Hutnicy z Zawadzkiego nie dali się zastraszyć

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
- W czasach, gdy w hucie trwał strajk, nosiła ona imię generała Świerczewskiego. Dziś pamiątki z tamtych czasów można oglądać w zabytkowej chacie w Kolonowskiem - mówi Gerard Mańczyk.
- W czasach, gdy w hucie trwał strajk, nosiła ona imię generała Świerczewskiego. Dziś pamiątki z tamtych czasów można oglądać w zabytkowej chacie w Kolonowskiem - mówi Gerard Mańczyk.
W sierpniu 1980 roku dwa tysiące pracowników huty w Zawadzkiem, mimo gróźb dyrekcji, przyłączyło się do strajków. To był jeden z największych protestów na Opolszczyźnie.

Dziś panuje mylne przekonanie, że w sierpniu 1980 roku na Opolszczyźnie było spokojnie. Protesty w Zawadzkiem rozpoczęły się dokładnie 28 sierpnia. Pracownicy huty, niezadowoleni z podwyżek cen w Polsce Ludowej, poparli strajkujących na Wybrzeżu. Domagali się m.in. podwyżek płac, zaopatrzenia sklepów w towary i zniesienia cenzury.

Z odtajnionych notatek z archiwum służb bezpieczeństwa, zgromadzonych w Opolu wynika, że zanim w hucie doszło do strajku, załoga była bacznie obserwowana przez funkcjonariuszy SB. 19 sierpnia 1980 roku meldowali oni swoim przełożonym, że niektórzy pracownicy huty głośno i odważnie mówią o protestach na Wybrzeżu, a Edmund Graca z wydziału remontowego namawiał nawet pracowników do zorganizowania podobnej akcji. Hutnicy dowiadywali się o sytuacji na północy kraju z radia "Wolna Europa" oraz od kolejarzy, bo państwowe radio, prasa i telewizja podawały szczątkowe i nieprawdziwe informacje. 25 sierpnia tajni informatorzy SB tak relacjonowali sytuację w Zawadzkiem:

"Pracownicy utrzymania ruchu (55 osób), pracujący w systemie czterobrygadowym na walcowni gorącej, wysuwają żądania podwyżek płac. Czują się pokrzywdzeni ponieważ otrzymali 2 proc. podwyżki, kiedy pracownicy pracujący w systemie trzyzmianowym otrzymali 8 proc."

Strajk w Zawadzkiem rozpoczęli pracownicy kuźni, którzy 28 sierpnia przyszli do pracy na drugą zmianę na godz. 14. Jako pierwszy protest rozpoczął kowal Walter Giebel, a do niego dołączyło początkowo kilkunastu pracowników. Opróżnili oni piece i przygasili palniki, a potem wyszli na zewnątrz przed halę kuźni i dyskutowali o wydarzeniach z Wybrzeża. Szybko dołączyły do nich kolejne osoby.

Stanisław Szeląg, dyrektor zakładu, dowiedział się o rozpoczynającym strajku zaledwie dwie godziny później i od razu pojawił się przy hali kuźni. Obiecał, że przekaże żądania pracowników wyżej, ale mają czym prędzej wznowić pracę. Ci odmówili. Dyrektor przeczuwając, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli, próbował wyprzedzić bieg wydarzeń i spotkał się załogą walcowni gorącej, która jeszcze pracowała. Obiecał podwyżki, ale to nie odwiodło ludzi od strajku. W ciągu 5 godzin od rozpoczęcia protestów, stanęły niemal wszystkie wydziały.

Wieczorem ok. 21 dyrektor Szeląg ponownie spotkał się z załogą, ale znów nic nie wskórał. Godzinę później do zakładu weszli pracownicy nocnej zmiany i grono protestujących znacznie się powiększyło.

- Strajkujący obawiali się, że zakład zostanie otoczony przez służby bezpieczeństwa, a oni sami aresztowani - relacjonuje Gerard Mańczyk, wieloletni pracownik huty i autor książki "Hutnicza »Solidarność« Zawadzkiego"- Komitet strajkowy bał się też sabotażu i aktów wandalizmu. Dlatego powołał straż strajkową, tzw. milicję robotniczą, która pilnowała maszyn i bram zakładu.

O godz. 5 nad ranem strajkujący ponownie spotkali się z kierownictwem, by przedstawić postulaty. Tym razem dyrektor nie przebierał już w słowach i zaczął straszyć załogę potężnymi stratami, które spowodowała. Nikt nie dał się jednak zastraszyć. O poranku do protestujących dołączyła kolejna zmiana, administracja i pracownicy laboratorium - razem ok. 2 tys. osób.

By zamanifestować swoje niezadowolenie załoga przeszła przez zakład z potężnym transparentem popierającym strajki na Wybrzeżu.

- Pracownicy nieśli transparent zmieniając się co kilka metrów, by w wydarzeniu wzięło udział jak najwięcej osób - dodaje Mańczyk. - Ludzie bali się szykan i zwolnień.

Strach wśród załogi był na tyle duży, że domagali się od dyrekcji pisemnych zaświadczeń, że wobec protestujących nie będą wyciągane żadne konsekwencje.

W 1980 r. hutnicy z Zawadzkiego zarabiali blisko 6 tys. zł miesięcznie. Domagali się podwyżek w wysokości aż 2 tys. zł. Dyrekcja zaproponowała początkowo 400 zł, co dla załogi było nie do przyjęcia. Ostatecznie, po długich negocjacjach zgodzono się na podwyżki w granicach 800-1200 zł. Pracownicy zobowiązali się nadrobić straty, które powstały na skutek protestu.
Co ciekawe największy strajk w historii zakładu nie został odnotowany we wrześniowej gazetce zakładowej "Sztandar Załogi". Być może tamte wydarzenia okazały się zbyt niewygodne dla dyrekcji huty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska