkie wino…

- Rano?

- Polecam tę dietę o 9.00 rano, bo bardzo poprawia… walory krajobrazu - tak bym powiedział. No więc siadamy do tego porannego posiłku, a mój gospodarz patrzy na sąsiednie pasmo górskie i mówi, że gdy jego przodkowie budowali na dole bodegę (winiarnię - dop. aut.), a było to w 1211 roku, to na tym paśmie przebiegała granica między islamem a chrześcijaństwem. To jest opowieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Stojąc obok niego - zdałem sobie sprawę z nikłości doraźnych stanów, strachów, ambicji. A także informacji, jakimi karmią mnie w wiadomościach media.
- Na przykład?
- Że Polska może powtórzyć scenariusz hiszpański, który polega na pogrążeniu się w ogromnym kryzysie. Myślę sobie wtedy o winiarzu, którego przodkowie w 1211 r. zbudowali bodegę, a stoi ona do dziś. Myślę o morzu krwi, jaka przez te góry spłynęła na przestrzeni wieków w wyniku różnych zawieruch wojennych. I dochodzę do wniosku, że współczesny kryzys w porównaniu z tą przeszłością nie jest aż taki groźny i okrutny.

- Dla wielu Polaków wciąż jest pan tym słynnym aktorem, który od lat nie chce grać. Naliczyłam, że - zanim wycofał się z aktorstwa - zagrał pan w 99 filmach. Nie ma pan ochoty powrócić na ekran, aby dobić do pełnej setki?

- Kręci mnie teraz coś innego, mam taki kaprys i pasję, które przyszły w późnym wieku i zastępują mi poprzednią pasję, do której straciłem zapał, motywację i relację emocjonalną. Odnalazłem tę relację w innym świecie, który tak naprawdę jest światem produkcji, handlu, sprzedaży…

- Nauczył się pan ekonomii i księgowości?

- A gdzież tam, mam od tego specjalistów, ludzi, którzy się na tym znają. Żeby ten biznes miał sens, każdy z nas musi robić to, w czym jest dobry. Ja daję znane nazwisko i znaną twarz i opowieść o tym, co mnie nęci i przekonuje do winiarstwa. Sam biznes nie jest głównym przedmiotem mojej działalności, jestem starej daty, pochodzę ze świata idei i stąd taka moja postawa.

- Odchodząc z zawodu, stwierdził pan, że życie aktora jest straszne. "To zawód samotników, egocentryków, którzy na potrzeby sztuki wypłukują się ze wszystkich emocji. Bo żeby zagrać przekonywająco miłość lub nienawiść, to naprawdę musisz to czuć. A potem spada kurtyna, gasną światła i zostajesz sam ze sobą. Skąd wziąć potem siłę na to, żeby takie emocje przeżywać w prawdziwym życiu? Ja już nie chcę się tak wypłukiwać. Chcę żyć." Żyje pan?

- Tak! Bo spotykam się z normalnymi ludźmi, na przykład tu, w Opolu, gdzie zostałem zaproszony na spotkanie z gośćmi restauracji "Maska". Opowiedziałem o sztuce picia wina, zostałem zaskoczony pytaniami. Widziałem karafki wina na stolikach. Nauczyłem się też, że kuchnia śląska to nie tylko rolady i kluski. No i popróbowałem wina. To jest właśnie życie.

- Wyznawcy ustawy o wychowaniu w trzeźwości chyba nie są pana fanami?

- O tę ustawę to się parę razy potknąłem, robiąc dokumenty filmowe z miejsc, gdzie się produkuje wina, natykałem się w telewizji na bardzo silne bariery, zakazy pokazywania pewnych sytuacji, bo mogłyby być one odebrane jako łamanie ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Mogłem mówić o historii, o rodach winiarskich, ale nie mogłem już pokazywać biesiad winiarskich, przybliżać kultury picia. Mogłem pokazywać krzewy, budowę winnic, ale nie mogłem pokazywać radości picia wina. Bo picie wina jest naganne.

- A więc jednak rozpija pan naród?

- No, mniej więcej. Tylko że to nieważne, że z telewizji hektolitrami spływa alkohol od pewnej godziny i że w każdym fabularnym filmie widać, jak aktor podchodzi do baru i łyka setkę wódy. To jest wtedy sztuka.

- Słyszałam, że rusza nowy pana program o winie?

- To nie jest prawdziwa informacja, muszę się z niej wciąż tłumaczyć. W Wielkanoc zostanie powtórzona kompilacja moich wcześniejszych "Podróży winnych".

- Czy tłumaczył się pan z informacji, że kupił Grand Hotel w Sopocie?

- Nie, a po co mam to robić. Ja tych opowieści nie dementuję. Podobnie jak tych, że mam młode kochanki!

- O tak, czytałam tytuły: Córka Turnaua z Kondratem. Tajemnicza znajomość! Co ich łączy?

- Otóż to, a ona jest po prostu moją szefową marketingu. Ale skoro ktoś mnie podejrzewa o tak piękne rzeczy, nie chcę tego dementować, bo to znaczy, że stać mnie na te wszystkie bogactwa.

- Tabloidy wszystko prześwietlą i zinterpretują. Otóż jeździ pan - owszem - luksusowym autem, ale limuzyną, a nie jakimś wypasionym sportowym autem za miliony.

- A o czym to świadczy?

- Że się pan nie starzeje. Bo tylko podstarzali gwiazdorzy wybierają sportowe fury, gdyż one robią wrażenie na młodych pięknościach…

- O, ucieszyła mnie pani tą wiadomością - że się nie starzeję, chce mi się bardzo wierzyć.

- Porozmawiajmy o pana najdłuższym romansie, skoro już zeszliśmy na romansowe tematy, czyli o znajomości z pewnym bankiem. To fenomen - bo nikt inny nie ma tak długiego kontraktu na bycie twarzą banku. Ten związek trwa niemal 15 lat!

- Zgadza się, nie ma na świecie innego takiego kontraktu nie tylko z bankiem, ale i z jakąkolwiek instytucją finansową.

- Za co pana tak polubili?

- Tam nie ma miejsca na sympatie, sentymenty ani jakiekolwiek względy altruistyczne. Są co roku robione badania, które pokazują, czy dana kampania i pomysł na nią są wciąż na topie, sprawdzają się. Okazuje się, że kojarzę się ze stabilnością, w jakiś sposób łączę pokolenia - ni stąd ni zowąd, bo przecież jestem dość leciwy. A to instytucji, która ma klientów o dużym spektrum wiekowym, jest na rękę. I tak co roku okazuje się, że sobie odpowiadamy.

- Sobie? To znaczy panu, który był wcześniej kojarzony wyłącznie jako wybitny aktor, też odpowiada ta definicja: Kondrat - od lokat?

- Dla mnie to jest wygodne i tę sytuację akceptuję. Nauczyłem się żyć w symbiozie z nową definicją samego siebie. No i daje mi to absolutną swobodę finansową, która pozwala na realizację takiego kaprysu, jakim jest wino. Nie dokładam wprawdzie do tego interesu, ale też stać mnie na odważne pomysły, odcinam się od działań biznesowych polegających na sprzedaży za wszelką cenę, w pogoni za zyskiem. Stać mnie na to.

- A jeśli kiedyś przyjdzie panu zamknąć sklepy?

- Po pierwsze nie martwię się względami finansowymi. Po drugie umówiłem się Wojtkiem Mannem, że zamkniemy się w takim sklepie i wszystko wypijemy.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska