Gangi kłusowników okradają stawy i jeziora na Opolszczyźnie

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
To dla nich łatwy zarobek i niewielkie ryzyko. Każdego roku strażnicy ujawniają średnio 50-60 przypadków kłusownictwa.

Pod lupą

200 zł średnio trzeba zapłacić, żeby stać się legalnym wędkarzem. W cenie włączone jest wpisowe i roczna składka członkowska w Polskim Związku Wędkarskim.
18 zł kosztuje wydanie karty wędkarskiej dla dziecka, które będzie wędkować razem z opiekunem.
150 zł kosztuje średniej klasy wędka z kołowrotkiem, żyłką i zestawem spławików dla początkującego wędkarza. Ceny profesjonalnego wyczynowego sprzętu sięgają kilku tysięcy złotych.

Kłusownicy grasują najczęściej na dużych zbiornikach: w Turawie, Nysie i Otmuchowie, gdzie teoretycznie najtrudniej jest ich namierzyć. W ostatnim czasie zapuszczają się jednak także nad małe akweny, np. nad Rybaczówkę w Strzelcach Opolskich. Miejscowi wędkarze nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy kilka dni temu w strzeleckim stawie, gdzie obowiązuje zasada "złów i wypuść", odkryli rozstawione gigantyczne sieci.

- Dotychczas byliśmy przekonani, że problem kłusownictwa nas nie dotyczy, tymczasem złodzieje pojawili się także tu - mówi Zdzisław Ćwieląg, prezes koła Polskiego Związku Wędkarskiego (PZW) w Strzelcach Opolskich. - Rozłożyli swoje sieci w nocy, licząc, że do rana będą pełne. Gdybyśmy nie przeszkodzili, ich łupem padłyby dziesiątki sztuk karpia.

Wędkarze, którzy udaremnili nielegalny połów, działają na co dzień w Ochotniczej Straży Rybackiej. Sprawę przekazali strzeleckiej policji, która szuka sprawców. Od czasu, gdy w okolicy pojawili się kłusownicy, częściej organizują także patrole.

- Dla "kłusoli" to szybki sposób na zarobek - tłumaczy nam jeden ze strażników. - Wyciągają rybę kilogramami, a później sprzedają ją za pół ceny wśród znajomych, a nawet do restauracji. Wbrew pozorom rynek zbytu jest bardzo duży, a chętnych na nielegalną rybę nie brakuje.

Kłusownicy rozstawiają nie tylko sieci. Łowią także ryby innymi brutalnymi sposobami. Nad Małą Panwią, Nysą Kłodzką i Odrą strażnicy z Państwowej Straży Rybackiej (PSR) regularnie natrafiają na kłusowników, którzy wyciągają ryby "na szarpaka" - przy pomocy długich, zaostrzonych haków wbijanych w grzbiet, podbrzusze i ogon.

- Taka ryba po wyciągnięciu jest bardzo okaleczona - mówi Maria Niedziółka, komendant wojewódzki PSR w Opolu. - Strażnicy mieli też do czynienia z przypadkami wyławiania ryby przy pomocy ościenia, czyli narzędzia przypominającego widły zakończone grotami. Kłusownik wyciągał je na płyciznach, podczas tarła, czyli w okresie ochronnym. Znane są też przypadki eksperymentowania z prądem w celu ogłuszenia ryb.

Po każdym zatrzymaniu kłusowników strażnicy PSR ustalają nie tylko metody ich "pracy", ale także motywy. Ludzie tłumaczą najczęściej, że łowią nielegalnie z biedy, bo stracili pracę i nie mają czego włożyć do garnka. Wielu z nich przyznaje, że niegdyś byli wędkarzami, ale teraz nie stać ich na opłacenie składek.

- Trudno jednak przyjąć takie tłumaczenie w przypadku, gdy mamy do czynienia z wyciąganiem ryb na przemysłową skalę - dodaje Maria Niedziółka.
Sprzęt, jakiego używają kłusownicy, można bez problemów kupić na targowiskach. Choć jego używanie jest zabronione, to sprzedaż już nie. Koszt kilkumetrowej sieci to około 30 złotych.

Każdego roku strażnicy ujawniają średnio 50-60 przypadków kłusownictwa. Andrzej Krawczyk z działu ochrony wód w opolskim okręgu PZW przyznaje, że zjawisko od kilku lat utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Zmienia się za to skala przestępstwa. Strażnicy mają dziś do czynienia z dobrze zorganizowanymi gangami kłusowniczymi, którzy masowo wyciągają ryby.

- W związku z tym my też się "zbroimy" w nowoczesny sprzęt, żeby z nimi walczyć - mówi Krawczyk. - Od kilku dni na Turawie stacjonuje nowoczesna łódź do trałowania i wyszukiwania sieci. Szczególnie teraz przyda się bardzo, bo wiosna jest okresem wzmożonej aktywności kłusowników.

Z przyczyn bezpieczeństwa strażnicy kontrolują zbiorniki najczęściej parami. Mimo tego, że są uzbrojeni, zdarza się, że w konfrontacji z kłusownikami dochodzi do napaści. W ubiegłym roku pod Krapko-wicami strażnik został zaatakowany siekierą.

W Rybnej (gmina Popielów) rozegrały się sceny niczym z filmu akcji. Po tym, jak strażnicy przyłapali kłusownika na gorącym uczynku ten wskoczył do samochodu i próbował potrącić jednego z nich. Meżczyznę zatrzymała w końcu policja, która ruszyła za nim w pościg.

Strażnicy narzekają, że walki z kradzieżami ryb nie ułatwiają przepisy. Z jednej strony są one bardzo restrykcyjne, bo przestępcą może zostać np. ojciec, który przyszedł powędkować z dzieckiem, a nie ma aktualnej karty wędkarskiej.

Z drugiej strony rasowi kłusownicy, którzy stają przed sądem, są traktowani dosyć pobłażliwie - zdarza się, że jedyną karą jest mandat w wysokości 500 zł i konfiskata sprzętu do nielegalnego połowu. W rezultacie po zapłaceniu kary kłusownicy kupują zazwyczaj nowy sprzęt i wracają do nielegalnego zajęcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska