Lekarz do bicia. Rośnie agresja pacjentów

Redakcja
W Opolu pacjent zwyzywał w przychodni doktora Mirosława Małowskiego za to, że nie otrzymał skierowania na badania. Ginekolog Jacek Mazur ze szpitala w Kędzierzynie-Koźlu dostał od pacjentki w twarz, gdy zadał pytanie w trakcie wywiadu lekarskiego. Im gorzej jest ze służbą zdrowia, tym większa agresja pacjentów.

Niedawno CBOS zapytał medyków w całej Polsce, czy padli kiedyś ofiarą przemocy ze strony pacjentów lub ich rodzin. Ponad połowa - 51 proc. odpowiedziała twierdząco. Z tego 10 proc. przypadków dotyczyło przemocy fizycznej.

Tylko o 18 proc. zdarzeń została powiadomiona policja. W większości agresywnym pacjentom uszło to na sucho. Albo lekarze nie chcieli się w to wikłać, chodzić po sądach, albo wszystko działo się tak szybko, że personel nie zdążył wezwać ochrony.

- Pacjent nawrzeszczał na mnie, bo nie wypisałem mu skierowania na badanie hormonalne - wspomina dr Mirosław Małowski z przychodni podstawowej opieki zdrowotnej Polikliniki MSWiA w Opolu. - Ale ja nie mogłem go zlecić, bo to nie leży w mojej kompetencji. Muszę się sztywno trzymać wytycznych NFZ. Mężczyzna wpadł w szał.

"Wy, lekarze, jesteście jak dupa do s....." - taki mi tekst walnął. A na moje stwierdzenie, że go zaraz wyrzucę z gabinetu, odparł: "To ja na pana skargę napiszę". To nie pierwsza, ani nie ostatnia tego typu scena, którą przeżyłem. Pacjentowi można wszystko, jemu wiele się wybacza, lekarz musi trzymać nerwy na wodzy.

Doktor Jacek Mazur jest zastępcą ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala w Kędzierzynie-Koźlu, od czterech lat sprawuje także funkcję rzecznika praw lekarzy przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Opolu. Pacjentki, które go znają, wiedzą, że jest uosobieniem spokoju i kultury osobistej, ale i jego przemoc nie ominęła.

- Zapytałem pacjentkę w ciąży, przyjętą na nasz oddział, kiedy miała ostatnią miesiączkę, chciałem jej zrobić usg. - opowiada doktor Mazur. - Z punktu uderzyła mnie w twarz, stłukła mi okulary. Dobrze, że na tym się skończyło. Nigdzie tego nie zgłaszałem. Ta dziewczyna miała 16 lat. Dostałaby co najwyżej nadzór kuratora. Ale to nie był u nas jedyny taki przypadek. Inny kolega z oddziału również dostał od pacjentki. Też nic z tym nie zrobił.

Dr Mazur stara się być zawsze grzeczny, ale czasem jest to trudne. - Ostatnio o godz. 22 w odwiedziny do jednej z naszych pacjentek przyszedł mąż. Na zwróconą mu uwagę, że to mało stosowna pora, zaczął krzyczeć, że on pracuje do późna, a ja mu utrudniam kontakt z rodziną. Nic go nie obchodziło, że inne pacjentki chcą już spać.

Nie chciał lekarki wypuścić

Do bulwersujących zachowań wobec lekarzy oraz pozostałego personelu medycznego dochodziło zawsze. To nic nowego. Zdaniem medyków ta przemoc coraz bardziej się nasila.

- Obelgi, pogróżki, wyzwiska kierowane pod adresem lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych i personelu rejestracji są na porządku dziennym - podkreśla dr Mazur. - Coraz częściej sam zadaję sobie pytanie, co się stało w stosunkach między lekarzami, pacjentami i mediami? Ostatnio w telewizji pokazuje się nasze środowisko głównie w negatywnym świetle, stawia zarzuty. Tak, jakby nam w ogóle nie zależało na dobru pacjentów. To przecież nie my jesteśmy winni, że są wielomiesięczne kolejki na zabiegi planowe, że specjaliści nie mogą przyjąć więcej chorych, niż powinni. Takie są kontrakty z NFZ, nic na to nie poradzimy.

Ostatnio tylko w samym WCM doszło w krótkim czasie trzykrotnie do awantur i ekscesów z pacjentami.

- Jedno zdarzenie dotyczyło mojej asystentki, która na dyżurze miała do czynienia z bardzo agresywnym ojcem dziecka - opowiada dr Jerzy Jakubiszyn, ordynator oddziału laryngologii WCM w Opolu. - Mężczyzna przyszedł na nasz oddział ratunkowy z synem, ale nie zarejestrował dziecka, tylko żonę. Lekarka poprosiła go o naprawienie pomyłki, na co odpowiedział, że nigdzie nie będzie chodził, niech ona to sobie wybije z głowy. Uznał, że skoro nazwisko jest to samo, to wystarczy. Nie dał sobie nic wytłumaczyć. Stanął w przejściu i nie chciał wypuścić mojej asystentki z gabinetu. Przyszli jej z pomocą sanitariusze.

Dziecko, jak się okazało, miało infekcję. Zdaniem ordynatora nie kwalifikowało się na oddział ratunkowy. Rodzice powinni byli z nim pójść do swojej przychodni lub skorzystać z nocnej opieki.

W jednej z przyszpitalnych przychodni inny mężczyzna domagał się natychmiastowego przyjęcia, choć nie był zapisany w kolejce ani nie miał skierowania. Krzyczał, odgrażał się, wręcz napadł na lekarkę w gabinecie. Na szczęście przerażonej lekarce udało się uwolnić.

Doktor dostał w papę

W ostatnią sobotę na tym samym oddziale o mało nie doszło do demolki. Po pomoc zgłosili się młodzi mężczyźni, którzy mieli rany tłuczone twarzy i głowy. Byli pod wpływem alkoholu.

Najpierw czekali pod gabinetem ortopedycznym na przyjęcie, potem wpadli do pustego gabinetu laryngologicznego i zabrali stamtąd fartuchy lekarskie. Włożyli je i zaczęli skakać w poczekalni po siedzeniach. Musiała wkroczyć ochrona.

- Myśmy tym pacjentom zaopatrzyli rany, nie mogliśmy odmówić, po czym poszli do domu - mówi Jarosław Kostyła, zastępca ordynatora szpitalnego oddziału ratunkowego WCM. - Gdyby to się zdarzyło w innym kraju np. w Anglii, to czekałby ich sąd i surowa kara. W Polsce traktuje się takie sprawy łagodniej. Ale naszego personelu już nic nie zdziwi. W zasadzie w każdy weekend dochodzi do podobnych obrazków. Głównie dotyczy to osób będących pod wpływem alkoholu czy środków odurzających. W ubiegłym tygodniu pacjenci pourywali nam klamki w gabinetach.

Równie agresywne jak mężczyźni są kobiety. Doktor Kostyła wspomina: - Pełniłem wtedy dyżur w karetce, przewoziłem do szpitala kobietę, która spowodowała wypadek. Została ranna, jak się potem okazało, była pod wpływem alkoholu.Gdy już znaleźliśmy się na izbie przyjęć, dostałem znienacka od tej pani w papę. Ona była potem sądzona, więc doszedł zarzut o pobicie. Było to możliwe dzięki temu, że miałem świadków - ochronę szpitala i policjantów.

Obecnie ochronie prawnej z urzędu podlegają tylko lekarze dyżurujący w szpitalnych oddziałach ratunkowych oraz zespołach pogotowia ratunkowego. W trakcie wykonywanej pracy mają status urzędnika państwowego. Ta ochrona nie obejmuje już lekarzy pełniących dyżury w szpitalu na innych oddziałach.

Choć Naczelna Izba Lekarska zabiegała o to, by rozszerzyć ją na całe środowisko medyczne, Ministerstwo Zdrowia tego postulatu nie zaakceptowało. Uznało, że byłoby to nieuprawnione wyróżnienie jednej z grup zawodowych. Lekarze, jeśli poczują się poszkodowani, mogą dochodzić swoich praw na drodze powództwa cywilnego. Rzadko który medyk jest tym zainteresowany. Gdy na drugi dzień po scysji złość na pacjenta mu przejdzie, zwykle macha na to ręką.

Choć część lekarzy ma ochronę z urzędu, na pacjentach i tak przeważnie nie robi to wrażenia.

- Bo nastały takie czasy, że ludzie nie mają teraz poszanowania ani dla lekarza, ani dla księdza, ani dla nauczyciela - zawodów, które kiedyś cieszyły się dużym poważaniem - uważa dr Krzysztof Waszkiewicz, zastępca dyrektora Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego ds. leczniczych. On też dyżuruje w karetce. - Kilka dni temu zostaliśmy wezwani do pacjentki z objawami silnych duszności.

Tymczasem na miejscu okazało się, że pacjentce nic nie zagraża. To jej córka wezwała karetkę, jak mi tłumaczyła - profilaktycznie. Spokojnie powiedziałem, że można było skorzystać z porady w przychodni, jeśli pacjentka poczuła się czymś zaniepokojona. A karetki może teraz pilnie potrzebować osoba faktycznie zagrożona. No i córka zaczęła na mnie krzyczeć i wyzywać. Powiedziałem: jeszcze jedno obraźliwe słowo i spotkamy się w sądzie. Ale przecież wiadomo, że do sądu nie pójdę.

Lekarz chłopcem do bicia

Dlaczego poziom agresji u pacjentów stale rośnie? Lista powodów jest długa.
- Ludzie są sfrustrowani i zdenerwowani z powodu coraz gorszego dostępu do leczenia, wielomiesięcznych kolejek do specjalistów, tego, że na usunięcie zaćmy czy wszczepienie endoprotezy muszą czekać po kilka lat - uważa dr Mirosław Małowski. - Do tego dochodzi niezadowolenie ze zbyt niskich zarobków, a więc niemożność wykupu pewnych leków - i tak złość narasta, trzeba ją potem na kimś wyładować. Można by rzec: jakie społeczeństwo, taka służba zdrowia i odwrotnie.

Jedna z okulistek poskarżyła się opolskiemu rzecznikowi praw lekarzy, że nachodzi ją pacjent, który w trakcie każdej wizyty jej ubliża. Nie wie, co ma w takiej sytuacji zrobić. Gdy już go przebadała, dobrała okulary, zaproponowała, żeby następnym razem zmienił specjalistę. Wówczas mężczyzna odpowiedział, że bardzo ją ceni i z rady nie skorzysta.

- Poradziłem tej lekarce, żeby wystąpiła do NFZ z prośbą o zmianę temu pacjentowi specjalisty - mówi dr Jacek Mazur. - Lekarz może odmówić sprawowania opieki nad trudnym pacjentem, jeśli ten nie znajduje się w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Ale powinien wskazać innego kolegę, w porozumieniu ze swoim przełożonym. A to nie takie proste, gdyż przy okazji można stracić kolegę.

Służba zdrowia bez sternika

W przychodniach "Optimy" w Opolu, Prudniku i Nysie dyrekcja już w 2001 roku wprowadziła monitoring. Nagrywanie w rejestracji rozmów, o czym pacjenci są wcześniej uprzedzani, miało powściągnąć emocje, ukrócić pyskówki.

- Nic z tego nie wyszło - przyznaje Adam Szlęzak, prezes "Optimy". - Świat pełen jest arogancji. W rejestracji odbija się to jak w soczewce. Ja nie znam drugiego takiego miejsca publicznego, w którym dochodziłoby do takiego braku poszanowania czyjejś pracy, deptania ludzkiej godności. Wyzwiska, bluzgi pod adresem pań rejestratorek są na porządku dziennym. Szkolimy odpowiednio personel, prosimy o wyrozumiałość, ale nie każdy to wytrzymuje. Pacjenci uważają, że im się wszystko należy. Przed lekarzami częściej się hamują.

Z drugiej strony, zdaniem prezesa Szlęzaka, trudno jednak o wszystko winić pacjentów. Są podenerwowani, zniecierpliwieni, bo mają powód. W ochronie zdrowia nic na lepsze się nie zmieniło. System się nie sprawdza, jest bałagan. Nawet do lekarzy pierwszego kontaktu trzeba się już zapisywać z wyprzedzeniem, co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia.

- Ludzie wyczuwają, że to jest pic na wodę, że kolejek do lekarzy nie będzie - dodaje prezes "Optimy". - W NFZ zapanowała moda na pełniących obowiązki dyrektorów, a jeśli ktoś jest p.o., to tylko na chwilę, nie ma żadnej strategii. Ten statek nie ma sternika, dryfuje nie wiadomo gdzie.

A do tego, bądźmy szczerzy, i niektórzy lekarze minęli się z empatią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska