Zabrali mi dzieci, bo nie mam pracy

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Weronika na co dzień ma Patryka i Natalkę tylko na zdjęciach.
Weronika na co dzień ma Patryka i Natalkę tylko na zdjęciach. Tomasz Kapica
Weronika Grabowska, jak tysiące matek, nie może znaleźć stałego zatrudnienia. To wystarczyło, żeby umieścić jej syna i córkę w rodzinie zastępczej. Niestety, takie "uszczęśliwianie" dzieci na siłę przez państwo to coraz powszechniejsza praktyka.

Nie potrafię spać po nocach, bo myślę tylko o nich - pani Weronika, mieszkanka gminy Cisek, wyciera łzy płynące po policzkach. W torebce nosi zdjęcia 7-letniego Patryka i 2-letniej Natalki. - Wyciągam je czasami, by choć chwilę móc nacieszyć się ich widokiem - opowiada wpatrując się w dwie fotografie.

25-letnia, zadbana kobieta, nie przywodzi na myśl klienta opieki społecznej, a już tym bardziej członka patologicznej rodziny z problemem alkoholowym. Kiedy tym ostatnim odbierane są dzieci, głównie wskutek bardzo poważnego zaniedbania obowiązków rodzicielskich, nie wzbudza to wątpliwości. Bo przekraczana jest granica, po której zagrożone jest bezpieczeństwo nieletnich.

- Ale czy granicą taką może być tylko brak pieniędzy? - pyta się pani Weronika. - Korzystam co prawda ze wsparcia ośrodka pomocy społecznej, ale nie mam problemów z alkoholem. A jedynie z pracą. Jak zresztą tysiące Opolanek.

Mieliśmy dopiero zacząć grzać

Kobieta mieszkała w domu konkubenta w Przewozie (gmina Cisek), który jest ojcem jej młodszego dziecka. Dramat rozpoczął się na początku 2013 roku. Do domu przyjechał kurator sądowy, który dowiedział się, że rodzina ma problemy finansowe.

- Pani kurator weszła, rozejrzała się i powiedziała, że w mieszkaniu jest zdecydowanie za zimno - opowiada pani Weronika. - Owszem, w domu akurat było około 15 stopni, ale to dlatego, że dopiero miały zostać włączone kaloryfery.

Kurator chodził i notował. Otworzył też lodówkę, sprawdził zawartość. - Nie pamiętam, co w niej było, choć pewnie niewiele. Staramy się kupować jedzenie na bieżąco. Nigdy dzieci nie były głodne. Wówczas byliśmy akurat przed zakupami - tłumaczy matka dzieci.

Domyślała się, że wizyta urzędnika może mieć dla rodziny przykre konsekwencje, ale nie podejrzała, że aż takie. Dwa tygodnie później pod dom ponownie zajechał kurator wraz z przygotowaną już do zabrania dzieci rodziną zastępczą. Pod matką ugięły się nogi.
- Patryk nie wiedział, o co chodzi, myślał, że jedzie na jakąś wycieczkę, dlatego się nawet cieszył - opowiada pani Weronika. Natalia bardzo płakała.

Matka z listu dowiedziała się, że sąd uznał, iż warunki panujące w domu zagrażają bezpieczeństwu dzieci. Ryczała przez kilka nocy. Dopiero po dwóch tygodniach pozwolono jej przyjechać do rodziny zastępczej i porozmawiać z nimi. Były łzy szczęścia, ale i niepewność, co dalej. Nie wiedziała, czy będzie miała szansę odzyskać dzieci, a jeśli tak, to kiedy. Postanowiła jednak o nie walczyć.

Możecie mieszkać u mnie

Rodzinie zdecydował się pomóc pan Stefan, ojciec konkubenta pani Weroniki, do którego przeprowadziła się we wrześniu. Podpisał nawet specjalne oświadczenie, że matka i dzieci mogą tam przebywać, korzystać z całej infrastruktury, a także z produktów żywnościowych, o zakup których on sam zadba. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Cisku na piśmie potwierdził, że warunki mieszkaniowe w tym miejscu są bardzo dobre.

Jednocześnie kobieta zaczęła szukać pracy. Pojechała m.in. do nowego centrum jeździeckiego w Zakrzowie (gmina Polska Cerekiew). Zatrudniono ją tam do pomocy przy organizacji jednej z imprez. Okazało się jednak, że to tylko praca dorywcza.

Szukała też w wielu innych miejscach. Na dowód pokazuje zaświadczenia z firm i zakładów. Większość wygląda jak ta z Miejskiego Zarządu Budynków Komunalnych w Kędzierzynie-Koźlu: "Pani Weronika Grabowska zgłosiła się z zapytaniem o zatrudnienie na stanowisku robotniczym. Ww. poinformowano, że w MZBK na chwilę obecną nie planuje się przyjęć".

Zbiera wszystkie takie dokumenty z nadzieją, że przedstawione w sądzie pozwolą na odzyskanie dzieci.

Dopiero po kilku miesiącach matce pozwolono zabierać je do dziadka, czyli pana Stefana. Ale tylko na weekendy, rodzina wciąż jest rozbita między dwa domy. Sprawą przejęła się szkoła w Długomiłowicach, do której uczęszcza Patryk. Placówka interweniowała w kędzierzyńskim sądzie, przekonując, że chłopiec bardzo mocno przeżywa rozstanie z mamą. "Patryk jest ciągle zamyślony, sprawia wrażenie nieobecnego.

Nie potrafi się odnaleźć w nowej sytuacji, często mówi o dwóch domach, przy czym ten u mamy nazywa prawdziwym" - napisała w liście do sądu szkoła. Szkolny pedagog tłumaczy, że po weekendzie spędzonym u mamy wraca do szkoły smutny i zapłakany. Martwi się o nią i pyta, czy może jej jakoś pomóc. Z kolei zapytany o swoje największe marzenie odpowiada, że jest nim móc stale bawić się z mamą.

Matkę wspierają też gminni urzędnicy: - Uważam, że powinno się dać szansę pani Weronice na powrót dzieci, które są bardzo z nią związane. Zaś sama matka bardzo się stara, aby tak się stało - podkreśla Marianna Zygmunciak, specjalista pracy socjalnej przy ciseckim GOPS-ie.

Sąd: zagrożone jest dobro dzieci

Niestety, sądu te argumenty nie przekonują. Tłumaczy, że postanowienie o ograniczeniu władzy rodzicielskiej podjęto dzień po tym, jak uzyskano informacje, że zagrożone jest dobro dzieci, czyli po wspomnianej wizycie kuratora.

W aktach sprawy czytamy: "Dom, w którym mieszkają, nie jest dostatecznie ogrzewany oraz brakuje w nim wystarczającej ilości jedzenia do nakarmienia domowników. Ponadto panuje w nim nieład. Stosy brudnych naczyń zalegają w wannie oraz umywalce. Małoletni Patryk Grabowski jest bardzo blady, szczupły, ma podkrążone oczy. Małoletnia Natalia Grabowska nie jest utrzymywana w czystości oraz dokucza jej katar".

Sąd wytknął też, że Patryk nosi kilka warstw odzieży, co oznacza, że w mieszkaniu jest problem z ogrzewaniem. Podkreślił, że dorośli domownicy nie pracują, utrzymując się ze świadczeń z pomocy społecznej oraz alimentów łożonych przez ojca Patryka.
- Był to stan zagrożenia dobra dziecka i sąd musiał interweniować - tłumaczy Ewa Kosowska-Korniak, rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu.

Na uzasadnienie tych słów przywołuje kolejny fragment uzasadnienia decyzji: "Obowiązek zapewnienia małoletnim dzieciom odpowiednich warunków bytowych należy do istoty władzy rodzicielskiej. Niewątpliwie rodzic, który uchybia temu obowiązkowi, naraża dobro małoletniego na niebezpieczeństwo. Bez znaczenia jest w tym zakresie ewentualna wina rodzica w doprowadzeniu do tego stanu. Istotny z punktu widzenia regulacji prawnej jest jedynie stan zagrożenia dobra dziecka, który wskutek jego akceptacji może przekształcić się w stan jego naruszenia ze szkodą dla jego zdrowia albo życia".

- Decyzja sądu jest jednak tymczasowa - dodaje Ewa Kosowska-Korniak.

Problemem zajęli się w Sejmie

Chcieliśmy na ten temat porozmawiać z kuratorem, który zawiadomił sąd o sytuacji rodziny Grabowskich.

- Niestety, mamy zasadę, że nie rozmawiamy o takich sprawach z prasą - usłyszeliśmy od Ingrid Borzym, kierownika zespołu kuratorskiego Sądu Rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu. Ingrid Borzym przekazała nam jedynie, że zmiana decyzji sądu może być kwestią kilku dni albo kilku miesięcy, a wpływ na nią może mieć właśnie poprawa warunków życia u rodziców.

- To problem, który dotyczy tysięcy rodzin w naszym kraju - przyznaje Arkadiusz Mularczyk, poseł Solidarnej Polski, partii, która przygotowała projekt ustawy zakazującej odbierania rodzicom dzieci z powodu złej sytuacji finansowej. - W wielu tych sytuacjach nie ma zagrożenia alkoholizmem, a mimo to na wniosek kuratorów dzieci są odbierane. Chcemy to zmienić.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w pieczy zastępczej obecnie przebywa 80 tys. dzieci. Najczęstszym powodem umieszczania ich tam są uzależnienia rodziców - to blisko 40 proc. przypadków.

Na drugim miejscu jest bezradność w sprawach opiekuńczo-wychowawczych: 25,1 proc. Oficjalnie z powodu ubóstwa do pieczy zastępczej trafiło 1 proc. dzieci, 0,9 proc. z powodu nieodpowiednich warunków mieszkaniowych, zaś 0,5 procent - z powodu bezrobocia rodziców.

Rodzice wyszli na prostą, ale dzieci nie odzyskali

Marek Szambelan z Fundacji Razem Lepiej mówi, że według jego danych aż 700 dzieci w całej Polsce zostało odebranych tylko z powodu problemów finansowych rodziców.

- Mamy taki przypadek, gdzie rodzice wynajmowali mieszkanie, ale stracili pracę - opowiada Marek Szambelan. - To mieszkanie musieli opuścić wraz z pięciorgiem potomstwa. Sąd zdecydował się jednak zabrać całą piątkę do domu dziecka. Po roku rodzice wyszli na prostą, znaleźli pracę, wynajęli dom. Ale udało im się odzyskać tylko trójkę dzieci, ponieważ dwójka poszła do adopcji i miała już innych rodziców. Takie rzeczy mogą się dziać tylko w chorym kraju.

Jego zdaniem doprowadza to do sytuacji, że niektórzy rodzice boją się w ogóle pójść do ośrodka opieki społecznej z obawy, że zostaną uznani za niezaradnych. A w konsekwencji ich dzieci trafią do rodzin zastępczych. - Napisała do nas kobieta, która urodziła dziecko i nie ma pracy - opowiada dalej Marek Szambelan. - Pracownik socjalny poradził jej, żeby nie szła do pomocy społecznej, ponieważ wtedy dziecko zostanie odebrane. Ta kobieta pożycza pieniądze od sąsiadów, przyjaciół, robi wszystko, żeby tylko nie pojawić się po zasiłek.

Często żałuje się kilkuset złotych miesięcznie dla ubogiej matki, a w zamian wydaje się kilka tysięcy na utrzymanie syna albo córki w domu dziecka. - Nie patrzymy na to, jak to dziecko cierpi. A ono przecież przeżywa lęk, strach, ból, którego skutkiem jest trauma - podkreśla szef Fundacji Razem Lepiej.

Rodzic nie ma szans w zderzeniu z aparatem

Średnia wysokość wsparcia dla biednych rodziców to 500 złotych. Tymczasem utrzymanie dziecka w domu dziecka to koszt nawet 5 tysięcy złotych, a w rodzinie zastępczej prawie 2 tysiące złotych, nie licząc kosztów angażowania całego aparatu państwowego, tj. samorządów, kuratorów, sądów.

Eksperci zwracają także uwagę, że biedne rodziny często nie znają prawa, w związku z czym są zupełnie bezbronne w zderzeniu z systemem. W efekcie w dobrej wierze są w stanie podpisać każdy papierek, który podłoży im pracownik opieki społecznej. Taki dokument może być wykorzystany później przeciwko rodzinie.

Monika Sajkowska z Fundacji Dzieci Niczyje przyznaje, że problem jest. Zastrzega jednak, aby do statystyk dotyczących odbierania dzieci z powodu problemów finansowych podchodzić bardzo ostrożnie.

- Nawet jeżeli za przyczynę umieszczenia dziecka z rodzinie zastępczej podaje się niewydolność finansową rodziców, to dalej nie wiemy, co jest jej powodem - podkreśla. - Gdyby jednak okazało się, że więzi rodzinne są prawidłowe, a jedyną przyczyną umieszczenia dzieci w rodzinie zastępczej jest niezaradność finansowa, to byłoby bardzo źle.

Marek Szambelan mówi, że gdy odwiedza jedną z takich rodzin, której dzieci przeżyły rozterkę związaną z problemami finansowymi dorosłych, to najmłodsi na pukanie do drzwi chowają się po kątach. - Boją się, że idzie kurator, aby je zabrać - opowiada. - Jeżeli podjeżdżają cztery radiowozy i bez żadnego tłumaczenia zbierają dzieci jak ryby do sieci, to czego my uczymy tych najmłodszych?

- W prawie polskim nie ma takich przepisów, które nakazywałyby najdotkliwszą sankcję wobec dziecka i jego rodziców z powodu tzw. biedy. Jeśli już do tego doszło, to zadaniem państwa jest ochronić tę rodzinę i wspomóc ją do takiego poziomu, aż zacznie samodzielnie funkcjonować. Odebranie dzieci w takim przypadku jest zupełnym absurdem - podsumowuje prezes Fundacji Razem Lepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska