Sołtys Kasia

Redakcja
Sołtyskę czeka teraz sesja egzaminacyjna.
Sołtyskę czeka teraz sesja egzaminacyjna. Sławomir Mielnik
Studentka Uniwersytetu Opolskiego ze średnią 4,5. Żyje nie tylko studiami, kolokwiami i egzaminami. Od 10 lat matkuje siostrzeńcowi, ojcu pomaga w gospodarce. Od 2 lat sołtysuje we wsi Kietlice.

To, że na naszych wioskach sołtysują kobiety - to już nie sensacja. W wielu wsiach mieszkają przecież głównie kobiety - mężczyźni za granicą zarabiają w euro, więc już nie wezmą w swe ręce spraw własnych domostw, a co dopiero całej wsi. A kobiety mają siłę, są zaradne i nie lubią patrzeć, jak okolica podupada. Więc zostają sołtyskami.

Szczególnie, gdy w domu już dawno sprawy rodzinne poukładane, dzieci poszły na swoje. Ale żeby sołtyską została 21-letnia studentka, która powinna bardziej walczyć o swoją przyszłość, karierę czy zakładać rodzinę?

- Na temat studentów panuje opinia, że to osoby, które muszą się wyszumieć, a odpowiedzialności im wciąż brak - mówi Katarzyna Mędrala. - Życie różnie się układa i niektórym każe szybciej wydorośleć.

Ciężka próba

Życie Kasi mocno się skomplikowało ponad 10 lat temu. Poważnie zachorowała jej siostra, Barbara. Nagłe i bolesne ataki migreny okazały się objawami choroby nowotworowej - Basia miała guza mózgu. Jej życie od tej pory to była długa i pełna cierpień kuracja, wielotygodniowe pobyty w szpitalach. Pobyty w domu też były wypełnione cierpieniem i Basia bardziej wymagała pielęgnacji, niż sama mogła pomóc.

Tymczasem na 12-hektarowej gospodarce, wcale nie za wielkiej, jest jednak zawsze coś do roboty. I jeszcze w domu był synek Basi - Kamil, który akurat szykował się do zerówki.

- Byłam od niego o 7 lat starsza. Wystarczająco dużo, aby się nim zająć i doskonale rozumieć jego szkolne problemy, bo przecież sama przez nie dopiero co przechodziłam - wspomina Katarzyna. - Razem przygotowywaliśmy się do szkoły, chodziliśmy do niej, razem odrabialiśmy lekcje. I tak przez lata.

Choroba nowotworowa siostry się rozwijała, terapia nie uratowała jej życia. Na chorobę nowotworową zmarła też mama sióstr. W domu pozostało dwóch wdowców, Kamil, Kasia i jej babcia.

- Mąż Basi bardzo ją wspierał, jest z nami do tej pory, tylko musi pracować za granicą. Babcia dbała, by zawsze na czas były smaczne posiłki, schludne ubrania. Daje nam dużo ciepła i poczucie stabilności. Bracia też nam pomagają, ale już wyszli z domów, mają własne rodziny, pracę, obowiązki... - mówi Kasia.

Trud wychowania Kamila spadł więc w dużej mierze na nią.
- Pamiętam, jak raz mały obudził mnie o 5 rano. Za oknem jeszcze noc, powinniśmy się budzić za jakieś półtorej godziny, a on zaaferowany prosi mnie: "Kasia, zapomniałem o ważnym zadaniu domowym. Pomóż mi, bo chcę mieć dobrą ocenę" - wspomina dziewczyna.
Pomogła. Kamil dostał piątkę.

Nic nie można było zrobić?

Kietlice. W Wikipedii piszą o tej wiosce dwa zdania: że położona jest na Opolszczyźnie w gminie Głubczyce i że na jej terenie znajdują się następujące zabytki: kaplica oraz dwie zagrody z XIX wieku.

Wioska jest mała, kilka domów przy drodze, w tle wzgórza, na nich pola, ale wiosną i latem z tych wzgórz, po rzęsistych ulewach, lubi spływać błoto.

Ulica pusta, jakby wszyscy siedzieli w domach lub gdzieś wyjechali.
- Jest stu mieszkańców, młodych mało: ja i czternaścioro dzieci czy nastolatków - uśmiecha się Kasia. - Pozostali dawno stąd wyjechali do miasta lub za granicę. Przez lata patrzyłam, jak wioska się wyludnia, a dla młodych nic nie ma, co mogłoby im umilić życie. Szkoły też zamykano, jedna za drugą - za mało uczniów było, nie opłacało się utrzymywać placówek oświatowych. Nawet na ogrzewanie świetlicy wiejskiej nie można było zdobyć pieniędzy.

Kasia zawsze była energiczna i nie bała się roboty. W domu nie można było sobie przecież pozwolić na leniuchowanie, poza tym babcia zawsze namawiała ją do działania, do robienia czegoś korzystnego także dla innych.

- Byłam ministrantką w kościele, lektorką i kościelną. Często pomagałam w różnych sprawach na parafii - mówi.

Gdy zdała maturę, były proboszcz miał powiedzieć, pół żartem, pół serio: - Kasia, na studia nie idź, bo ja cię tutaj potrzebuję.

Wybrała dziennikarstwo, bo tak jak inne dziewczynki w telewizji lubiły oglądać programy o wyborach miss, tak ona - reportaże i programy publicystyczne, prowadzone przez telewizyjne dziennikarki. Babcia nawet powtarzała: Będziesz panią z telewizji!
Poszła więc na studia, a gdy w weekendy czy na parę dni wolnego wracała do domu, zawsze chętnie podpowiedziała, jak napisać pismo, do których drzwi zastukać, by załatwić sprawy. Pomagała przy organizacji różnych imprez.

Kiedy poprzedni sołtys zapowiedział, że rezygnuje z funkcji, natychmiast ludzie zaczęli do niej dzwonić i przychodzić z propozycją: Kasia, zostań naszą sołtyską. U nas nic się nie dzieje, tylko psy bezpańskie biegają: rzeka wylewa, bo zabrudzona, sylwestra nie ma komu urządzić. Ani festynu wiejskiego czy dożynek.

- Taka jestem, że nie boję się odpowiedzialności, lubię wyzwania i chętnie działam. Ale miałam także świadomość, że wobec sołtysa są ogromne oczekiwania, że trudno im sprostać. Przekonały mnie panie, które obiecały, że zawsze pomogą - mówi dziewczyna.

Zgodziła się, ale obiecanej pomocy nie otrzymała. - Cóż, takie życie, że nie każdy dotrzymuje słowa - mówi. - Trzeba się i tego nauczyć. Ja chętnie przyjmuję naukę od losu.
Festynów wiejskich czy dożynek na wsi nie ma, bo do tego trzeba zaangażowania wielu ludzi, a nie tylko krytykowania. No i większych funduszy.

Jednak Kasia nie jest sołtysem, który tylko pobiera podatki. Sołtys-studentka zaczęła od wyremontowania placu przed świetlicą, doprowadziła do oczyszczenia miejscowej rzeczki pełnej liści i gałęzi, żeby wreszcie przestała wylewać do sąsiednich gospodarstw. Zadbała, aby głubczycka straż miejska, interweniowała także w przypadku bezpańskich psów wałęsających się po wsi.

- Najpierw sama zresztą przygarnęłam trzy kundelki, szkoda mi ich było, nie chciałam, aby zdziczały - mówi. Jako anegdotę opowiada także, że kiedyś postanowiła interweniować w sprawie bezpańskich kotów: - Koty przepisom nie podlegają - odpowiedział jej strażnik, odmawiając wyłapania zdziczałych kotów.

I rynna, i deklaracja śmieciowa

Sołtys to funkcja, która nie należy do wdzięcznych. Pensja zerowa, fundusze sołeckie symboliczne, raptem osiem tysięcy w roku, a oczekiwania ze strony mieszkańców największe, i największe też pretensje - bo sołtys to przecież człowiek z sąsiedztwa, najłatwiej do niego zastukać z żalami.

- Ludzie przychodzą w różnych sprawach. W czasie tzw. rewolucji śmieciowej prosili, by wypełnić im deklaracje śmieciowe. Wypełniłam, bo sołtys jest przecież od pomagania. Czasami jednak trzeba odmawiać. Raz przyszedł mieszkaniec wsi z pretensjami na swego sąsiada, że źle ma poprowadzone rynny. Nie mogłam pomóc, bo nie mogę ingerować w cudzą własność - mówi. - Co innego, gdy ktoś nie przycina swego żywopłotu i ten zasłania widok przy wyjeździe na drogę, czy latarnie nie świecą. W takim przypadku interweniowałam.

Sołtys jest od załatwiania spraw małych, ale najbliższych mieszkańcom.
- Uznałam, że w naszej wsi potrzebny jest plac zabaw dla tych nielicznych dzieci, jakie mamy. Ogrodowa huśtawka czy piaskownica - to za mało. Ważne, aby miały gdzie pójść i pobawić się z rówieśnikami. A nie siedzieć gdzieś z nimi po kątach, nudzić się i sięgać po używki, teraz sięga się po nie w coraz młodszym wieku.

Funduszu sołeckiego było za mało, więc sołtys napisała wniosek o pieniądze z funduszu przeciwalkoholowego. Z pieniędzy tych kupiono już stół bilardowy do świetlicy. - Plac zabaw też ma powstać. - Z tego cieszę się najbardziej - mówi. - I z tego, że jeśli już z kimś współpracuję - czy to w gminie, czy w starostwie, zawsze traktuje się mnie poważnie, nie zbywa mnie na zasadzie: małolatę można traktować z góry.

Bycie studentką i sołtyską bywa trudne.
- Nie mam czasu na zabawę. Często w środy czy w czwartki przyjeżdżam do domu, żeby jeszcze w dniu roboczym załatwić sprawy, potem wracam jeszcze do Opola, na zajęcia - mówi sołtys Kasia.

W rodzinnym domu wciąż czekają na sołtyskę obowiązki. Traktuje je jak odskocznię. Kamil ma wprawdzie już 15 lat, ale wciąż chce ze swoją drugą mamą konsultować się, radzić w ważnych sprawach.

Na gospodarce też jest sporo do zrobienia: ziemię uprawia tato, ale w okresie zbiorów potrzebna jest pomoc dziewczyny. - Zajęłam się sprzedażą części naszych ziemniaków, truskawek, fasoli, cebuli... - wymienia Kasia. - To uprawy ekologiczne i mam już stałych klientów, którzy doceniają smak natury.

Pani sołtys szykuje się do napisania pracy licencjackiej. A potem? - Na pewno interesuje mnie teraz praca w samorządzie, chyba bardziej niż dziennikarstwo - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska