Czy pogoda zwariowała?

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Krzysztof Migała wśród pingwinów. Bieguny to największe rezerwuary słodkiej wody.
Krzysztof Migała wśród pingwinów. Bieguny to największe rezerwuary słodkiej wody. Archiwum prywatne
Rozmowa z dr. hab. Krzysztofem Migałą, kierownikiem Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Instytutu Geografii i Rozwoju Regionalnego Uniwersytetu Wrocławskiego.

- W moim ogrodzie kwitną stokrotki. Jeszcze parę dni temu mieliśmy na Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku nawet 12 stopni ciepła. W styczniu to chyba nie jest normalne?
- Jeśli zajrzymy do atlasu klimatycznego Polski i popatrzymy na przebiegi izoterm w styczniu, to średnie wieloletnie rozkłady temperatur wyglądają tak, że na zachodzie Polski jest -1 stopień Celsjusza, a na wschodzie kraju -3 stopnie. Tak więc to, co dzieje się teraz, rzeczywiście nie jest normalne, choć my w klimatologii posługujemy się terminem zjawiska anomalne. Takie anomalie od czasu do czasu się zdarzają. Zestawienia historyczne pokazują, że dzieje się tak co kilka, kilkanaście lat, więc zaskoczeni stokrotkami w styczniu mogą być tylko ludzie młodzi. Ci, którzy przeżyli 6 dekad, na pewno pamiętają zarówno niejedną bezśnieżną zimę, jak i majówki ze śniegiem.

- Czyli mamy do czynienia z... normalną anomalią?
- Powiedziałbym, że jest to odchylenie, które mieści się w granicach zmienności przewidywalnej dla naszego klimatu.

- Nasz klimat, uczono mnie w szkole, jest umiarkowany. Można mieć jednak wątpliwości co do tego "umiarkowania".
- Już pod koniec lat 60. XX w. bardzo trafnie zdefiniował to prof. Teodor Kopcewicz, fizyk atmosfery, który powiedział, że Polska leży w strefie klimatu umiarkowanego o nieumiarkowanych zmianach pogody. Po prostu w naszej części Europy kapryśna zmienność sezonowa nie jest czymś niezwykłym. Anomalie zawsze wywoływały pytanie, czy pogoda zwariowała. Kiedyś jednak odpowiedzi bywały prostsze. Dziś musimy uwzględnić kwestie globalnego ocieplenia i odpowiedzialności człowieka.

- Nie należę do "najstarszych górali", ale z dzieciństwa pamiętam, że jak zima przyszła w listopadzie, to trzymała do marca.
- Ja też pamiętam serię ostrych zim w I połowie lat 60., nawet szkoły wtedy zamykano w całej Polsce, a naukowcy zastanawiali się, czy to nie jest powrót małej epoki lodowej. Kiedyś rzeczywiście anomalii było mniej. Obecnie globalne mechanizmy sterujące pogodą odczuwaną na półkuli północnej uległy mocnemu przeobrażeniu. Weszły one w fazę, która generuje długotrwały okres ocieplenia. Jedną z przyczyn jest zmiana kierunku prądu zatokowego, czyli Golfsztromu. Prąd ten transportuje ciepłe wody w okolice na północ od Wielkiej Brytanii, gdzie oddaje ciepło i ogrzewa północno-zachodnią Europę. Ostatnio jego przebieg mocno się odchylił, Golfsztrom bardzo agresywnie wkroczył w obszary zimnych wód arktycznych i zredukował powierzchnię lodu morskiego. Zmniejszona ilość lodu, przede wszystkim tego zimowego, oddziałuje klimatycznie na strefy niżej położone, a więc i tę, w której my żyjemy. Oprócz Golfsztromu i lodu morskiego naszym klimatem sterują też czynniki związane z oddziaływaniem aktywności słonecznej, a właściwie promieniowania kosmicznego. Decydują one o zachmurzeniu w skali globalnej. Mocno rozwinięte zachmurzenie działa jak kołderka na naszej planecie i wzmacnia efekt cieplarniany. Nie zapominajmy też o skutkach działalności człowieka.

- Spotkałam się z opinią, że odpowiednio żonglując danymi, można udowodnić globalne ocieplenie lub jemu zaprzeczyć.
- To nieprawda. Globalne ocieplenie jest faktem i jest ono wyraźne. Tyle że to proces postępujący od stu lat i wywołany czynnikami naturalnymi. Najbardziej wyrazistym efektem zmian klimatu jest ubywanie kriosfery, czyli przede wszystkim lodowców na świecie. A nie wolno zapominać, że są one rezerwuarem 70 proc. słodkiej wody. Gros tego lodu jest na Grenlandii i Antarktydzie. Od stu lat powolutku go ubywa i nie można tego nie dostrzegać.

- W głośnym filmie "Niewygodna prawda" - o zmianach klimatycznych na Ziemi - pokazane są misie polarne, które topią się, bo im kry pod łapami ubywa.
- To akurat jest wierutna bzdura. Szantaż emocjonalny.

- Pierwsza dekada XXI wieku była najcieplejsza od 1850 roku. Czy to nam jednak coś mówi, skoro dopiero w połowie XIX wieku zaczęto prowadzić stałe pomiary. A co się działo przez całe stulecia wcześniej? 160 lat to chyba zbyt krótka perspektywa, by wyciągać wnioski?
- To dobra puenta. Właśnie pracuję nad materiałem z naszego obserwatorium na Śnieżce. Regularne pomiary prowadzimy tam od 1881 roku. Od 130 lat średnia temperatura na Śnieżce wynosi +0,5 stopnia Celsjusza. Ale minione trzy dekady są już zatrważające. W ostatniej dekadzie średnia temperatura na tym szczycie wynosiła już +1,5 stopnia. Zrobiło się rzeczywiście niezwykle ciepło.

- Radykalni ekolodzy powiedzieliby pewnie, że to skutek nadmiernej emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Piąty raport IPCC, czyli Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu obwinia przede wszystkim człowieka i CO2. Dinozaury jednak nie paliły węglem w piecach, a to w osadach z ich czasów, czyli sprzed 65 mln lat, odkryto czterokrotnie większe stężenie CO2 niż obecnie.
- No właśnie. Dlaczego więc w ostatnich trzech dekadach miałby się CO2 tak mocno zaznaczyć na Śnieżce? Ja bym wskazywał na inne procesy, o których już mówiłem - cyrkulację oceaniczną czy zjawiska związane z aktywnością słoneczną. Zapytała pani też, co się działo setki lat wcześniej, nim zaczęto prowadzić regularne pomiary. Otóż wiemy np., że od XVI do końca XIX wieku Europa była pod wpływem dość niekorzystnych warunków pogodowych. Ten okres nazwano wręcz małą epoką lodową. Z kolei wcześniej - w XI i XII wieku - w Europie, od Wysp Brytyjskich po Niemcy, z powodzeniem uprawiano winną latorośl. Okres ten nazwano średniowiecznym ociepleniem klimatycznym. W zasadzie nie ma dowodów na to, że obecny ciepły okres jest cieplejszy od tego sprzed 1000 czy 1300 lat. Jeszcze wcześniej, jakieś 6 tysięcy lat temu, na naszych ziemiach było o 3 stopnie cieplej, a granica lasów w Tatrach przebiegała wyżej o 200-300 metrów. Jak widać, oblicze Ziemi i warunki na niej stale się zmieniają, ale są to procesy naturalne, trwające setki lat.

- W ostatnim raporcie IPCC z 2013 roku naukowcy ostrzegają, że do końca XXI wieku średnia temperatura na Ziemi może wzrosnąć nawet o 6-8 stopni.
- To jest najczarniejszy scenariusz. Realnie możemy spodziewać się wzrostu temperatury w granicach 3 stopni. Nie musimy się obawiać, nasze ekosystemy wytrzymają te wartości i nie dojdzie do intensywnych przeobrażeń. W naszej strefie klimatycznej groźbą może być jednak deficyt w bilansie wodnym. Będzie jej brakować na południu Europy - w południowej Francji, w Hiszpanii, a także w Bułgarii, Rumunii. Nam też to grozi, tym bardziej że Polska należy do krajów, w których w ogóle nie dba się o retencję wody.

- Mamy się przyzwyczaić do tego, że Boże Narodzenie już nie będzie białe?
- Raczej tak. Śnieg na nizinach w tym okresie już jest czymś rzadkim. Jeśli chcemy białej dekoracji dla choinki, to trzeba jechać w góry. Chociaż w tym roku fen tak narozrabiał w Sudetach i Tatrach, że nawet tam zniszczył pokrywę śnieżną.

- A czego możemy się spodziewać po Bałtyku? W ciągu 130 lat poziom mórz wzrósł o 20 cm, przy wzroście temperatury o niespełna 1 stopień. Naukowcy prognozują, że do końca tego stulecia wody w morzach przybędzie nawet 70 cm. Zaleje nas?
- Po pierwsze te prognozy wynikają z przewidywanego podwojenia ilości CO2 w atmosferze. Po drugie, nawet jeśli tak się stanie, to możemy czuć się bezpieczni. Co najwyżej ubędzie nam trochę plaż. Kłopoty będą mieli Holendrzy i Duńczycy. U nas - jeśli poziom Bałtyku wzrośnie aż o metr - znikną Żuławy, zmodyfikuje się trochę Zalew Szczeciński i Wybrzeże. Ale to są tylko symulacje. Poza tym pierwsze raporty IPCC z lat 90. ubiegłego wieku mówiły o kilku metrach wzrostu poziomu morza. Teraz takiej apokalipsy już nie przewidują. Po drugie, naturalne procesy raz odbierają nam brzeg, raz oddają. Poziom wód Bałtyku w jego historii zmieniał się, a 10 tysięcy lat temu był o 25 metrów niższy w stosunku do obecnego. Wystarczy popatrzeć na Trzęsacz. Ostatnia, południowa ściana słynnego gotyckiego kościoła dziś stoi na skraju klifu. Kiedy kościół wybudowano na przełomie XIV i XV wieku, znajdował się on w środku wsi, prawie 2 kilometry od morza. Z kolei jeziora przybrzeżne - Jamno, Gardno - zostały kiedyś oddzielone od morza akumulacją materiału.

- Z jednej strony mamy procesy, których postępu gołym okiem nie widać, z drugiej - coraz częściej dochodzi do gwałtownych zjawisk i to nie tylko gdzieś daleko w świecie, ale także u nas. Trąby powietrzne, zrywające dachy huragany czy apokaliptyczne powodzie kiedyś oglądało się na filmach amerykańskich, a teraz już także na polskich wsiach. Do tego też mamy się przyzwyczaić?
- Takich zjawisk będzie więcej. System atmosferyczny w niektórych rejonach świata stał się bardziej dynamiczny, niespokojny. Przeobrażeniu uległy tory wędrówek mas powietrza, co zaowocowało zdwojoną dynamiką, a ta objawia się częstszymi epizodami ekstremalnymi, jak trąby powietrzne czy nawalne opady atmosferyczne. Z drugiej strony nie pozbawiona sensu jest opinia mówiąca, że skoro ludzi jest coraz więcej, zajmujemy coraz większe obszary, więc i zjawiska ekstremalne - które niekoniecznie występowały kiedyś w mniejszym natężeniu - dotykają coraz większych rzesz ludzi. Poza tym coraz szybszy jest przepływ informacji. O huraganie na drugim końcu świata dowiadujemy się w ciągu godziny i powstaje wrażenie, że jesteśmy zewsząd atakowani zjawiskami ekstremalnymi.

- Nie trzeba szukać daleko. W ostatnich latach w bliskich nam Sudetach i dorzeczu Odry działy się rzeczy zdumiewające. Wystarczy przypomnieć szaleństwo maleńkiej Miedzianki, która zatopiła Bogatynię.
- To prawda, że nawalne epizody sudeckie nasiliły się. Jeśli jednak sięgniemy po dokumentację opadów na tych ziemiach od początku XIX wieku, to zobaczymy, że takie sytuacje zdarzają się tam statystycznie co 10 lat. Kiedy ciepła i wilgotna masa powietrza trafi na barierę górską, to generuje intensywne opady, powodujące rozlewiska w dorzeczu Odry. Taka jest przyroda. A do zmian klimatu trzeba się niestety adaptować.

- Skoro niespokojny system atmosferyczny ma nas częściej zaskakiwać zjawiskami ekstremalnymi, to może powinniśmy w ramach adaptacji zacząć np. budować schrony, jak w amerykańskiej alei tornad.
- Na takie kaprysy jeszcze jest czas. Budować - lecz domy, nie schrony - powinniśmy po prostu solidniej. Rozmawiałem z dekarzami remontującymi dachy w poniemieckich domach w Sudetach. Byli zdziwieni, jak Niemcy solidnie budowali kiedyś więźbę dachową. Takich dachów wiatr nie zrywa. Od Amerykanów natomiast powinniśmy się nauczyć czego innego - dyscypliny i subordynacji. Jak tam pojawia się komunikat o nadchodzącym zagrożeniu, to ludzie wiedzą, że nie należy tego lekceważyć. Trzeba rozbudowywać u nas odpowiednie serwisy, służby informujące o pogodzie, struktury ratownicze.

- I czekać z pokorą na to, co spadnie z nieba?
- Pokora wobec sił natury to bardzo dobra postawa.

- Z jakim wyprzedzeniem można precyzyjnie przewidzieć pogodę?
- Najwyżej kilkudniowym. Chce się pani dowiedzieć, czy w marcu spadnie śnieg? Niektórzy mówią, że spadnie.

- Bardziej interesuje mnie lato. Będzie słoneczne i gorące?
- Będzie. Z przerwami na deszcz i niepogodę. Jak od tysięcy lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska