Sąd: Pediatra sfałszował dokumentację medyczną dziewczynki chorej na raka

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Wyrok opolskiego sądu jest prawomocny.
Wyrok opolskiego sądu jest prawomocny. Archiwum
Sąd uznał, że Tomasz Ż. lekarz z Głubczyc, sfałszował dokumentację, żeby ratować własną skórę.

- Niewiele brakowało, a ten człowiek doprowadziłby moje dziecko do śmierci - denerwuje się Maria Janik, matka dziewczynki, która nawet po latach nie potrafi mówić bez emocji o tym, co ich spotkało. Dziś, gdy pojawiła się w opolskim sądzie na rozprawie odwoławczej, wspomnienia wróciły.

- Przez tego człowieka nasze życie rodzinne niemal legło w gruzach. Mąż prowadził firmę, ale ją stracił, bo latami
jeździł po szpitalach, walcząc o życie i zdrowie Justyny - opowiada pani Maria.

Sprawa ma swój początek w 2001 roku. Siedmioletnia wówczas Justyna cierpiała z powodu powracających infekcji dróg oddechowych. Mama dziewczynki zaprowadziła ją do prywatnego gabinetu Tomasza Ż. w Głubczycach.

Cztery miesiące później stan dziecka gwałtownie się pogorszył. Justyna zaczęła gorączkować, bolało ją gardło i miała powiększone węzły chłonne na szyi.

Tomasz Ż. stwierdził u niej zapalenie gardła i przepisał antybiotyk, ale po tej wizycie w historii choroby nie ma nawet śladu.

Dziecko w prywatnym gabinecie Tomasz Ż. pojawiło się jeszcze kilkakrotnie, choć na niektórych receptach lekarz przybijał pieczątkę Izby Przyjęć Szpitala Powiatowego w Głubczycach, gdzie pracował. Później tłumaczył, że zrobił to przez... nieuwagę.

Choć stan dziewczynki pogarszał się, lekarz nie postawił prawidłowej diagnozy. Matka zaniepokojona tym, że leczenie nie przynosi efektów, zmieniła lekarza. Ten natychmiast skierował dziecko do szpitala. U dziewczynki rozpoznano ziarnicę złośliwą w IV stadium z zajęciem szpiku kostnego. Dziewczynka przeszła osiem cykli chemioterapii i radioterapii.

Pani Maria, gdy dziecko było już leczone w szpitalu, poprosiła lekarza, aby wydał jej historię choroby Justyny, ale Tomasz Ż. nie chciał rego zrobić.

W końcu kobieta złożyła skargę na niego do Okręgowej Izby Lekarskiej. Argumentowała, że zbyt późna diagnoza sprawiła, że choroba rozwinęła się tak mocno, że zagrażała życiu jej dziecka.

Rzecznik odpowiedzialności zawodowej, w przeciwieństwie do matki, dokumentację leczenia dostał. Problem w tym, że historia choroby została sporządzona na drukach, które zaczęły obowiązywać rok po tym, gdy lekarz stracił kontakt z małą pacjentką. Lekarz użył też innej pieczątki niż ta, którą posługiwał się w latach 2001-2002.

Sprawa trafiła do sądu, który stwierdził, że dokumentacja została sporządzona już po fakcie, a stan zdrowia dziecka, jaki lekarz opisał w dokumentach, rażąco odbiegał od tego w chwili przyjęcia do Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej.

Z dokumentów wynika na przykład, że w danym dniu dziecko nie było na wizycie, podczas gdy przeczyła temu wypisana tego dnia recepta lub skierowanie na badanie.

Z dokumentów wynikało też, że w marcu 2002 roku lekarz stwierdził u pacjentki powiększone węzły chłonne i zalecił USG jamy brzusznej oraz ewentualną konsultację hematologiczną. Podejrzenia sądu wzbudził jednak fakt, że rozpoznanie to zostało dopisane innym długopisem. Sąd uznał, że lekarz sfałszował dokumentację, aby uniknąć odpowiedzialności.

Tomasz Ż. nie przyznawał się do winy. Tłumaczył, że w prywatnym gabinecie nie sporządzał historii choroby na oryginalnych drukach, ale na... “różnych kartkach z zeszytu".

Przekonywał, że informacje z luźnych kartek przepisał na oryginalne druki, gdy miały one zostać przekazane klinice, w której leczone było dziecko oraz przyznał, że któraś z kartek mogła mu się zapodziać i dlatego nie została odnotowana.

Sąd pierwszej instancji stwierdził, że lekarz jest winny i skazał go na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Obrońca Tomasza Ż. odwołał się od wyroku, ale dziś sąd odwoławczy utrzymał go w mocy.

Pani Maria chorobę córki przypłaciła zawałem i nerwicą lękową. Dziś odetchnęła z ulgą. - Wreszcie będę mogła spokojnie zasnąć. Ta sprawa pokazuje, że nawet lekarz nie może czuć się bezkarny - mówiła po ogłoszeniu wyroku.

Do sądu przyszła dziś z 19-letnią Justyną. Dziewczyna po pięciu latach walki wróciła do zdrowia.

Matka Justyny walczy jeszcze przed sądem cywilnym o odszkodowanie i zadośćuczynienie - w sumie 350 tys. złotych oraz 800 zł stałej renty dla córki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska