Chcesz emeryturę z ZUS? Pokaż kwity z pracy!

sxc.hu
Kłopoty przyszłych emerytów (chodzi o osoby urodzone po 31 grudnia 1948 roku) rozpoczęły się wraz z wejściem w życie z początkiem 1999 roku nowej ustawy reformującej system ubezpieczeń społecznych.
Kłopoty przyszłych emerytów (chodzi o osoby urodzone po 31 grudnia 1948 roku) rozpoczęły się wraz z wejściem w życie z początkiem 1999 roku nowej ustawy reformującej system ubezpieczeń społecznych. sxc.hu
Dziś nie wystarczy harować całe życie, by dochrapać się emerytury. Często trzeba jeszcze udowodnić, że nam się ona należy. A z tym jest coraz trudniej.

Tomasz Rożański 38 lat przepracował w budowlance. Zaczął jeszcze w głębokiej komunie, a wtedy nikomu się nawet nie śniło, że o emeryturę będzie trzeba walczyć.

- Ludzie myśleli, że ten ustrój będzie trwał wiecznie. O starość nikt się nie martwił, bo wiedział, że emeryturę tak czy tak dostanie - opowiada mężczyzna. Ale później komunizm upadł, instytucje zepchnęły na ludzi obowiązek udokumentowania lat pracy i zarobków, a ja zostałem z problemem - kwituje.

W przypadku Rożańskiego problem dotyczy 15 lat. Mężczyzna ma wprawdzie świadectwa pracy potwierdzające zatrudnienie, ale nie jest w stanie wykazać swoich ówczesnych zarobków, a na tym niestety ucierpi jego emerytura.

- W połowie lat siedemdziesiątych pracowałem w Opolskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego nr 2 w Opolu. Po przemianach ustrojowych firma padła, dokumenty zniknęły, a ja zostałem z niczym - skarży się. - W archiwum państwowym powiedzieli, że u nich tych papierów nie ma. Spotkałem tam za to dwóch kolegów z dawnej firmy, którzy mają ten sam problem.

W połowie lat dziewięćdziesiątych Rożański przez rok pracował w prywatnej firmie. Budował m.in. osiedla na Małopolskiej i Wygonowej w Opolu.

Odszedł, kiedy przez trzy miesiące z rzędu nie dostał pensji. Później firma upadła, ale gdy okazało się, że ZUS kazał udokumentować zarobki, udało mu się dotrzeć do syndyka.

- Tutaj dla odmiany papiery były, ale powiedzieli mi, że jak chcę je dostać, to mam zapłacić 100 złotych. Wkurzyłem się, bo to przecież niemało, a oni na to, że firma jest prywatna i oni nie mają obowiązku wydać mi tych papierów. 100 złotych piechotą nie chodzi, z pieniędzmi w tym czasie było u mnie krucho, więc pożegnałem się z myślą, że kiedykolwiek ten papier dostanę.

Rożański 12 lat przepracował też w Wojskowym Rejonowym Zarządzie Kwaterunkowo-Budowlanym i kamień spadł mu z serca, kiedy okazało się, że przynajmniej z udokumentowaniem tego okresu nie będzie problemu. Ale radość nie trwała długo.

- Potwierdzili mi zatrudnienie, ale dokumentując zarobki z tego okresu (one też wpływają na wysokość przyszłej emerytury) uwzględnili tylko gołą pensję. Dla mnie różnica jest kolosalna, bo pracując tam dostawałem wysokie nagrody roczne, do tego dochodziły premie w wysokości nawet 70 proc. podstawowej pensji. Czasami z samym dodatków robiła się druga wypłata, ale dzisiaj nie jestem w stanie tego udowodnić - wzdycha.

Nie on jeden ma taki problem. Kłopoty przyszłych emerytów (chodzi o osoby urodzone po 31 grudnia 1948 roku) rozpoczęły się wraz z wejściem w życie z początkiem 1999 roku nowej ustawy reformującej system ubezpieczeń społecznych.

Od tego momentu wszystkim ubezpieczonym ZUS założył indywidualne konta, na które trafiają składki emerytalne. Problem w tym, że ZUS nie miał informacji, jakie kwoty na poczet przyszłej emerytury odciągano statystycznemu Kowalskiemu przed reformą.

Dlatego rekompensatą ma być tzw. kapitał początkowy, czyli teoretyczna składka na ubezpieczenie społeczne, wyliczona na podstawie udokumentowanych lat pracy i zarobków, jakie Kowalski wówczas osiągał.

- Kiedy gruchnęła informacja, że każdy musi wykazać kapitał początkowy, to myśleliśmy, że to ZUS udokumentuje nasze lata pracy - wspomina Tomasz Rożański. - Ale instytucja zepchnęła ten obowiązek na przyszłych emerytów, a czasami wyszarpanie dokumentów od byłych pracodawców wcale nie jest łatwe - skarży się.

- Potwierdzeniem zatrudnienia mogą być świadectwa pracy albo zaświadczenia od pracodawcy, ale jeśli ich nie mamy, nie trzeba załamywać rąk - uspokaja Beata Świątek z opolskiego oddziału ZUS.

Jeśli pracodawca, który zatrudniał nas przed 1999 rokiem, nadal istnieje, to sprawa jest prosta. Wystarczy poprosić o wydanie dokumentów, a on ma obowiązek nam je udostępnić.

Jeśli zakład pracy został zlikwidowany, ale ma następcę prawnego, to właśnie ten następca powinien wystawić byłemu pracownikowi zaświadczenie o stażu pracy i wypłaconej pensji.

Gdy natomiast pracodawca zniknął z rynku, nie pozostawiając następców, przyszły emeryt może szukać swoich dokumentów w odpowiednim archiwum. - Podpowiedzią jest baza zlikwidowanych zakładów pracy wraz ze wskazaniem konkretnego archiwum, do którego trafiła dokumentacja kadrowo-płacowa jej pracowników. Taką bazę można znaleźć na naszej stronie internetowej lub po prostu pytając w oddziale ZUS - podpowiada Świątek.

Schody zaczynają się wtedy, gdy wiadomo, gdzie dokumenty są, ale żadną siłą nie sposób ich odzyskać.

Tak było w przypadku pracowników dawnych Śląskich Zakładów Przemysłu Skórzanego "Otmęt" w Krapkowicach. Powodem zamieszania stała się nieprzemyślana decyzja syndyka, który w 2003 roku sprzedał halę fabryczną Otmętu wraz ze znajdującymi się wewnątrz 7 tonami akt pracowników.

Później budynek jeszcze kilkakrotnie zmieniał właściciela, ale żaden z nich nie zamierzał uporządkować kwestii "uwięzionych" dokumentów, bez dostępu do których byli pracownicy dostawali znacznie zaniżone emerytury. Z szacunków wynikało, że problem dotyczył około 7 tys. osób, których emerytury średnio były uszczuplone o 450 zł.

Bój o dokumenty trwał 8 lat. Impas próbował zażegnać ówczesny starosta, wojewoda, Rzecznik Praw Obywatelskich, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, a nawet Minister Sprawiedliwości, ale wszyscy bezradnie rozkładali ręce.

- Firma, która była ostatnim właścicielem hali, uznała, że dokumenty nie są jej i gdyby trzymać się tego, co zapisano w umowie, to dokumenty faktycznie do niej nie należały. Problem w tym, że one tam fizycznie były, leżały na dziurawym poddaszu z wybitymi oknami i niszczały - wspomina starosta krapkowicki Maciej Sonik.

Sprawa była gardłowa, bo choć byli pracownicy wiedzieli, gdzie szukać swoich dokumentów, nie byli w stanie udowodnić ZUS-owi faktycznie przepracowanych lat. - Najsmutniejsze w tej historii było to, że ci ludzie długie lata pracowali w warunkach szkodliwych, najczęściej na akord, a więc sporo zarabiali, a to nie miało przełożenia na ich emerytury.

Wielu z nich dostawało najniższą krajową. Nie mogliśmy tego tak zostawić - mówi Maciej Sonik. Starosta wyliczył, że gdyby zsumować wszystkie brakujące części emerytur, o które nie mogli doprosić się emeryci, uzbierałaby się z tego około 30 mln zł rocznie.

Sonik, aby rozwiązać problem, wykorzystał kruczek prawny, a konkretnie przepisy dotyczące rzeczy znalezionych. Starosta uznał, że skoro firma, która jest właścicielem hali, nie poczuwa się do odpowiedzialności za dokumenty, to… powinna je oddać do biura rzeczy zaginionych, prowadzonego zresztą przez starostwo.

Później pracownicy uporządkowali akta i udostępnili byłym pracownikom. Od początku ubiegłego roku (wtedy zaczęto je wydawać) zaświadczenia odebrało ponad tysiąc byłych pracowników Otmętu.

Teoretycznie instytucje nie musiały przerzucać się niechcianymi dokumentami jak gorącym kartoflem, bo można było je oddać do Archiwum Państwowego. Gdyby spółka, która była ostatnim ich właścicielem, została wykreślona z KRS, można by było to zrobić za darmo.

Ale tak się nie stało, dlatego oddając akta do archiwum, trzeba by było zapłacić, i to słono. - Takie akta trzeba przechowywać przez 50 lat. Gdybyśmy zlecili to archiwum, kosztowałoby nas to ponad 600 tys. zł i to już po doliczeniu sporego rabatu. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić - mówi starostwa Sonik.

Otmęt to niejedyny na Opolszczyźnie przykład niefrasobliwości znikającego z rynku przedsiębiorstwa, za którą płacą emeryci.

W prokuraturze toczy się sprawa firmy Windex z Opola, która zajmowała się przechowywaniem akt m.in. płacowych i osobowych różnych przedsiębiorstw z całego województwa. - Firma zniknęła, ale dokumenty zostały.

Nikt nie ma upoważnienia, żeby się nimi zająć, i powtarza się scenariusz podobny do tego z Otmętu - mówi Jolanta Bugaj, kierownik oddziału nadzoru archiwalnego i gromadzenia zasobu w Archiwum Państwowym w Opolu. Windex przechowywał dokumenty m.in. Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Kluczborku, Kluczborskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego oraz fabryki porcelitu w Tułowicach.

Firma, która upada, ma obowiązek zabezpieczyć dokumenty pracowników. Mogą one trafić np. do Archiwum Państwowego albo do prywatnej firmy, która zajmuje się przechowalnictwem. Problem pojawia się wtedy, gdy upłynął termin przechowywania dokumentów.

- Do 1990 roku listy płac trzeba było przechowywać przez 12 lat. Dopiero później ten okres został wydłużony do 50 lat - mówi Jolanta Bugaj. - Dlatego czasami zdarza się, że osoby szukają dokumentów potwierdzających zatrudnienie na przykład w latach siedemdziesiątych, a zakład pracy ich już nie ma, bo zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami zostały zniszczone.

- Jeśli mamy wątpliwości, warto do nas zadzwonić lub napisać. Jeśli będziemy znali miejsce przechowywania dokumentów, to podpowiemy, w którym archiwum ich szukać - dodaje.

Pracownicy ZUS podpowiadają, że zanim przyszły emeryt wpadnie w panikę, nie mogąc ustalić, do jakiego archiwum trafiły jego dokumenty, warto przejrzeć archiwa domowe.

- Potwierdzeniem okresu zatrudnienia mogą być nie tylko świadectwa pracy, ale również np. legitymacja ubezpieczeniowa z wpisami od pracodawcy, umowa o pracę, wpisy w starych dowodach osobistych czy pisma kierowane przez zakład pracy do pracownika jeżeli na ich podstawie można ustalić okres zatrudnienia - wylicza Beata Świątek z opolskiego ZUS.

Pana Tomasza takie rozwiązanie nie ratuje, bo choć świadectwa pracy w domowym archiwum się zachowały, to nie sposób udowodnić, ile w feralnych 15 latach zarabiał.

- Kiedyś średnią pensję z danego roku wpisywało się też w książeczkach zdrowia, ale nikt tego nie egzekwował, więc niewielu o tym pamiętało. Ci, którzy o to dbali, teraz nie mają problemu, bo dla ZUS-u taki wpis to jest dowód - mówi Rożański. - Kilkaset złotych na pewno na tym zamieszaniu w papierach będę stratny, ale już nawet nie liczę na to, że uda mi się udowodnić swoje lata pracy i zarobki, jakie wtedy faktycznie miałem. Emeryci w Polsce krezusami nie są, więc i tych paru stówek szkoda - wzdycha.

Bazę zlikwidowanych zakładów pracy wraz z archiwami, do których trafiły ich dokumenty, można znaleźć również na stronie www.archiwa.gov.pl.

Aby przejrzeć jej zawartość, należy kliknąć baner "Bazy danych", który znajduje się po prawej stronie ekranu, a następnie wybrać zakładkę "Dokumenty osobowe i płacowe" (u dołu strony). Po wpisaniu nazwy dawnego pracodawcy powinno się wyświetlić archiwum, do którego trafiły dokumenty byłych pracowników.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska