Małgorzata Niemen: - Żyliśmy normalnie

Redakcja
Małgorzata Niemen
Małgorzata Niemen Sławomir Mielnik
- Czasami mówił, że gdyby nie był muzykiem, zostałby stolarzem. W ogóle nie przejmował się dłońmi, które były narażone na uderzenia i siniaki. Te same dłonie wbijały gwoździe, a za chwilę wydobywały piękne dźwięki z instrumentów. Wiele rzeczy w domu zrobił sam - mówi Małgorzata Niemen.

- Przy okazji festiwalowych debiutów zdarzył się jeden nieestradowy, z pani udziałem. Poznaliśmy Małgorzatę Niemen fotografa.
- Na zaproszenie Galerii Sztuki Współczesnej w Muzeum Śląska Opolskiego pokazuję dwa cykle zdjęć. Jeden, "Oj, dzieje się, dzieje", to fotografia uliczna, drugi zatytułowałam "Czesław Niemen w obiektywie żony". Pomyślałam, że w 50-lecie festiwalu, rok przed dziesiątą rocznicą odejścia Czesława, trochę tej prywatności spod serca wyjmę.

- Stoimy przed pierwszą fotografią. Niemen w czapce, ustawiony profilem przy kolumnie.
- Spacerowaliśmy wtedy po Paryżu. Był rok 1980, Czesław reprezentował wówczas Polskę podczas festiwalu MIDEM.

- A tutaj wśród róż....
- Zdjęcie pochodzi z naszego pobytu w Olsztynie. Został tam zaproszony na festiwal poezji śpiewanej. Przed motelem, w którym się zatrzymaliśmy, był ogromny klomb z różami, którymi się zachwycił. Wychowywał się na wsi, toteż w sposób szczególny był wrażliwy na przyrodę. Ale zdjęcie wybrałam nie tylko z powodu kwiatów i kolorów; również dlatego, że tak miło uśmiecha się do mnie.

- W swoim ostatnim wywiadzie powiedział, że łączyło państwa wszystko, co najważniejsze: uczucia, poglądy, sztuka.
- Rzeczywiście, pod wieloma względami był to rodzaj pełni. Często rozumieliśmy się bez słów. Jeśli chodzi o sztukę, to Czesław malował od dziecka.

- Panią malarstwo także pociągało.
- Bardzo chciałam zostać malarką, ale nie dostałam się do liceum plastycznego. Trochę przestałam w siebie wierzyć, kiedy jednak poznałam Czesława, któremu podobały się moje prace, pomyślałam: "Kurczę, jeśli on, taki artysta, je docenia, to może coś w tym jest. I z większą odwagą wzięłam się za bary z kredkami i farbami.

- Zainteresowania doprowadziły panią do wydziału fotografii Warszawskiej Szkoły Filmowej - w ubiegłym roku skończyło się to dyplomem - natomiast męża... Pojawiły się komputery, więc rzucił sobie kolejne wyzwanie.
- Właściwie to pani ujęła. Kiedy zmagał się z jakimiś trudnymi kwestiami technicznymi, potrafił siedzieć do późnych godzin. Bywało, że zrezygnowany mówił: "Wiesz, nie mogę sobie z czymś poradzić". Ja na to: "Takie sprzęty mają zwykle instrukcję obsługi, zajrzyj i sprawdź". Jednak starał się samodzielnie do wszystkiego dochodzić. Myślę, że traktował to trochę ambicjonalnie.

- "A to, co nas dzieli, to kable i komputery" - żartobliwie zauważył podczas wspomnianego wywiadu. Rzeczywiście tak panią denerwowały?
- Kable były wszędzie. Wiedziałam, że tak ma być, jednak kiedy odkurzałam, to one nie ułatwiały mi i zwyczajnie budziła się we mnie kobieta małostkowa.

- Z tego, co mi wiadomo, mąż także nie stronił od domowej roboty.
- Początkowo mieszkaliśmy w kawalerce z dwójką dzieci i nadszedł czas, by powiększyć metraż choćby dlatego, by poprawić warunki Czesławowi. Jedno ze zdjęć pochodzi z okresu naszej przeprowadzki. Kiedy trzeba było wykonać prace fizyczne, nie "leżał i pachniał", jak to niektórzy myślą o ludziach estrady. Brał się po prostu do pracy. Na tym zdjęciu ubrany w roboczy, niebieski kombinezon stoi obok brązowych, zardzewiałych blach. Wygląda to interesująco kolorystycznie.

- Rzeczywiście malarskie ujęcie.
- Na innym zdjęciu zaabsorbowany hebluje. Czasami mówił, że gdyby nie był muzykiem, zostałby stolarzem. W ogóle nie przejmował się dłońmi, które były narażone na uderzenia i siniaki. Te same dłonie wbijały gwoździe, a za chwilę wydobywały piękne dźwięki z instrumentów. Wiele rzeczy w domu zrobił sam. Z czasem zdał sobie sprawę, że przy tak wielu zainteresowaniach i talentach życia mu nie starczy na zrealizowanie wszystkich planów. Śpiewał, komponował, malował, pisał felietony i wiersze, projektował okładki swoich płyt, zamierzał robić filmy animowane na podstawie własnych zdjęć.

- W pani przypadku talent malarski pewno szczególnie się przydał po zejściu z wybiegu...
- Nie wiem, czy mam talent, ale lubię tę formę ekspresji. Pierwszą wystawę w 1992 roku w Piotrkowie Trybunalskim zaproponowało mi jedno z pism modowych. Przy okazji odbyło się spotkanie z paniami. Rozmawiałyśmy o modzie i urodzie i już wtedy starałam się je przekonać, by nie dały się zwariować kolorowym pismom, gdy te podsuwają iluzję w postaci wygładzonych twarzy i idealnie ubranych modelek. Oczywiście jest w tym jakaś podpowiedź, ale niektóre kobiety modowe tendencje traktują dosłownie i posuwają się za daleko, decydując się np. na ingerencje plastyczne. Nie rozumiem takiego podejścia.

- Może dlatego, że nigdy nie musiała pani niczego poprawiać.
- Oj, znalazłabym to i owo, każdy coś znajdzie. Mamy własne wyobrażenie siebie i, cholera, nie sposób go doścignąć.

- Jak było w czasach, kiedy prezentowała pani kreacje Mody Polskiej?
- Dziś zajęcie modelki jest bardziej nobilitujące niż kiedyś, kiedy mówiono czasem, że modelka to tylko wieszak.

- Czuła się pani jak wieszak?
- Nigdy. Być może po prostu wierzyłam w siebie, a fotografowie i projektanci chętnie ze mną pracowali. To wszystko bawiło mnie.

- Chyba nie tylko. Równocześnie zarabiała pani na życie...
- Zarabianie na życie nie wyklucza zabawy.

- Od czasu do czasu i dzisiaj pojawia się pani na wybiegu.
- Ostatnio zaprosiła mnie do swojego pokazu Gosia Baczyńska. Lubię jej projekty, a poza tym zamysł był niezwykły. Pokaz odbywał się na podwórku na Pradze. Popękany beton, czerwona cegła, liszaje na tynkach i na tym tle kolorowe kreacje. Oprócz młodych i szczupłych wystąpiła modelka o bardziej opływowych kształtach. Myślę, że w przyszłości kobiety nie będą tak krytycznie podchodzić do swojej tuszy jak dziś, kiedy mają skłonność do zakładania na siebie niemalże namiotów. Że pogodzą się same z sobą.

- I przestaną udawać?
- Coś w tym jest. A wracając do dawnych czasów. Niby rzecz bez znaczenia, ale przed laty dla pokazów mody budowało się kilkumetrowe wybiegi. Dziś bywają dłuższe i tego zazdroszczę dziewczynom. To bardzo fajne uczucie, kiedy można długo iść i nabierać swojego rodzaju wiatru w skrzydła.

- Chyba że projektant obuł modelkę w szpilki na kilkunastocentymetrowym obcasie...
- Niestety często tak bywa. Rozumiem artystyczny zamysł, jednak myślę, że pomysły projektantów idą czasem za daleko. Forma przerasta rozsądek.

- Mówiono o pani i pani mężu, że to najpiękniejsza para w Warszawie.
- Staraliśmy się rzadko pojawiać w publicznych miejscach, a tym samym nie poddawać się manipulacjom, uprawianym przez niektóre pisma. To dziwne uczucie czytać o sobie rzeczy nieprawdziwe, napisane przez osoby, których ja nie znam, ani one mnie nie znają.

- Jak przedstawiała się sytuacja w domu? Życie dwu gwiazd nie mogło już być tak piękne.
- A dlaczego nie? Choć byliśmy osobami rozpoznawalnymi, bo na pewno nie gwiazdami, to nic nie stało na przeszkodzie, byśmy prowadzili normalne życie. Czesław pracował nad kolejnymi pomysłami, ja zajmowałam się domem, czasem malowałam. Radziliśmy się nawzajem, jak rozwiązywać artystyczne dylematy.

- Brzmi to nadto sielankowo...
- No cóż, nie wiem, co miałabym powiedzieć, żeby nie było sielankowo. Na pewno powodem rozgoryczeń męża było naruszanie jego praw autorskich i pokrewnych, praw do wizerunku i nazwiska. Wielokrotnie byłam świadkiem jego rozterek, gdy ktoś samowolnie i bezceremonialnie naruszał owe prawa. Teraz ja zmagam się z takimi sytuacjami i jestem okrzyknięta straszną wdową, która na nic nie pozwala.

- Nie zaprzeczę.
- Rzecz ciekawa, że ten czarny PR robią mi osoby, które nigdy nie zwracały się do spadkobierców z pytaniem czy mogą np. korzystać z nagrań, wyprodukowanych przez artystę, w przeciwieństwie do 90 procent pozostałych zainteresowanych. Według prawa polskiego do żony należy dbanie o dobra osobiste męża.

- Ilość odmów rzuca jednak na panią pewien cień. Odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z przesadną reakcją.
- Odmówiłam uczestnictwa przy odsłonięciu pewnego pomnika, ponieważ nie odnalazłam w nim Czesława i nie podobała mi się ta estetyka. Znałam innego człowieka. Nie na- leżę do wyjątków. Ostatnio słyszałam, że córka Artura Rubinsteina była tak bardzo niezadowolona z pomnika swego ojca w Łodzi, że podobno chciała, by go zburzono. Rozumiem, że pewne społeczności chcą uhonorować ludzi znaczących, ale niech to się dzieje w kontakcie ze spadkobiercami.

- Nie do końca się zgadzam. Jeśli projekt zleca się artyście, przyznaje mu się prawo do własnego widzenia.
- Owszem, ale niech potem ten artysta czy urząd miasta nie ma pretensji do wdowy, że nie chce w tym uczestniczyć. Nie dążę do zburzenia pomnika, ale mam prawo do własnego zdania, narażając się na opinie w rodzaju "ależ ona jest straszna".

- Jak pani je znosi?
- Dziękuję, dobrze. Własne zdanie jest mi bliższe niż opinia innych o mnie. Poza tym wiem, jak Czesław odnosiłby się do pewnych działań czy zachowań i jego opinia jest dla mnie ważniejsza niż osób, których nie znam i które mnie nie znają.

- Stoimy przed fotografią zezowatego Niemena. Nigdy przedtem takiego nie widziałam.
- Pani widzi zeza, ja - dziób w ciup. Bardzo lubię to zdjęcie. Czesław zrobił tu minę, jaką często robimy, pozując komuś bliskiemu. Zrobiłam je podczas sesji w Ogrodzie Saskim, kiedy potrzebował kilku fotografii do celów reklamowych. Jedna znalazła się na znaczku Poczty Polskiej.

- Spodziewałam się spotkać z kimś, na kim lata na wybiegu pozostawiły pewne ślady, tymczasem pani sprawia wrażenie osoby niezwykle naturalnej...
- Sprawiam wrażenie, czyli nie jestem? Widzę, że ma pani wątpliwości. Staram się być naturalna, na ile to możliwe w dzisiejszych czasach. Bez pomady. Zachowanie normalności jest niezbędne dla równowagi wewnętrznej. Po pierwszych zachłyśnięciach pokazami mody, zdjęciami w prasie, dość szybko odkryłam, że to jest coś, czego tak naprawdę nie ma. Prawdziwe życie to mozolna codzienność, może mniej kolorowa i atrakcyjna, ale codzienność. Real to dziecko, które robi w pieluchy, a nie Chanel nr 5, jak to trafnie ktoś powiedział. Dobrze, że staramy się być schludni, domyci, innych nie atakujemy swoim wyglądem czy zapachem, nie dajmy się jednak zwariować.

- Na ostatnich zdjęciach mąż z córeczkami. I takie ciepłe błyski w jego oczach...
- Wszyscy bardzo dobrze wspominaliśmy ten czas, mimo że mieszkaliśmy w małej kawalerce, ze sprzętem muzycznym obok. Widzi pani, dom to nie tylko ściany. Między innymi taką myśl chciałam zawrzeć w opolskiej wystawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska