Opiekunki starszych osób. Czasem niewola, czasem wakacje

sxc.hu
Najgorsze są sytuacje, gdy opiekunki godzą się pracować na czarno. Ale nie wszystkie Opolanki mają pecha.
Najgorsze są sytuacje, gdy opiekunki godzą się pracować na czarno. Ale nie wszystkie Opolanki mają pecha. sxc.hu
Jedne trafiają w Niemczech na staruszków, którzy traktują je jak rodzinę. Inne są wyzywane i z płaczem wracają do kraju.

Pani Janina z Opola zapewnia, że więcej do Niemiec nie pojedzie. Choć wcześniej pracowała u czterech innych pracodawców i była zadowolona, to ostatni wyjazd do 90-latki spod Kolonii okazał się koszmarem.

- Byłam ciągle poniżana - przyznaje. - Zdarzało mi się słyszeć od staruszki, że jestem "polnische Schweine" i do niczego się nie nadaję. Zachowywała się tak, jakby jeszcze trwała wojna, a ja muszę wykonywać jej rozkazy. Wydzielała mi też jedzenie, ciągle byłam głodna. Wytrzymałam dwa miesiące.

Coraz więcej Opolanek wyjeżdża do pracy do Niemiec jako opiekunki starszych osób. Choć nie wiadomo, na jakiego pracodawcę trafią, wolą podjąć ryzyko, niż pracować w kraju za 1200 zł miesięcznie. Za granicą zarobią cztery razy tyle.
Wyjazd do pracy w Niemczech miał być dla pani Małgorzaty ze Strzelec Opolskich sposobem na podreperowanie domowego budżetu.

Ofertę znalazła na forum internetowym, gdzie podany był tylko numer telefonu. Jak zapewniał ją polski pośrednik, to miała być praca przy opiece nad 82-latką ze Stuttgartu, której trzeba było szykować śniadania i towarzyszyć w spacerach.

- Na miejscu okazało się, że staruszka cierpi na zaburzenia paranoidalne, o czym pośrednik nie wspomniał ani słowem - przyznaje 54-letnia pani Małgorzata. - Miałam mieć też zmienniczkę, ale podobno nie dojechała i w efekcie musiałam harować 24 godziny na dobę. Wstawałam nawet w nocy.

Staruszka z powodu choroby nie wychodziła z domu wcale i miała bardzo zmienne humory. Pierwszy raz zwyzywała panią Małgorzatę już na drugi dzień po rozpoczęciu pracy. Poszło o nieposłodzoną herbatę. Później wyzwiska i rzucanie w nią różnymi przedmiotami (sztućcami, wazonikiem) było na porządku dziennym. Pani Małgorzata powiedziała "dość" w dwunastym dniu pracy, gdy 82-latka w furii wylała na nią talerz gorącej zupy.

- Dowiedziałam się, że mam siedzieć cicho, jak ona mówi, choć nie odzywałam się prawie wcale - przyznaje. - Byłam jej szóstą opiekunką z kolei, bo pozostałe także rezygnowały po pierwszych dniach. Ostatecznie końcu wróciłam do kraju z niczym, bo po zerwaniu umowy musiałam sama opłacić sobie powrót autobusem.

Sylwia Timm z punktu doradczego w Berlinie, który z ramienia Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych (DGB) pomaga polskim opiekunkom, przyznaje, że takich przypadków jest mnóstwo. Niektóre kobiety są tak zaszczute i skrajnie wycieńczone psychicznie, że po skontaktowaniu się z biurem są w stanie wyszeptać tylko "pomocy".

- Średnio mamy 2-3 zgłoszenia tygodniowo od osób, które czują się poszkodowane - mówi Sylwia Timm. - Ale takich przypadków może być więcej, bo nie wszystkie osoby się z nami kontaktują. Najgorsze są sytuacje, w których opiekunki godzą się pracować na czarno. Przyjeżdżają tutaj bez ubezpieczenia i umowy, a przecież mogą pracować w Niemczech zupełnie legalnie i w świetle przepisów przysługują im takie same prawa jak miejscowym pracownikom. Z kolei największym grzechem pośredników jest to, że wysyłają opiekunki, wiedząc, że będą musiały pracować 24 godziny na dobę. To niezgodne z przepisami, które mówią o 8-godzinnym dniu pracy.

Sylwia Timm radzi opiekunkom, by w nieprzyjemnych sytuacjach przedstawiały rodzinie starszych osób swoją umowę z zakresem obowiązków.

- Należy jasno dać do zrozumienia, że opiekun ma do wykonania określoną pracę i nie ma obowiązku wysłuchiwać obelg - dodaje. - A przed samym wyjazdem do Niemiec warto poprosić rodzinę lub pośrednika, by przysłali do Polski umowę. Skoro mają czyste intencje, to nie powinno być z tym problemu.

Ale nie wszystkie opiekunki mają pecha. Irena z Kędzierzyna-Koźla, która w Minden niedaleko Hanoweru opiekowała się 92-latką, mówi, że była to przesympatyczna pani:
- Traktowała mnie jak własne dziecko - przyznaje. - Była bardzo uprzejma. Nie przeszkadzało jej to, że kiepsko mówię po niemiecku i nie zawsze ją rozumiem.

Za swoją pracę dostawała na rękę 1500 euro miesięcznie. Mieszkała w jej domu, więc nie płaciła za nocleg i jedzenie. Miała także opłacony przejazd. Do tego w ciągu dnia miała wyznaczone przerwy na odpoczynek, a piątek był dla niej dniem całkowicie wolnym od pracy, bo w zastępstwo przychodziła inna opiekunka.

- Gdy staruszka zmarła, rodzina dziękowała mi, że pozwoliłam jej godnie umrzeć w domu - dodaje. - A z jej córką przyjaźnimy się do dziś. W ubiegłym tygodniu odwiedziła mnie w Kędzierzynie. Chciała zobaczyć, jak wygląda Polska. Bardzo jej się spodobało.

Z kolei Beata spod Strzelec Opolskich trafiła na przedmieścia Monachium do rodziny emerytowanych profesorów, którzy kiedyś wykładali na miejscowej uczelni. Oczekiwali tylko, by pomagała im w codziennych porządkach i zakupach.

By sprostać obowiązkom, miała do dyspozycji "służbową" komórkę, luksusowego mercedesa z otwieranym dachem, a wieczorami mogła korzystać z sauny i basenu na terenie ich posiadłości.

- Było tak fajnie, że traktowałam ten wyjazd jak wakacje - wspomina Beata. - Państwo profesorowie bardzo chcieli, żebym opowiadała im o Polsce, bo choć zjeździli pół Europy, to w naszym kraju nigdy nie byli. Na pogadankach spędzaliśmy długie wieczory.

Zarabiałam tam 1650 euro na rękę plus 50 euro kieszonkowego tygodniowo. A gdy wyjeżdżałam, podarowali mi jeszcze w podzięce złoty naszyjnik. Do dziś jesteśmy w kontakcie telefonicznym, a oni zapraszają mnie teraz z mężem i dziećmi, żebym przyjechała do nich na wakacje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska