Kanon lektur pełen nudy

Archiwum
Joanna Raźniewska
Joanna Raźniewska Archiwum
Rozmowa z Joanną Raźniewską, polonistką, dyrektorem III Liceum Ogólnokształcącego w Opolu.

- 60 procent Polaków od 15. roku życia nie czyta książek. Czy to nie jest wina szkoły, która każe czytać lektury, których czytać się nie da?
- Oczywiście, przecież wszystko jest winą szkoły. Matematyki dzieci też nie lubią przez szkołę. A porzucając kąśliwy ton: na pewno metka lektury w opinii uczniów wywołuje przekonanie, że to będą nudy.

- I jak popatrzeć na listę lektur, to trudno się z tym nie zgodzić.
- Bo to są nudy. Faktem jest, że język tej literatury przestał być komunikatywny dla młodych ludzi i to począwszy od lektur w szkole podstawowej. "Plastusiowy pamiętnik", "Rogaś z doliny Roztoki" napisane są niezrozumiale dla współczesnego dziecka. To archaiczny świat, opisywany archaicznym językiem - jakieś stalówki, obsadki, bibuła do osączania z atramentu. W lekturach dla starszych uczniów jest to samo. Mają problemy ze zrozumieniem wiersza Kochanowskiego. Trudno im wytłumaczyć, o co chodzi w "Nie-Boskiej komedii", choć to społecznie jeden z kluczowych tekstów. "Kordiana", którego czyta się w kawałkach, nawet szkoda ruszać. Tragiczne jest do omawiania "Nad Niemnem". "Przedwiośnie" to dla młodych męka, choć kiedy zaczyna się je interpretować jako powieść o młodym poszukującym człowieku, zaczyna ich interesować. Inna sprawa, że jednym z głównych powodów niezrozumienia tego, co czytają, jest właśnie małe doświadczenie czytelnicze.

- To błędne koło, bo szkoła karmi młodych tym, co jest dla nich niestrawne. Opisuje rzeczywistość, której nie znają, i problemy, które są im kompletnie obce - np. ta cała romantyczna martyrologia, kibitki, duchowe męki. Nie dziwię się, że nie rozumieją i nie chcą zrozumieć "Dziadów", o zachwycaniu się nie wspominając.
- Ja też im się nie dziwię i wcale nie zmuszam do tego, żeby się zachwycali. Nie zamierzam moich uczniów przekonywać, żeby tę literaturę kochali, choć próbuję to jak najbardziej czynić.

- To brzmi bluźnierczo.
- Tak i nawet rodzice mi to wypomnieli. Ale w szkole nie chodzi już tylko o kochanie czegokolwiek - matematyki, biologii czy literatury. Natomiast wyraźnym założeniem podejścia do matury jest to, że mają ją zdać. Element zachwytu, to przekonanie, że zwłaszcza polską literaturę trzeba pielęgnować, przeżywać i kochać, staje się dla młodych ludzi przymusem. Otóż nie muszą się zachwycać, ale powinni to znać. Natomiast jeśli chcą się zachwycać, również literaturą współczesną - czego im bardzo życzę - to dobrze, żeby mieli punkt odniesienia. Można uwielbiać literaturę detektywistyczną, mając świetną bazę począwszy od Allana Edgara Poe i Dostojewskiego. Po prostu, żeby coś oceniać, doceniać, krytykować, trzeba mieć podstawy ku temu - czyli bazę.

- Serwowana przez polską szkołę baza zalatuje stęchlizną.
- Owszem, zalatuje, ale w szkole uczy się historii literatury. W podstawówce są to klasyczne pozycje literatury młodzieżowej. W gimnazjum trzeba poznać przykłady z danego typu literatury - przygodowej, obyczajowej, detektywistycznej czy fantasy. A w liceum jest kanon arcydzieł. Może właśnie na tym polega nasz problem, że nauka w liceum to kurs historii literatury, który wymaga pokazania typowych w danym okresie literackim zjawisk i tekstów. W wielu krajach zachodnich robi się to inaczej, ale my uczymy arcydzieł - od starożytności do współczesności. Notabene przystawianie stempla "współczesność" pozycjom z lat 40. czy 60. XX wieku (bo lista lektur kończy się na Albercie Camus, "Tangu" Sławomira Mrożka czy Hannie Krall) to grube nieporozumienie.

- A może błąd tkwi w założeniu, że jest jakiś kanon - lista lektur niezbędnych dla... No właśnie: dla kogo - człowieka wykształconego, młodego inteligenta? Polaka, obywatela świata?
- Gdybym stwierdziła, że to błędne założenie, zaprzeczyłabym swojemu istnieniu. Myślę, że potrzebny jest jakiś kod tożsamości, jakaś wspólnota kulturowa. Na lekcjach języka polskiego uczymy właśnie pewnego wspólnego kodu literackiego. Uczniowie nie muszą się wiązać ideowo z przesłaniem tych tekstów. Dobrze jednak, żeby je znali. Kanon jest po to, by potem umieli z niego wyjść i poruszać się rozumnie w literaturze. Bez takiej podstawy nie dadzą rady.

- Co jakiś czas podnosi się w mediach wrzawa, gdy z listy lektur znika lub przesuwany jest do wyższych klas Mickiewicz, Żeromski, Sienkiewicz. Na początku roku szkolnego wybuchła histeria wokół wyrzucenia z gimnazjum "Pana Tadeusza". Jeden dziennikarz nie zauważył, że zmiana nastąpiła lata temu, a inni za nim tę rewelację powtórzyli. W tym tygodniu oświatowa "Solidarność" zaniepokoiła się zniknięciem z listy dzieł "autorów kojarzących się z postawami patriotycznymi i współtworzących kulturowy rdzeń polskiej wspólnoty narodowej", a wciąż chodzi o te same zmiany z grudnia 2008. Nie o gapiostwo jednak chcę zapytać, ale o patriotyzm. Nie można być dobrym Polakiem bez znajomości Mickiewicza?
- Myślę, że można. Przede wszystkim jednak należałoby przedyskutować samo pojęcie patriotyzmu. Kanon romantyczny pojawił się na liście lektur po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Wprowadzono wówczas zestaw tekstów bardzo silnie nastawiony na budowanie postaw patriotycznych i obywatelskich, związanych z powstawaniem nowego państwa. Na tym kanonie, a także na literaturze conradowskiej oparte było wychowanie pokolenia Kolumbów, co przeniosło się na pewien wzorzec zachowań. Ludzie tamtych czasów podkreślają, że bez "Lorda Jima" nie poszliby do powstania warszawskiego. Dzisiaj jednak to już nie jest literatura, która budowałaby takie postawy. Nie trzeba heroicznie ginąć za ojczyznę, by mienić się patriotą. Mnie jednak dręczy jeszcze co innego - kto jest tym miarodawcą do ustalania kanonu. Co dekadę ktoś w nim miesza, coś skreśla, coś dodaje. Minister Giertych skreślił Gombrowicza, a zamiast niego dołożył Sienkiewicza. Potem Sienkiewicza okrojono, a dodano - we fragmentach - "Ferdydurke". To też jest czytelny sygnał dla uczniów. Dlaczego w jednej dekadzie jakaś książka jest na indeksie, a w następnej na piedestale. Wszyscy o tym gorąco dyskutują, bo wszyscy się na tym znają, jak na medycynie. Najmniej o tym dyskutują uczniowie i nie tylko dlatego, że ich głosu się nie słucha. Może gdyby kazać im wybierać między "Dziadami" Mickiewicza a Sapkowskim, wybraliby Sapkowskiego, ale całego kanonu nie potrafiliby zamienić na to, co chcą czytać.

- Nie potrafiliby wskazać książek i tematów, o których chcieliby dyskutować?
- A czy przy tak skonstruowanej maturze z polskiego mieliby o czym?

- Matura zabiła sens czytania?
- Tak zwana nowa matura zupełnie nie wymaga odpowiedzi na pytanie "co sądzisz o tej książce?". W części badającej czytanie ze zrozumieniem zadaje się uczniom 20 pytań odnoszących się do konkretnych akapitów tekstu, ale ani jedno z nich nie brzmi: "co o nim sądzisz?", "czy znalazłeś w nim coś, co odnosi się do twojej rzeczywistości?". To są często bardzo dobre współczesne eseje, ale pyta się tylko o to, co w nich jest napisane. Równie dobrze mogliby dostać instrukcję obsługi żelazka. Po co im dawać tekst Baumana, gdy nikt nie sprawdza, jak go odebrali? A przecież ta nadbudowa pełni najważniejszą rolę. Czytanie literatury to nie jest tylko przeczytanie tego, co napisane, ale odczytanie tego, co zawarte jest między wierszami.

- Czasem tych wierszy jest strasznie dużo, jak w "Trylogii". Nie pamiętam, czy uczyłam się z niej patriotyzmu, ale na pewno chłonęłam, jak większość mojego pokolenia, z wypiekami na twarzy. A moja córka odpala komputer i zalicza Sienkiewicza na podstawie Wikipedii.
- To czysto fizyczna kwestia - możliwości percepcji. Młodym trudno się skupić nad szarą kartką wypełnioną drobnym druczkiem. Nad setkami takich kartek. Widziała pani podręcznik licealny do polskiego? Trochę tekstów w banalnych fragmentach i dużo kolorowych obrazków. Równie dobrze mogłabym na lekcji uruchomić rzutnik z dostępem do internetu. Percepcja młodych jest internetowa - wszedłem, zobaczyłem, wyszedłem. Często żartuję, że to jest pokolenie bez przycisku "zapamiętaj" i to też trzeba brać pod uwagę przy uczeniu. Poza tym młode pokolenie jest bardzo pragmatyczne, a ten pragmatyzm polega też na tym, że można sięgnąć po bryk. Oni wychodzą z założenia: mam znać, czytać nie muszę.

- Obcowanie z literaturą powinno (?) jednak być przyjemnością.
- Odpowiem najpierw z ich pragmatycznego punktu widzenia, według którego język polski jest kolejnym przedmiotem między matematyką i biologią - a po co obcowanie z literaturą ma być przyjemnością, skoro ma się przeliczyć jedynie na maturalne procenty?
A teraz jako polonistka, odwołując się do wspominanej już "Ferdydurke" (którą notabene uczniowie też traktują już jako bardzo starą literaturę). Profesor Bladaczka mówi do Gałkiewicza: "To prywatna sprawa Gałkiewicza. Jak widać Gałkiewicz nie jest inteligentny. Innych zachwyca".

- Amen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska